Przed nami 2–3 kwartały PKB niższego o 2–3 proc. w stosunku do zeszłego roku. To oznacza, że w tym roku mielibyśmy 4-procentową recesję. W przyszłym roku, jeśli pojawiłaby się wizja szczepionki, zaczęłyby się poprawiać nastroje i od połowy roku następowałaby odbudowa gospodarki.
Scenariusz pesymistyczny
Następuje wymuszony drugi lockdown gospodarki. Nie musi się to zdarzyć w Polsce – wystarczy, że zostanie wprowadzony u naszych partnerów handlowych, byśmy poprzez eksport odczuli jego skutki. Wtedy, po spadku PKB o 5–6 proc. w tym roku, mielibyśmy spadki o 2–3 proc. w kolejnym. Jeszcze rok temu uznalibyśmy to za katastrofę gospodarczą.
Raport rady jest z 10 października. Tego dnia Polska została żółtą strefą.
Spora część ludności naszego kraju jest w stanie podobnym do euforii pooperacyjnej, kiedy jeszcze działają przeciwbólowe środki, czyli państwowe wsparcie. Od lata towarzyszyło nam wrażenie, że wszystko się udało i najgorsze już za nami, brak jednak danych, które by to potwierdzały. Nie ma wątpliwości, że jesteśmy w okresie recesji – tym razem popytowej, nie podażowej.
Nie widać tego po zachowaniu konsumentów, bowiem cały czas różne wskaźniki sugerują optymizm. Nie mamy danych miesięcznych, które pozwalają zmierzyć prawdziwy stan ich ducha – np. pokazać decyzje dotyczące zakupu dóbr trwałego użytku. Ludzie odsuwają je w czasie, ale za to zostaje im więcej pieniędzy na drobne zakupy i stąd mamy wzrosty produkcji przemysłowej w innych działach – alkohol, tytoń.
Bezrobocie nie rośnie, ale ta zdumiewająca sytuacja na rynku pracy jest wynikiem interwencji rządowej, która nie będzie trwała wiecznie. Z czasem będzie rosło bezrobocie i osłabnie wzrost nominalnych płac. Jeśli inflacja utrzyma się na obecnym poziomie, to realne płace będą ujemne, a konsumpcja spadnie w pobliże zera.
Inwestycje prawdopodobnie się zmniejszyły, co widać przede wszystkim po wynikach budownictwa.
Dynamika miesięczna naszego eksportu prawie pokrywa się z dynamiką eksportu niemieckiego. A tam, po odbudowie w ciągu trzech miesięcy, w sierpniu nastąpiło wyraźne załamanie, bo na całym świecie – a w Europie szczególnie – koniunktura się pogarsza.
Obecnie możemy mieć do czynienia z różnymi zjawiskami krótkookresowymi. Po gwałtownym zahamowaniu dostaw z powodu pandemii, teraz może następować częściowa odbudowa zapasów przez niemieckich kooperantów czy zamawiających. Jak już się na dobre wszystko ustabilizuje, to może się okazać, że mamy zerową albo spadającą produkcję przemysłową.
Rekomendacje
Witold Orłowski
Jestem zaniepokojony tym, co się dzieje. Premier znowu mówi, że kupujemy czas. Ale za cenę 9 proc. spadku PKB w drugim kwartale już raz kupiliśmy kilka miesięcy, żeby przygotować służbę zdrowia i gospodarkę. Niczego w tej sprawie nie zrobiono, podobnie jak nie przygotowano szkół do funkcjonowania w warunkach pandemii. Takie kupowanie czasu zaczyna być bardzo drogim interesem. To źle rokuje na przyszłość.
Rynki finansowe są w stanie szoku i nie reagują na dane finansowe, które jeszcze rok temu by uznały za katastrofalne. Uważam, że przynajmniej przez rok-dwa kursy walutowe będą względnie stabilne, a stopy procentowe bliskie zera.
Mamy uciążliwą inflację, którą w znacznej mierze zawdzięczamy decyzjom rządu. Jeśli ktoś powtarza w nierozsądny sposób to, co mówi się w Europie Zachodniej, będzie mówił, że to świetnie, bo nie mamy deflacji, tylko inflację. Ale inflacja jest „dobra”, jeśli wynika ze sporego popytu na rynku, a nie z tego, że rosną koszty. Inflacja u nas jest dodatkowym szokiem podażowym, który jeszcze bardziej utrudnia sytuację gospodarczą.
Finanse wyglądają przerażająco – będzie się pogarszać sytuacja banków i zanotujemy ogromny wzrost długu publicznego, ale na razie nie powoduje to żadnych problemów.
Ludwik Kotecki
Obniżaniem inflacji nie jest zainteresowany ani NBP, ani rząd – ja bym teraz te instytucje traktował jako jedną. Decydenci zobaczyli, że latem było mniej zarażeń i może pomyśleli, że tak już będzie. Czas, który rząd kupił, nie został w ogóle wykorzystany, powiększył się jedynie dług i na razie – bo najgorsze chyba przed nami – trochę mniej ludzi straciło pracę. Ale po tym, jak rozpoczął się rok szkolny, sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Rynki finansowe nie karzą nas za obecną sytuację, ale boję się, że zareagują, gdy zobaczą, jak sobie nie radzimy z pandemią. Nie chodzi tylko o wskaźniki makroekonomiczne, ale o obrazki – jeśli się takie pojawią – ze szpitali, w których może zabraknąć łóżek albo personelu. Może zadziałać efekt psychologiczny.
Małgorzata Rusewicz
Okres, kiedy mieliśmy lockdown i wakacje, został przespany. Decyzje powinny być podejmowane szybko, tym bardziej że badania nad szczepionkami nie wyszły, i możemy na nie poczekać około 3 lat. Wśród przedsiębiorców nastąpiło bardzo duże rozluźnienie w okresie wakacyjnym i teraz dopiero wracają od października do reżimów, które były w marcu – w kwietniu. Decyzje o powrotach do szkoły były przedwczesne.
Joanna Tyrowicz
Przyjmijmy robocze założenie, że jesteśmy mistrzami świata w zwalczaniu pandemii, ale jednakowoż żyjemy w otwartej gospodarce. Wówczas to, co się dzieje z popytem w innych krajach, miewa nierzadko większy wpływ na naszą gospodarkę niż nasz popyt wewnętrzny. Spora część naszego zatrudnienia w nominalnie tzw. krajowych sektorach – czyli np. w usługach – też jest de facto importowanym popytem na pracę, bo w Polsce realizujemy zadania niezbędne w innych krajach.
Obecnie wszystkie firmy na świecie żyją w takim samym zakresie niepewności jak reszta ludzkości: czekają, co będzie, i odkładają różne decyzje. Prędzej czy później pieniądze wspierających ich rządów i ich własne pieniądze się skończą i trzeba będzie zacząć podejmować jakieś decyzje. W naszej gospodarce jak dotąd decyzje podjęły niewielkie firmy rodzinne czy działające w skali lokalnej, o prostym modelu biznesowym, który w warunkach mniejszego popytu po prostu runął. Ale firmy, które mają jakiś model biznesowy, funkcjonują w zawieszeniu – nie wiedzą, co będzie i w jakiej perspektywie mają analizować plany biznesowe.
Podczas pierwszego spotkania Rady wyraziliśmy nadzieję, że polscy przedsiębiorcy znajdą jakieś magiczne sposoby zabezpieczania pracowników, pracy zmianowej czy innych reorganizacji – to się nie wydarzyło, bo zbiorowo przespaliśmy ostatnie parę miesięcy. Kolejny kwartał czy dwa naprawdę trudnej sytuacji zdrowotnej nie pomogą w podejmowaniu decyzji konstruktywnych. A na dodatek dostawcy i odbiorcy z innych krajów też mają problemy z pandemią.
Co do inflacji, to moja interpretacja jest taka, że decydenci wierzą, że są kozackimi czarodziejami potrafiącymi ustrzelić dowolny wyznaczony cel inflacyjny. W ich rachunkach 10 proc. to jest już taka dwucyfrowa liczba, 9 wygląda prawie jak 10, ale 6 to liczba potencjalnie fajna na cel inflacyjny, za to wygodniejsza dla rządu niż obecne 2,5 proc.
Kłopot w tym, że chwilowo żyjemy w świecie, w którym PKB jest nieprzewidywalny z dokładnością do plus minus 10 proc., więc celowanie w inflację z dokładnością do punktu procentowego czy do dwóch jest igraniem z zapałkami. Nie wolno robić takich rzeczy! A półżartem: jakoś mało mam ochotę obstawiać, że ta akurat grupa decydentów to wyjątkowi szczęściarze, bardziej sprawiają wrażenie kamikadze.
Janusz Jankowiak
Mam gorzką satysfakcję, bo w większości prognoz, które powstawały jeszcze po drugim kwartale, pandemia jako czynnik ryzyka praktycznie była nieobecna. Pojawiała się nawet nuta optymizmu, że odsezonowany PKB rósł stale z kwartału na kwartał. Uważam, że to się zmieni i w czwartym kwartale zanotujemy (odsezonowany) spadek.
Coraz wyraźniej widać też niepokojący trend – inflacja bazowa miała spadać, a nie chce. A w Polsce w tej chwili tak bank centralny, jak i rząd są zainteresowane tym, by „wyrastać” z długu przy pomocy inflacji. Ta inflacja jest jak strzelba z dramatu Antona Czechowa – jeśli wisi na ścianie w pierwszym akcie, to po to, by w trzecim wystrzelić.
Nie wykluczałbym scenariusza, w którym będziemy mieli do czynienia z niskim tempem wzrostu gospodarczego i rosnącą inflacją. Znajdziemy się w bardzo niekomfortowej sytuacji. Normalnie bank centralny powinien wtedy zacząć reagować, ale NBP nie wydaje się tym zainteresowany.
Rządowe tarcze
Ludwik Kotecki
Polska pod względem pakietów pomocowych nie wygląda najgorzej. Niemcy wydali relatywnie więcej, Amerykanie porównywalnie dużo jak my. Ta pomoc się przełożyła na wskaźniki, które pokazano w uzasadnieniach do budżetu i do nowelizacji do budżetu na 2021 r. Deficyt finansów publicznych według unijnej metody sięgnie w tym roku 12 proc. PKB, choć według krajowej tylko 4,3 proc. I tu wtręt – różnica między tymi liczbami pokazuje, jak bardzo nieprzejrzyste są polskie finanse publiczne.
W przyszłym roku ma on wynieść – według obu metod liczenia – 6 proc. PKB. Ale to oznacza, że dług publiczny już w tym roku – liczony według unijnej metody – przekracza 60 proc. PKB i dalej będzie rósł w przyszłym roku. Dług według definicji polskiej będzie o blisko 12 pkt proc. niższy, nie przekroczy więc konstytucyjnego dopuszczalnego limitu (właśnie 60 proc. PKB) i nie uruchomią się mechanizmy ograniczające zadłużanie się państwa.
Przedsiębiorcom brakuje jasnej strategii wspierania gospodarki na najbliższe kilkanaście miesięcy, i to jest opinia blisko 80 proc. firm. Pesymistycznie zakładają, że za chwilę zostaną ze swoimi problemami sami. Tak wynika m.in. z badań Centrum Monitoringu Sytuacji Gospodarczej czy badań Instytutu Badań Spraw Publicznych, przeprowadzonych na zlecenie Lewiatana, na próbie 300 przedsiębiorstw.
Przedsiębiorcy wskazują na potrzebę zmian Kodeksu pracy, elastycznego czasu pracy. Chcieliby w czasach pandemii ograniczenia kosztów pracy, szybszego zwrotu VAT, likwidacji ograniczeń w stosowaniu faktur elektronicznych.
Twierdzą, że rząd z nimi nie prowadzi żadnego konstruktywnego dialogu. Bo rząd nie miał na to czasu. Najpierw były wybory i trzeba było powiedzieć, że wirus jest w odwrocie, potem politycy musieli odpocząć po wyborach i bo były wakacje, a jeszcze potem zajęli się rekonstrukcją samych siebie, czyli rządu. A teraz sytuacja wymyka się spod kontroli.
Rynek pracy
Joanna Tyrowicz
Badanie rynku pracy DIAGNOZA.plus realizowaliśmy we wrześniu, ale dotyczyło sierpnia. Miary bezrobocia obniżały się w tym miesiącu w porównaniu z kwietniem i czerwcem. Od kwietnia do sierpnia ludzie nadzwyczajnie szybko znajdowali nową pracę. Normalnie połowa osób z wyższym wykształceniem szuka pracy dłużej niż 10 miesięcy. Tymczasem podczas kryzysu wiele osób znalazło pracę w 4 miesiące. Ale sytuacja epidemiologiczna się pogarsza, i to w sposób zaskakująco dynamiczny.
Kluczowe jest, że nawet w okresie sierpniowej euforii w domu pracowało czterokrotnie więcej osób niż w tzw. normalnych czasach. Co więcej, choć w porównaniu z kwietniem 2020 r. obniżył się odsetek osób czasem pracujących w domu, to praktycznie nie zmalała grupa pracujących zwykle z domu – co piąty pracownik („normalnie” ledwie co trzynasty).
Wysłani do pracy w domu późną wiosną, do dzisiaj tak pracują, bo ich pracodawcy przez dwa kwartały nie wymyślili nowych rozwiązań. To jest najbardziej deprymująca informacja, bo wielomiesięczna praca w domu całego zespołu raczej nie zwiększa wydajności pracy, a jej dynamika będzie kluczowa dla tempa wychodzenia z recesji.
W tym czasie liderzy światowi ogarnęli mnóstwo spraw. Niemcy testują na potęgę, więc kto chce, ten lata bez ograniczeń. Firmy usługowe i wytwórcze też testują plus opracowały taktyki i strategie zachęcania pracowników i klientów do zachowania higieny, żeby wszyscy czuli się w pracy bezpiecznie.
Uderzającą rzecz pokazuje badanie Eurofund, w którym tylko niecałe 50 proc. Polaków uważa, że strata pracy w ciągu najbliższych 3 miesięcy jest mało albo bardzo mało prawdopodobna. I to mimo że w okresie, w którym robiono badanie, spadki zatrudnienia w firmach powyżej 9 pracowników były naprawdę niewielkie.
Moja prognoza dotycząca zatrudnienia jest negatywna. Podnoszenie płacy minimalnej nie pomoże. Nie zwracałabym uwagi na zapowiedzi opodatkowa … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS