Rosjanie dali sobie spokój z Kijowem i pewnie skupią się na Donbasie. Jeśli go zdobędą pod koniec kwietnia, będą mogli ogłosić jakiś rodzaj zwycięstwa. I wtedy negocjacje pokojowe, które Rosja dziś lekceważy, ruszą na poważnie. To jest pierwsza możliwość.
Wielu analityków wątpi, czy Rosja jest w stanie przejąć Donbas. Niepowodzenie wieszczy nawet Igor Girkin, główny dowódca separatystów w Donbasie w 2014 roku.
– Właśnie, jeśli rosyjska armia nadal będzie walczyć żenująco słabo, a jej straty wciąż będą bardzo duże, co wtedy zrobi Putin? Człowiek, który z zimną krwią rozkazał wymordować cywilów na przedmieściach Kijowa, może sięgnąć po broń chemiczną i nuklearną. Ci, którzy przedwcześnie ogłaszają zwycięstwo Ukrainy, zdają się zapominać, że im gorzej dzieje się dla Rosji w wojnie konwencjonalnej, tym większe jest prawdopodobieństwo, że Putin użyje broni masowego zniszczenia. Co więcej, Amerykanie nazwali Putina zbrodniarzem wojennym i otwarcie wzywają do jego obalenia. To tylko pogarsza sytuację.
Czytaj też: „To jest jedyny wybór: albo Rosja dozna wielkiej klęski, albo czeka nas kolejna wojna”
Po tej wypowiedzi nazwał pan Bidena idiotą.
– Putin nie rozumie historii. Te jego pseudohistoryczne rozważania, że Ukraina nie istnieje i w związku z tym nikt nie stawi tam oporu rosyjskiej armii, są oczywiście błędem. Ale polityka amerykańska też nie jest sukcesem. Do tej wojny doszło, ponieważ wcześniej administracja Bidena spowolniła dostawy broni na Ukrainę, zniosła sankcje wobec gazociągu Nord Stream 2 i zasygnalizowała Rosji, że USA nie będą wspierać militarnie Ukrainy. Tym samym dała Putinowi do zrozumienia, że podejmując działania militarne, może obawiać się jedynie sankcji. Ta porażka Białego Domu doprowadziła do wybuchu ogromnej wojny, której można było zapobiec, gdyby tak wyraźnie Zachód nie okazywał słabości.
Błędem jest też otwarte wzywanie do obalenia Putina, nawet jeśli jest to cel amerykańskiej polityki, i nazywanie Putina zbrodniarzem wojennym, choć nim jest. Szanse na to, że Putin zostanie obalony i osądzony, są znikome, ale USA na to liczą i dlatego chcą, żeby ta wojna była kontynuowana. A powinny dążyć do zawarcia pokoju, bo tylko Ameryka może wymusić pokój. Prowadząc długą wojnę, Ukraina może zostać tak zniszczona, że nie będzie już zdolna do samodzielnego funkcjonowania.
Gdy Biden wezwał w Warszawie do obalenia Putina, już po 15 minutach sekretarz stanu USA ogłosił, że to przejęzyczenie. Również Biden odwołał swoje słowa. Pan twierdzi, że to było zamierzone.
– To nie była przypadkowa uwaga. Cała mowa Bidena stanowiła jedną wielką aluzję do upadku ZSRR, w nadziei, że ta wojna doprowadzi do czegoś podobnego. Uważam tę strategię – jednocześnie optymistyczną i cyniczną – za bezsensowną, gdy szanse na zmianę reżimu są naprawdę niewielkie. Rewolucje w Rosji nie zdarzają się często. Trzeba zakończyć tę wojnę tak szybko, jak się da. Aby uratować Ukrainę i uniknąć wielkich wstrząsów w Europie, które będą oznaczały koniec wszelkiej stabilności. Putin może uznać totalne zniszczenie Ukrainy za zwycięstwo. To dla niego całkowicie zadowalający rezultat. Obchodzi go tylko jedno: aby ten kraj nie stał się zorientowaną na Zachód demokracją. Chciał to osiągnąć, zabijając Zełenskiego. Nie udało się. Musi próbować inaczej. Może użyć taktycznej broni nuklearnej wobec Lwowa. 300 tysięcy ludzi zginie od razu. Kolejne 300 tysięcy dozna straszliwych obrażeń. To będzie koniec atomowego zawieszenia broni, które trwa od 1945 r. Jeśli broń nuklearna zostanie użyta w XXI wieku, może się to powtórzyć.
Nie mówię, że Putin na pewno to zrobi. Prawdopodobieństwo wynosi 5, może 10 proc. Ale jeśli poczuje się bardziej zagrożony, to prawdopodobieństwo wzrośnie. On w niczym nie przypomina bliskowschodnich despotów, którzy utracili władzę w wyniku wojny w Iraku i arabskiej wiosny. W przeciwieństwie do nich ma największy na świecie arsenał głowic nuklearnych.
Lawrence Freedman, jeden z najwybitniejszych teoretyków wojny, powiedział mi, że ryzyko użycia broni nuklearnej jest dziś znacznie mniejsze niż w trakcie kryzysu kubańskiego w 1962 roku.
– W czasie zimnej wojny obie strony wykorzystywały groźby nuklearne do wzajemnego zastraszania się. Powodem, dla którego nie doszło do wojny jądrowej – choć niejednokrotnie nam groziła, zwłaszcza podczas kryzysu kubańskiego – było to, że każda ze stron uważała, iż ta druga jest zdolna do ataku, co mogło się skończyć totalną zagładą.
Dziś jednak sytuacja jest inna. Putin nie tylko zastrasza NATO. Udało mu się osiągnąć coś więcej: milczące przyznanie przez administrację Bidena, że raczej nie odpowie ona bronią jądrową, jeśli Rosja jej użyje.
To Ukraina jest w stanie wojny z Rosja, a nie USA. Dlatego Biały Dom wykluczył udział własnych żołnierzy i sprzeciwił się przekazaniu polskich samolotów. A na atak jądrowy Kremla Ukraina nie odpowie, bo po prostu nie ma broni nuklearnej. I to mnie tak martwi. Czy myślimy, że Putin po prostu zrezygnuje? Nie zrezygnuje. Jest faszystą, a Rosja jest nowoczesnym państwem faszystowskim.
Putin oglądał w kółko śmierć Kadafiego. Boi się, że skończy tak samo…
– Faszystowscy dyktatorzy rzadko umierają w łóżku, tak jak Franco. Putin wie, że stawką jest jego życie. A to nie wszystko. Szef MSZ Siergiej Ławrow powiedział, że Zachód już jest w stanie wojny z Rosją. Krótko mówiąc, z perspektywy Kremla jest to wojna o samo istnienie rosyjskiego państwa. Musimy być bardzo ostrożni, bo Putin nie jest Kadafim ani Husajnem. I nie jest Hitlerem, bo w ostatniej fazie wojny Hitler miał tylko rakiety V2.
Bardzo się ich obawiano, ale znacznie więcej osób zginęło, produkując V2, niż zostało przez nie zabitych.
– Wyobraźmy sobie jednak, że Hitler ma V2 wyposażone w głowice nuklearne. To byłaby zupełnie inna historia.
Czytaj więcej: Ławrow jest spadkobiercą ZSRR. Jeśli Putin upadnie, pójdzie na dno razem z nim
Napisał pan niedawno, że dzisiejsza sytuacja przypomina rok 1939. Przywoływał pan też lata 70. Jaka jest najlepsza analogia?
– Lata 70. Wojna w Ukrainie przypomina atak państw arabskich na Izrael w 1973 roku lub sowiecką inwazję na Afganistan w 1979 roku. Podobnie jak wtedy dzisiejsza wojna doprowadziła do ogromnego wzrostu cen paliw i żywności. Jednak rok 1939 nie jest kompletnie szaloną analogią. Podobnie jak Polska Ukraina walczy dziś sama. Choć jej sytuacja wydaje się lepsza niż Polski. Nie jest atakowana z dwóch stron (wtedy do Hitlera dołączył Stalin), a dostawy broni z Zachodu docierają (do Polski nie docierały). To nie wszystko: musimy też pamiętać, że to, co nazywamy II wojną światową, było w rzeczywistości serią konfliktów. Najpierw w 1939 roku wojna z Polską. Od roku 1940 z Zachodem. W 1941 roku z Rosją. Wojna chińsko-japońska zaczęła się jeszcze wcześniej. I tak dalej. Możemy sobie wyobrazić, że dzisiejsza wojna przerodzi się w całą serię konfliktów. Wybuchnie wojna w Europie Wschodniej. Wojna na Bliskim Wschodzie, jeśli Iran zdobędzie broń nuklearną. Na Dalekim Wschodzie wokół Tajwanu. A nawet nie wymieniliśmy Korei Północnej. Wtedy lata 70. zmieniają się w lata 40. Ale na razie mamy na szczęście lata 70.
Mówi pan też o drugiej zimnej wojnie
– Pierwszy raz o zimnej wojnie wspomniał George Orwell w 1945 roku. Nie chciano mu wierzyć. Kiedy rok później Churchill powiedział w Fulton o żelaznej kurtynie, nie przyjęto tego dobrze. Wystarczy przeczytać „New York Timesa” z tamtych dni. Podobnie jest dzisiaj. Zimna wojna jest rzeczywistością od jakiegoś czasu, ale dopiero zaczyna to do nas docierać.
Jesteśmy w tym samym momencie, co w roku 1950. Zaczęła się wtedy wojna w Korei i dalej nie można już było się oszukiwać. Teraz też nie możemy już zaprzeczać nowej rzeczywistości, bo doszło do wojny w Ukrainie. Zmieniło się jedno. W 1950 roku to Rosja była głównym partnerem po drugiej stronie, a Chiny tym młodszym. Wtedy walczył młodszy partner – Chiny – z wyraźnym przyzwoleniem starszego partnera. Dziś Rosja walczy z wyraźnym przyzwoleniem Chin. Moskwa nigdy nie zaatakowałaby Ukrainy bez zgody Xi Jinpinga. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że oba kraje są tu sprzymierzeńcami. I tak to zresztą widzi administracja Bidena – liczy na klęskę Rosji w przekonaniu, że to zniechęci Pekin do agresji na Tajwan.
Ukraina wzbudza wielki entuzjazm. Jak długo to potrwa?
– Od początku wojny podkreślałem, że największym problemem stanie się deficyt uwagi. Solidną próbkę tego mieliśmy, gdy na ceremonii wręczenia Oscarów Will Smith spoliczkował Chrisa Rocka (co w tym nadzwyczajnego?) i sprawa wojny nagle przestała być numerem 1 w USA.
Zełenski jest znakomitym mówcą, ale przemawia tak często, że niebawem zabraknie mu parlamentów. Trzeba też pamiętać, że emocje zawsze się wypalają. Pamiętam wojnę na Bałkanach, niewątpliwie straszną. Ale pewnego dnia zaczęliśmy o niej zapominać. Mimo że nadal trwała.
Ku zaskoczeniu wszystkich Polska przyjęła 2,5 miliona uchodźców. To godne podziwu. Ale co innego przyjąć kogoś na kilka tygodni, a co innego, gdy kraj jest kompletnie zniszczony i ci ludzie być może nigdy już nie wrócą do swoich domów.
Świat stoi w obliczu najpoważniejszego problemu inflacyjnego od wielu pokoleń, a sprawy krajowe z reguły przeważają nad kryzysami w odległych krajach. Blisko 90 proc. Niemców twierdzi, że jest „zmartwionych” losem ludzi na Ukrainie. Ale 2/3 jest równie zaniepokojonych zakłóceniami w dostawach energii i pogorszeniem sytuacji gospodarczej. Ludzie są świetni w mówieniu „nigdy więcej”. Ale to nie wystarczy, aby „nigdy więcej” już się nie wydarzało.
Dla Niemców to oznaczało nigdy więcej wojny z Rosją. W praktyce było przyzwoleniem na szaleństwa Rosji.
– Niemiecki establishment opowiadał sobie bajki o tym, co mogą zdziałać handel i integracja z Rosją. Tak było za Merkel, wcześniej za Schrödera, a tak naprawdę już za Willy’ego Brandta. Niemcy nie byli w stanie przyznać, że Rosja stała się państwem faszystowskim.
Już w 2000 roku napisałem tekst „Republika Weimarska nad Wołgą”. O tym, że w latach 90. Rosja wraz z inflacją, chaosem, rozczarowaniem i poczuciem upokorzenia stała się takim krajem, jak Niemcy po I wojnie światowej. W pewnym sensie nie ma nic zaskakującego w tym, że Putin stał się faszystowskim liderem. Tyle że Niemcy nie chcieli tego przyznać. To dla nich bardzo trudne, bo kiedy ujrzeli Charków w ruinach, pamiętali, kto ostatnio doprowadził to miasto do podobnego stanu. Nie wystarczyło im nawet to, że Rosjanie zbombardowali pomnik w Babim Jarze i to w państwie, którego prezydent jest Żydem. Wydawało się, że wtedy nałożą embargo na gaz i ropę z Rosji. Ale nie…
Tak długo, jak nie wprowadzimy embarga na eksport rosyjskiej ropy, Putin będzie zarabiał wystarczająco dużo twardej waluty, aby utrzymać swoją gospodarkę wojenną na powierzchni. Najlepszym dowodem jest powrót kursu rubla do poziomu sprzed wojny. Niektórzy twierdzili, że nigdy jeszcze nie wprowadzono podobnych sankcji, ale to oczywista nieprawda. Na skali Richtera sankcji to miało być 8. A w tej chwili jest jakieś 3.
Francis Fukuyama twierdzi, że to wszystko skończy się dobrze – Putin upadnie, a jego upadek pobudzi „nowego ducha wolności na świecie”. Pan widzi to inaczej.
– Frank jest moim przyjacielem, jego „Koniec historii” to świetna książka. Ale wojna w Ukrainie jest bez wątpienia historycznym wydarzeniem. Odkąd Władimir Putin wydał rozkaz inwazji na Ukrainę, minęło półtora miesiąca, a mam wrażenie, że to są dziesięciolecia. Iluzja, że pokój w Europie był darmowym obiadem opłaconym przez Amerykanów i ugotowanym na rosyjskim gazie, runęła na zawsze…
Chciałbym mieć nadzieję, że to się wszystko dobrze skończy. Jestem jednak historykiem i muszę sobie zadać pytanie: Jakie są szanse, że wojna się skończy po paru tygodniach, Putin upadnie, wynegocjujemy trwały pokój i będziemy żyli długo i szczęśliwie? Około 0 proc.
Przełom 1989 roku nie został spowodowany przez wojnę. Byłem wtedy w Europie Wschodniej i widziałem kompletne bankructwo idei komunistycznej. Teraz jest inaczej. Rosja to imperium, które wysyła Czeczenów do Mariupola i ludy z Dalekiej Północy do Buczy. To nie ma nic wspólnego z czasami, gdy Gorbaczow przejął władzę. Mamy do czynienia z euroazjatyckim imperium, mającym mnóstwo broni i faszystowską ideologię. Chciałbym, żeby to był kolejny rok 1989. Postawiłbym wtedy Frankowi i panu kolację. Ale jako historyk wiem, że historia to seria klęsk (co zresztą nie powstrzymuje technologicznego postępu). Dlatego moja ostatnia książka nazywa się „Fatum”. Mamy wielką klęskę w postaci wojny w Ukrainie. I ta klęska się nie zatrzyma.
Niall Ferguson (ur. 1964) jest jednym z najsłynniejszych historyków na świecie. Urodzony w Szkocji, mieszka w USA. Profesor uniwersytetów Harvarda, Oxfordu, Stanforda. Jego żoną jest słynna aktywistka Ayaan Hirsi Ali. Ferguson był doradcą Johna McCaina w czasie kampanii prezydenckiej w 2008 roku. Autorem wielu światowych bestselerów, jak choćby „Imperium”, „Kolos”, „Potęga pieniądza”, „Cywilizacja. Zachód i reszta świata”, „Wielka degeneracja”, „Rynek i ratusz”. Jego najnowsza książka „Fatum” ukaże się w Polsce 27 kwietnia.
Czytaj więcej: Ukraiński „Babi Jar” znów krwawi. Film Siergieja Łoźnicy opowiada o historii tego miejsca
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS