Radosław Majewski, piłkarz Wieczystej Kraków: Nie tyle dziwnego, co najgorszego z możliwych. Choć u mnie te złe rzeczy zaczęły się już w 2019 r., w Australii [Majewski był piłkarzem Western Sydney Wanderers FC, ale nie zdążył rozegrać żadnego ligowego meczu – przyp. red.]. Powiedzmy, że byłem na fali. Miałem za sobą udane występy w Pogoni Szczecin i dostałem propozycję nie do odrzucenia.
Pod względem finansowym?
– No tak. 80 proc. osób z mojego otoczenia odradzało mi transfer do Australii, a ja mam taki charakter, że jak ktoś coś mówi, to robię odwrotnie. Poza tym jestem ciekawy świata, ludzi.
Pomyślałem: “kurde, mam 33 lata, jeszcze mogę trochę pograć”. Australia to ciekawy kontynent, którego jeszcze nie zwiedziłem, piłka nożna się tam rozwija. Problem był tylko taki, że rodziny nie mogłem ze sobą wziąć, bo w Polsce rozkręcamy restaurację. Do dziś jej nie otworzyliśmy, ale wiadomo, jaki rok za nami. Wracając do tematu: w Australii miałem za sobą dwa i pół miesiąca przygotowań. Ciągnęło już człowieka do grania oficjalnych meczów i wtedy doznałem kontuzji najgorszej z możliwych – zerwałem więzadła krzyżowe w kolanie. Miałem nadzieję, że obejdzie się bez operacji, choć szansa była taka, jak na to, że trafię pięć siódemek w kasynie. Albo że mnie piorun strzeli. Oczywiście, jak to ja, podjąłem decyzję: spróbuję uniknąć zabiegu.
W listopadzie wróciłem więc do Polski i zacząłem wzmacniać wszystkie partie ciała wokół kolana. Byłem już dopakowany jak Hulk [komiksowa postać z tzw. Uniwersum Marvela – red.], a lekarz powiedział, że po powrocie będę czuł dyskomfort, noga będzie uciekać. Więc ostatecznie zdecydowałem się na operację.
Potem już nie spieszyłem się z niczym, bo wiedziałem, że po takiej kontuzji trzeba co najmniej dziewięciu miesięcy na dojście do siebie. W sierpniu ogłosiłem, że nie będę przedłużał kontraktu w Australii, że jestem do wzięcia, że warto na mnie zwrócić uwagę. I co? I nikt się nie zgłaszał.
Przykre zaskoczenie?
– Już wcześniej ułożyłem sobie w głowie, że jak po kontuzji telefony się nie rozdzwonią, to będzie to normalna sprawa. Bo wyjechałem z Polski, bo długo nie grałem… Pewien klub z I ligi mnie chciał, ale w końcu wziął kogoś innego na moją pozycję. Rozumiałem to, bo sam się ociągałem z decyzją, za bardzo nie chciałem grać w I lidze.
W końcu o wszystkim zadecydował przypadek. Spotkałem się z Tomkiem Hajtą. Powiedział, że jak nie mam gdzie grać, to jest taki jeden klub z długoplanową wizją. Że musi tylko zadzwonić, ale powinno się udać.
Wieczysta Kraków, nietypowy projekt, klub budowany za pieniądze właściciela sieci aptek. Nie chciał pan pierwszej ligi, to trafił do piątej.
– Lubię wyzwania i dziwne decyzje. Wiedziałem, że ludzie będą gadać, ale jakbym ich słuchał, to kiedyś wyjechałbym z Anglii po dwóch miesiącach [Majewski grał w Nottingham Forest przez pięć sezonów. Ma za sobą prawie 150 meczów na drugim szczeblu rozgrywkowym w Anglii – przyp. red.]. Podjąłem więc dość odważną i pewnie zaskakującą decyzję.
Ludzie gadali?
– Wsłuchiwanie się w ich głosy może tylko zaszkodzić. Proces dochodzenia do takiego podejścia trwał jednak u mnie kilka lat, długo pracowałem z trenerem mentalnym. Mam w dupie, co mówią. Gdybym ich słuchał, to bym na poczcie pracował, albo bym się zapił. Nie pamiętam, bym w ostatnich latach choć jeden artykuł na mój temat przeczytał. Tym bardziej nie oglądam własnych występów w telewizji.
A to kolejna nowość w pańskim życiu. Został pan ekspertem.
– Ekspert to chyba złe słowo. Jestem pasjonatem nieprzygotowanym statystycznie, za którym stoi doświadczenie z boiska.
Jak się gra w piątej lidze?
– Szybko wszedłem do składu, noga pewnie jeszcze nie była do końca sprawna, i na początku miałem złe przeczucie. Wie pan, podchodzę z szacunkiem do zawodników grających w piątej lidze, przychodzących na mecze po pracy, ale nie wiedziałem, jak to będzie. Myślałem sobie, że mogę nie być już tak szybki jak kiedyś, że ktoś się może spóźnić ze wślizgiem i nieszczęście gotowe. Kto wracał do sportu na wysokim poziomie po zerwaniu więzadeł krzyżowych, ten wie, co mówię. Niektórym w ogóle się udaje, potrzebna jest żmudna praca. Ja idę drogą okrężną, ale nie jestem w Wieczystej po to, by grać w piątej lidze, tylko awansować jak najwyżej. Gdybym dostał się z nią do ekstraklasy, to byłaby świetne uczucie. Idealna klamra.
Policzmy szybko…
– Pomogę. W grudniu skończyłem 34 lata. Po awansie do trzeciej ligi miałbym 35. W drugiej lidze mógłbym zagrać w wieku 36. 37 miałbym w ekstraklasie. Pod warunkiem, że co roku byłby awans.
Przyszedłem do Wieczystej po awanse. Ale niczego nie zakładam. Mój świętej pamięci tata mówił: “nie planuj, bo plany się pier…”. I ja też to powtarzam. Jak byłem w Australii, to już miałem na horyzoncie wyjazd do Chin. I gdzie teraz jestem?
I tu, gdzie pan teraz jest, rywale urządzają sobie polowanie na pańskie nogi?
– Myślałem, że będą polowali. Pamiętam, jak jako nastolatek chodziłem pograć amatorsko na osiedlowe boiska. Gdy ktoś się spóźnił z atakiem, to twoje kolana zabierał ze sobą. Ale obawy się nie sprawdziły. Zresztą nie wchodzę zbyt często w dryblingi. Pamiętam jedną akcję, kiedy minąłem rywala, a potem słyszałem za sobą jego ciężkie kroki. Wiedziałem, co się święci, wolałem odpuścić.
Pytam, bo pan i Sławomir Peszko jesteście w Wieczystej największymi gwiazdami. Niejeden rywal pewnie chętnie by wam pokazał, co to piąta liga.
– Pamiętam sytuację, jak “Peszkin” wjechał w nogi rywala, jakby sam był z piątej ligi, a tamten z ekstraklasy. Natomiast w przeciwną stronę wielu chamskich ataków sobie nie przypominam. Wszyscy są chyba w miarę świadomi, przeciwko komu grają. Że Wieczysta jest tam tylko na chwilę.
W lidze nie przegraliście, w 14 meczach strzeliliście 114 goli. Umie pan w ogóle cieszyć się z gry na tym poziomie?
– Wróciła u mnie radość ze strzelania bramek, z asyst może już trochę mniej. Ja po prostu lubię grać w piłkę. Trzeba po prostu poukładać sobie w głowie pewne rzeczy. Uświadomić, gdzie się jest. Wyjazd na mecz już nie jest wielką wyprawą, jak kiedyś. Teraz wsiada się do autokaru dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem, a np. zawodnicy innych drużyn przyjeżdżają już czasem przebrani w strój meczowy. Nie wiem, jak inni podchodzą, mogę mówić za siebie. Stawiam sobie cele, idę małymi krokami.
Więc załóżmy, że prowadzicie do przerwy 10:0. I co?
– To wtedy w drugiej połowie może bym chciał strzelić np. pięć bramek. Oczywiście to tylko przykład. Jeśli przy prowadzeniu 10:0 będę miał wszystko gdzieś, to już do niczego nie dojdę.
Łatwo się rozleniwić. I na koniec może się okazać, że za te dwa, trzy lata nie będzie pan w stanie bić się kolejne awanse, bo dawno się przestał rozwijać.
– Może tak być, ma pan rację. Dlatego przy stanie 10:0 trzeba starać się myśleć, że jest 0:0.
Jak wypada Wieczysta na tle klubów, które pan zna?
– Pod względem organizacji umieściłbym Wieczystą nawet obok niektórych klubów ekstraklasy. Chodzi o to, że lepiej zaczynać od podstaw. To długofalowy projekt, więc potem, po kolejnych awansach, nie byłoby czasu na rozwijanie wielu rzeczy, np. infrastruktury. Natomiast sportowo jesteśmy pewnie na poziomie drugiej, może trzeciej ligi.
Na razie jestem ciekaw dwóch rzeczy: co będzie po awansie i jak w klubie zareagują na porażkę. Bo kiedyś w końcu przegramy, co do tego nie ma wątpliwości.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS