O serialu, którego Jerzy Niemczuk był współscenarzystą, ostatnio znów jest głośno. Po tym jak zadebiutował na Netfliksie, sięgnęło po niego kolejne pokolenie Polaków. Ci, oglądając go dziś, odnoszą wrażenie, że “Ranczo” zdaje się być momentami niemal prorocze. Internauci i internautki prześcigają się w wyszukiwaniu fragmentów, które – choć powstawały kilkanaście lat temu, w zupełnie innych warunkach polityczno-społecznych – idealnie opisują dzisiejszą polską rzeczywistość.
Przemek Gulda: Zdaje pan sobie sprawę z wielkiego powrotu “Rancza” i ogromnej popularności, którą dziś zyskuje ten serial, także w przestrzeni memów?
Jerzy Niemczuk: Tak, staram się obserwować to jego “drugie życie” i popularność wśród młodego pokolenia. Bardzo mnie cieszy, że młodzi odkrywają ten serial po swojemu, nie ukrywam. To marzenie każdego autora – żeby jego dzieło nabierało ponadczasowego wymiaru. I spełnienie skrytych oczekiwań.
Żeby ten obraz trafiał do różnych osób, do różnych grup, do różnych pokoleń, żeby był wszechstronny. Podczas którejś z pierwszych rozmów w telewizji, jeden z decydentów powiedział do nas: “bardzo mi się to podoba, tyle w tym finezji, ale kto to będzie umiał odczytać?”. Na szczęście – nie miał racji. Po latach jest odbierany na różnych poziomach.
Czy od początku chcieliście tak bardzo nasycić ten serial polityką?
To się nasilało coraz bardziej w kolejnych sezonach, także w tych, w których powstawaniu nie miałem już udziału. Wynikało to przede wszystkim z przebiegu akcji – Kozioł, który początkowo był wójtem, wędrował coraz wyżej w politycznej hierarchii, nic więc dziwnego, że tematy polityczne pojawiały się coraz częściej.
A od czego się zaczęło?
Od założenia, żeby w nieco bajkowy sposób pokazać funkcjonowanie rzeczywistości. W pigułce, w soczewce, którą jest mała społeczność, pokazać mechanizmy, które działają zarówno tam, jak i na o wiele szerszych polach życia społecznego.
Jak ten pomysł był przyjmowany w telewizji?
Na początku było bardzo pod górę. Pierwsze trzy odcinki napisał Andrzej Grembowicz, pod pseudonimem Robert Brutter. Złożył je w kilku miejscach, ale “poniewierały” się one przez dłuższy czas po telewizji i nikogo nie interesowały. Zaczęło się od pytań i wątpliwości: kogo zainteresuje “wsiowy” serial? – słyszeliśmy nieustannie na spotkaniach w telewizji. A to było bardzo ważne, bo wszyscy bali się, że firmy nie będą chciały, żeby ich reklamy były prezentowane przed czy po odcinkach serialu o takiej opinii.
Potem, kiedy wreszcie trafił na ekrany, z badań oglądalności nieustannie wynikało, że “Ranczo” “omija target reklamowy”, czyli odbiorców w wieku 15-49 lat. Nam to niespecjalnie przeszkadzało.
Ale koniec końców ktoś w telewizji zrozumiał, że warto zainwestować w ten pomysł?
Tak, wreszcie pojawiło się zielone światło. Głównie za sprawą Piotra Dejmka, który był wielkim zwolennikiem serialu, a miał wtedy sporo do powiedzenia w telewizji. Andrzej miał jednak wtedy spory problem, bo był mocno zaangażowany w inny serial, “Rodzinę zastępczą”, która miała wtedy swoje złote lata. Nie chciał, że tak powiem, zostawiać jej bez opieki. Zostałem więc “dożeniony” do nowego projektu, żeby wspomóc Andrzeja.
Jak wam się razem pracowało?
Znakomicie. Przy czym muszę się pochwalić, że wyprzedziliśmy epokę – byliśmy autorską parą pracującą całkowicie online. Owszem, spotykaliśmy się od czasu do czasu, ale raczej w celach towarzyskich. Kiedy przychodziło do pisania, każdy siedział w domu przed swoim komputerem i wymienialiśmy się na bieżąco rezultatami.
Skąd braliście inspiracje dla konkretnych sytuacji, postaci, wydarzeń?
Autor piszący o współczesności nie uchowa się bez dobrego słuchu społecznego. Mam łatwiej, bo od wielu lat żyję na wsi. A więc, mówiąc krótko, nasłuchuję, a czasem wręcz podsłuchuję, o czym mówią ludzie i w jaki sposób rozmawiają. Najlepszy przykład to serialowa “ławeczka”. Przywiozłem ten “mebel” z Mazur.
Remontowałem wtedy dach swojego domu i szukałem dekarza. Nie mogłem nigdzie znaleźć, wreszcie dotarłem do zabitej dechami wsi, gdzie kilku miejscowych, siedzących pod sklepem, prowadziło ożywioną rozmowę o kosmosie. Nie mieli astronomicznej wiedzy i pewnie dlatego ta rozmowa mnie zafascynowała. Żona, widząc że podsłuchuję, próbowała mnie odciągnąć. “Nie płosz, nie płosz” – poprosiłem i słuchałem dalej.
Urzekł mnie sposób myślenia i opowiadania o rzeczywistości ludzi, bez kompetencji wprawdzie, ale z nieskrępowaną niczym wyobraźnią. Uznałem, że to się powinno dobrze sprawdzić w serialu. Okazało się, że miałem rację.
Inni bohaterowie też mają swoje pierwowzory w rzeczywistości?
Czasem tak. Choćby rodzina Solejuków. Poznałem dość blisko wielodzietną rodzinę, nieco ocierającą się o patologię, choć w jej przypadku, nigdy nie zauważyłem przemocy ani wobec dzieci, ani wobec licznych zwierząt, których jest tam zawsze pełno. Z rzeczywistości próbuję wyłowić to, co najbardziej emblematyczne. To działa na ekranie.
Wiedzieli, że pan ich podglądał i przepisywał do serialu?
Umówmy się: to przecież nigdy nie jest przepisywanie wprost. To są zawsze jakieś literackie syntezy i inspiracje. A sumienie trzeba zawiesić na kołku. Moja matka, prosta kobieta, zapytała mnie kiedyś, czy miałbym sumienie także i ją opisać.
Musiałem odpowiedzieć twierdząco. Bywały problemy z postaciami, które wykazywały podobieństwo do moich znajomych i krewnych, a ci się z nimi identyfikowali i czuli dotknięci. Protestowali, że to nie oni, bo oni postąpiliby inaczej i co innego powiedzieli. Więc jednak to nie oni, zostały tylko podobieństwa.
A często rozmawia pan z ludźmi na temat “Rancza”? Z tymi, na których wzoruje pan postaci?
Nie bardzo. Niestety, mało kto zdaje sobie sprawę z istnienia scenarzystów. Często myli się ich ze scenografami. Na spotkaniach autorskich często zaczynam od swoistej inwokacji: mówię, że jest ktoś taki, od którego zaczyna się robienie filmu, ale potem zupełnie się o nim zapomina. I to jestem właśnie ja. Scenarzysta. Publiczność od razu jest kupiona.
Wróćmy jeszcze do tych politycznych elementów filmu, na które widzowie zwracają dziś uwagę, pisząc w komentarzach, że mieliście proroczy zmysł…
Wiele rzeczy rzeczywiście trafiało w swój czas. Zwykle przypadkiem. Trzeba przecież pamiętać, że czasem od momentu wymyślenia przez nas jakiegoś dialogu czy sytuacji, na ekran trafiały one dopiero po dwóch latach, wiele się przez ten czas mogło zmienić. To nie była więc działalność o posmaku publicystycznym – nie mogliśmy na bieżąco komentować sytuacji.
Bywało też inaczej. W którymś z odcinków wprowadziliśmy sympatyczną postać Chińczyka. Kiedy epizody z jego udziałem trafiły na antenę, głośna zrobiła się sprawa Tybetu i brutalnej chińskiej polityki wobec tamtejszej ludności. I lewacka publicystyka rzuciła się na nas, że wybielamy mordercze Chiny.
A mieliście fanów i fanki albo komentatorki i komentatorów wśród polityków i polityczek?
Zdarzały się takie sytuacje. Przez jakiś czas spotykaliśmy się pretensjami ze strony PiS-u.
Czym sobie na nie zasłużyliście?
Chodziło przede wszystkim o postać wójta. Wiele osób uznało, że to typowo “pisowski” polityk i że się z niego wyśmiewamy.
Wyśmiewaliście się?
Nie pisaliśmy serialu politycznego, ale że wszystko jest na swój sposób polityczne, więc tak był odbierany. Staraliśmy się unikać prostych połączeń i przełożeń. Wiem, że fanem serialu jest Jarosław Kalinowski, a minister Anna Streżyńska też przyznawała się do tego w wywiadach.
Kiedyś z kolei znajomi opowiedzieli mi anegdotę, której bohaterem był Mieczysław Rakowski. Był u nich wtedy z wizytą, a przed kolacją spojrzał na zegarek i oświadczył, że musi natychmiast wracać do domu. Próbowali go namówić, żeby został. A on na to: “generalnie to ja seriali nie oglądam, ale ten naprawdę muszę”. Kiedy dowiedzieli się, że chodzi o “Ranczo”, powiedzieli, że też są fanami i mogą obejrzeć razem. I tak się stało.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS