Drugi etap tegorocznego Rajdu Dakar prowadził z Sea Camp, gdzie do tej pory toczyło się całe dakarowe życie, do Al-Ula. Trasa liczyła 589 kilometrów, z czego 430 kilometrów stanowił odcinek specjalny – w większości górzysty i kamienisty. Taka trasa wyjątkowo pasowała Markowi Goczałowi i Maćkowi Martonowi, którzy zdominowali poniedziałkową rywalizację w klasie SSV.
Dość powiedzieć, że Goczał i Marton byli wirtualnymi liderami na każdym z dziewięciu punktów pomiaru czasu. Najszybszymi byli też na punkcie numer dziesięć – czyli na mecie próby. Duet Energylandia Rally Team pokonał drugą załogę o prawie dziewięć i pół minuty, dzięki czemu po nieco ponad 10 godzinach ścigania jest liderem Rajdu Dakar w swojej kategorii.
Zwycięzcy pierwszego etapu i pierwsi liderzy Rajdu Dakar, czyli Eryk Goczał i Oriol Mena, zajęli w poniedziałek 5. miejsce i znajdują się na 4. pozycji w klasyfikacji generalnej, z niewielką stratą do podium. Tuż za nimi, na 5. miejscu w klasyfikacji generalnej, znajdują się Michał Goczał z Szymonem Gospodarczykiem. Rodzinny team wciąż jest jak najbardziej w walce o trzy czołowe miejsca imprezy.
Cieszę się, że jesteśmy bezpiecznie na mecie, bo to był bardzo trudny dzień – chyba najdłuższy w naszej przygodzie z Dakarem. Dawno nie widziałem, żeby tyle samochodów stało na odcinku. Ta próba wywróciła klasyfikację generalną do góry nogami. Nam udało się przejechać ten oes bez większych problemów. Jechaliśmy dzisiaj bardzo ostrożnie. Ja i Eryk jesteśmy już na mecie. Nie ma jeszcze Michała, który jest bez świateł i to na pewno jest problem. Wygrywamy odcinek specjalny i to na pewno jest świetna informacja. Teraz wszyscy chcemy bezpiecznie zameldować się na biwaku i jutro walczymy dalej – mówił zwycięzca etapu i nowy lider rajdu, Marek Goczał.
To był dopiero mój drugi dakarowy odcinek, ale myślę, że wszyscy – nawet ci bardziej doświadczeni zawodnicy – mogą powiedzieć, że to był taki prawdziwy, dakarowy odcinek z krwi i kości. To była na pewno najdłuższa i najtrudniejsza próba w moim życiu. Teren był różnorodny – cały czas mieliśmy różne rodzaje i wielkości kamieni. Już na 12. kilometrze wyprzedzała nas jedna z Toyot z wyższej klasy. Chcieliśmy zjechać, zrobić jej miejsce i wtedy przebiliśmy dwa koła. Nie mieliśmy więcej zapasowych, więc musieliśmy uważać. Teraz pora trochę się schować i później znowu zaatakujemy – podsumował etap pewny siebie Eryk Goczał, najmłodszy kierowca i najmłodszy etapowy zwycięzca w historii Rajdu Dakar.
Koszmarnie trudny odcinek za nami. Zaraz po starcie złapaliśmy od razu dwa kapcie. Miałem ogromne problemy z opanowaniem samochodu, po chwili okazało się, że mamy problemy z drążkiem kierowniczym i to on powoduje całe to zamieszanie. Naprawiliśmy samochód dopiero za strefą tankowania. Przez ponad 200 kilometrów musieliśmy uważać na kamienie, jechaliśmy z małymi prędkościami, a i tak było bardzo trudno. Etap kończyliśmy już całkowicie po ciemku, bez świateł. Niesamowita historia. Ale jesteśmy na mecie, a strata nie jest bardzo duża. Jutro walczymy dalej – zakończył Michał Goczał.
To nie był udany dzień dla Orlen Teamu. Maciej Giemza na początku etapu upadł i z powodu kontuzji barku wycofał się z rajdu. Po dwóch dniach zajmował 22. miejsce. Etap wśród motocyklistów wygrał Amerykanin Klein (KTM), który objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej. Dotychczasowy lider Amerykanin Ricky Brabec (Honda) spadł na szóste miejsce, ale ma tylko 4,21 straty.
Zapowiadający walkę o końcowe podium w kategorii samochodów Jakub Przygoński na drugim etapie Rajdu Dakar stracił do zwycięzcy Katarczyka Nassera Al-Attiyaha (Toyota) ponad sześć godzin i praktycznie nie ma już szans, aby walczyć o czołową lokatę na mecie imprezy.
Problemy Polaka pojawiły się już na początku etapu. Już na czwarty punkt kontrolny jego Mini wjechało z prawie 2-godzinną stratą do czołówki. Ostatecznie Przygoński został na tym etapie sklasyfikowany na 132. pozycji ze stratą 6:03.45 do zwycięzcy. Po dwóch odcinkach jest 117. ze stratą 6:07.34 do Al-Attiyaha. Jadący Mini Przygoński potrzebował na pokonanie poniedziałkowej trasy ponad 11 godzin, podczas gdy zwycięzcy wystarczyło pięć.
“To był jeden z najtrudniejszych dni spośród moich startów w Dakarze, ale jesteśmy na mecie. Dziś tylko to się liczy!” – napisał Przygoński na Instagramie.
Zdecydowanie lepiej wypadł jadący w barwach Orlenu Czech Martin Prokop (Ford Raptor RS). W poniedziałek zajął ósme miejsce ze stratą 19.15 i w klasyfikacji generalnej plasuje się na siódmej pozycji. Do Katarczyka traci 35.24.
Inny z zawodników Orlen Teamu, jadący quadem Kamil Wiśniewski także nie zaliczy tego dnia do udanych. Trzeci zawodnik ubiegłorocznego Dakaru był w poniedziałek ósmy, ze stratą 33,56 do zwycięzcy etapu i lidera klasyfikacji generalnej Francuza Alexandre’a Giroud (Yamaha). Po dwóch etapach Polak jest siódmy i traci do Giroud 57,25.
We wtorek na załogi czeka kolejna dakarowa próba. Tym razem 669-kilomtrowy etap poprowadzi z Al-Ula do Ha’il. Odcinek specjalny to tym razem aż 447 kilometrów. David Castera, czyli dyrektor Rajdu Dakar ocenił, że początek tej próby to prawdopodobnie najpiękniejsze 50 kilometrów w całym rajdzie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS