A A+ A++

Dla tej rodziny nadchodzące Boże Narodzenie nie będzie już takie jak zwykle. Świąteczną atmosferę wypełni smutek, ból i żal i przygnębienie. Będą też powracać pytania, dlaczego nie ma już wśród nich Uli? Dlaczego odeszła tak młodo? Dlaczego w porę nie udzielono jej skutecznej pomocy medycznej? Czyż z traumy otrząśnie się jej syn, którego samotnie wychowywała?

Życie w stolicy
Urszula wyjechała z Ostrowca tuż po zdaniu matury w II LO im. J. Chreptowicza. Zamieszkała w Warszawie, gdzie rozpoczęła studia na UW, a po uzyskaniu licencjatu podjęła pracę w międzynarodowej korporacji. Zdecydowała się też kupić w stolicy mieszkanie, na które zaciągnęła bankowy kredyt. W nowym domu zamieszkała ze swoim partnerem. Z tego związku urodził się jej syn, Bartek. Jednak jego ojciec szybko zniknął z ich wspólnego życia i dotąd nie utrzymuje z synem żadnego kontaktu.
Samotne macierzyństwo nie przeszkadzało Uli włączać się do charytatywnych akcji, aby nieść pomoc tym, którzy jej potrzebują, m .in. chorym dzieciom. Ukończyła kurs krawiecki, a następnie kupiła maszynę do szycia, która przydała się m .in. na początku pandemii do szycia maseczek, dla personelu szpitala na Bródnie. Szyła też torby, które licytowała, a dochód z tych licytacji przekazywała osobom potrzebującym. Włączała się w każdą inicjatywę, która umożliwiała jej dzielenie się dobrem. Wrażliwa, pełna empatii, przygarniała też bezdomne zwierzęta, którym szukała nowych schronień.
Nagły ból
Choroba Uli pojawiła się nagle. Jak mówi jej siostra Ania, wszystko działo się bardzo szybko.
-Zadzwoniłam do Uli rano z pytaniem, jak się czuje? Poprzedniego dnia skarżyła się na nie najlepsze samopoczucie. Mówiła, że odczuwa ból w klatce piersiowej i ma duszności. W trakcie rozmowy obie stwierdziłyśmy, że są to objawy zawału. Powiedziałam, aby natychmiast wezwała pogotowie, a ja w tym czasie do niej dojadę – mówi Ania.
Mieszkająca około 6 km od Uli, jej siostra wsiadła w samochód i dotarła do mieszkania przed przyjazdem karetki. Obie czekały na pogotowie, które dotarło po około 50 minutach.
– Byłam zdziwiona tak długim czasem oczekiwania, gdyż pogotowie mieści się około 700 metrów od bloku, w którym mieszka siostra. Ula czuła się źle. Dolegliwości nasilały się. Po chwili do mieszkania wszedł ratownik medyczny, ubrany w kombinezon. Wykonał EKG, które wykazało nieprawidłowości, o czym poinformował nas ratownik. W naszej obecności skontaktował się telefonicznie z lekarzem kardiologiem. Rozmawiał przez zestaw głośnomówiący, więc słyszałyśmy całą rozmowę. Lekarz stwierdził, że zapis EKG świadczy o przebytym zawale. Polecił przewiezienie siostry do szpitala -relacjonuje Ania.
Jednak Ula, pomimo zgłaszanych dolegliwości: bólu zamostkowego i duszności, do szpitala nie trafiła.
– Ratownik medyczny odradzał nam przewiezienie siostry do szpitala. Mówił, że ze względu na duszności zostanie odesłana do szpitala zakaźnego z obawy zakażenia koronawirusem. Trafi więc na brudny SOR, gdzie będzie 15 łóżek, zakażone 3 osoby, a potem zakażą się wszyscy. Ratownik sugerował, że bezpieczniej dla siostry będzie, jeśli pozostanie w domu. Zaufałyśmy mu. Przyjechał do nas ratownik medyczny, a więc osoba posiadająca odpowiednie kwalifikacje, więc byłyśmy przekonane, że wie, co mówi. Siostra pozostała więc w domu. Ratownik powiedział, że jeśli jej stan się pogorszy, mam zawieźć ją do szpitala -dodaje Ania.

Konieczna reanimacja
Po wizycie ratownika Ula pozostała w domu wraz z siostrą.
-Obserwowałam ją cały czas. Jej stan nie ulegał poprawie. Siostra spała. Jednak patrzyłam na nią i wydawało mi się, że wygląda coraz gorzej. Kiedy jednak nasiliły się problemy z oddychaniem, podjęłam decyzję, aby zawieźć siostrę do szpitala. Bródnowski szpital jest oddalony zaledwie kilometr od jej bloku. Ania chciała skorzystać z łazienki, aby się odświeżyć. Pomogłam jej dostać się do pomieszczenia, posadziłam na toalecie. Była bardzo słaba.
Wyszłam na chwilę, aby skontaktować się telefonicznie z lekarzem w szpitalu. W tym momencie usłyszałam dobiegający z łazienki huk. Ula straciła przytomność i upadła. Wbiegłam do łazienki. Zaczęłam Ulę cucić. W tym czasie jej syn wezwał pogotowie. Ula odzyskała przytomność. Dotarła na czworakach do kanapy. Po chwili pojawili się ratownicy medyczni. Byłam zdziwiona kiedy ujrzałam człowieka, który był tu rano. Ratownicy nie mieli już kombinezonów.
Ula ponownie straciła przytomność. Rozpoczęto akcję reanimacyjną. Wezwana została druga karetka.
-Pojawił się lekarz -mówi siostra. Udało się przywrócić funkcje życiowe. Została przewieziona do szpitala na Bródnie. Lekarze walczyli o jej życie cztery dni. W trakcie tego pobytu kilka razy Ula była reanimowana. Niestety nie udało się uratować jej życia.
-Ula odeszła. Lekarze pozwolili mi, a także jej synowi na pożegnanie. Nie mamy wątpliwości, że gdyby Ula trafiła do szpitala kilka godzin wcześniej, przy pierwszej wizycie ratownika medycznego, jej życie udałoby się uratować. Była młodą, zdrową, pełną energii osobą. Bez niej świat naszej rodziny nigdy nie będzie już taki sam -dodaje jej siostra.
Żal i złość
Rodzina Uli nie ma wątpliwości, że to brak odpowiedzialności i profesjonalizmu ratownika medycznego, który przybył rankiem do mieszkania młodej kobiety przyczyniły się do jej śmierci. Z dokumentacji pogotowia, którą uzyskała siostra wynika, że młoda kobieta skarżyła się na duszności i ból zamostkowy, według EKG serce miało 140 uderzeń, miała też niską saturację. Z dokumentacji pogotowia wynika również, że kobieta odmówiła przewiezienia do szpitala. Jednak nie ma żadnego dokumentu potwierdzającego odmowę. Rodzina zgłosiła sprawę do warszawskiej prokuratury. Obecnie trwa postępowanie.
-Teraz to już nie jest żal, a po prostu złość. Nie odmówiłyśmy przewiezienia siostry do szpitala. Nie podpisałybyśmy takiego dokumentu. Zaufałyśmy ratownikowi, który odradzał nam szpital. Wiem, że nic nie wróci życia Uli. Jednak chcemy, aby ten człowiek nie ratował ludzi. Być może sprawdzi się gdzie indziej. Nie wiem czy było to zmęczenie czy rutyna. Wiem tylko jedno, że Uli już nie ma wśród nas i wiem też, że mogło być inaczej, gdyby pomoc została udzielona na czas – mówi Ania.
Ula została pochowana w rodzinnej miejscowości swojej mamy. Jak na ironię losu, kilka miesięcy wcześniej sama je wybrała.
-Pojechałyśmy tam, do cioci. Udałyśmy się na miejscowy cmentarz. Ula zapytała ciocię, czy będzie mogła tu leżeć po śmierci. Ciocia się zgodziła, jednak potraktowałyśmy to jako żart. Nikt z nas wtedy nie wiedział, że za niespełna pięć miesięcy zmierzymy się z taką rzeczywistością -dodaje Ania.
Pustka i spadek
Rodzice Uli po jej śmierci przeprowadzili się do Warszawy, aby zająć się 13 -letnim wnukiem. Zamieszkali wraz z nim w mieszkaniu Uli. To jedyne co Bartek ma po mamie. Nie chcieli go wyrywać z dotychczasowego życia i zabierać do Ostrowca.
-Po pogrzebie zaczęły pojawiać się problemy, którym nie byliśmy w stanie sobie poradzić- mówi matka Uli. Najpierw dowiedzieliśmy się, że mieszkaniowy kredyt pobrany we frankach przez córkę, mimo wieloletnich spłat, wzrósł o ponad 200 tys., zł i jego rata miesięczna przekracza 2 tys. Kolejnym problemem okazało się zadłużenie na kartach kredytowych, po ich automatycznym zablokowaniu. Bank zaczął domagać się spłaty kilkunastu tysięcy zł (wraz z odsetkami). Skąd mieliśmy wziąć na to pieniądze? Bartek nie otrzymywał jeszcze renty rodzinnej, bo trzeba było przeprowadzić sprawę spadkową, a następnie ustanowić dla niego opiekuna prawnego. Kiedy sądziliśmy, że są to sytuacje bez wyjścia, zaczęła nadchodzić pomoc od ludzi dobrej woli i wielkiego serca. Na początku udało się umorzyć długi z karty kredytowej. Potem Bartek otrzymał w prezencie nowy komputer wraz z oprogramowaniem, bo ten dotychczas użytkowany nagle odmówił posłuszeństwa. Nie mógł w związku z tym uczestniczyć w zdalnej nauce. Na ten prezent złożyło się kilku kolegów Uli.
Potem przyszła nieoczekiwana propozycja od innego jej kolegi, współpracownika z korporacji. Było to zaproszenie do Monachium, z którego dotąd nie mogliśmy z Bartkiem skorzystać z powodu pandemii. Niezwykle pomocna jest też propozycja z warszawskiej kancelarii adwokackiej, złożona po ukazaniu się telewizyjnego programu „Uwaga”, ukazującego okoliczności śmierci mojej córki. Propozycja ta dotyczy bezpłatnego przygotowania pozwu do banku o unieważnienie umowy kredytowej we frankach, po wyroku TSUE w sprawie p. Dziubaków. W tej samej kancelarii będzie też sporządzony pozew przeciwko ratownikowi medycznemu, który mógł się przyczynić do śmierci Uli. Musimy to udowodnić, jesteśmy to jej winni.
-O mojej córce – dodaje jej mama –pamięta wiele osób. Świadczą o tym także kosze kwiatów przynoszone systematycznie na jej grób. Dla wszystkich , którzy ją znali, pozostanie radosną i uśmiechniętą Ulą.
Pomoc dla Bartka
Siostra Uli zorganizowała internetową zbiórkę na rzecz swojego siostrzeńca, aby pomóc mu w spłacie rat kredytu mieszkaniowego. To apel do ludzi dobrej woli i dobrego serca, którzy zechcą podzielić się serdecznością i wspomóc chłopca. Rodzina wierzy, że dobro powraca.
Ula była osobą niezwykle otwartą, wrażliwą na potrzeby innych. Tego też nauczyła swojego syna, który jest mądrym i dobrym dzieckiem. Wierzymy, że to dobro do niego powróci – mówi siostra Uli.
Każdy może pomóc. Szczegóły akcji na Pomagam.pl. 13-letni Bartek, choć jest otoczony miłością i troską najbliższych, wciąż bardzo tęskni za swoją mamą. Wie, że musi dalej żyć. Kiedy zabłyśnie pierwsza gwiazdka, pomyśli znowu o mamie, bo wierzy, że tam z Nieba ona patrzy na niego i wciąż czuwa.

Print Friendly, PDF & Email
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPolicja Augustów: Świąteczne Życzenia
Następny artykułPolicja Mysłowice: Świąteczne życzenia kierownictwa mysłowickiej komendy