Tegoroczny sezon skoków narciarskich będzie niezwykle istotny. Najważniejsza impreza? Wiadomo, igrzyska. Ale poza nimi najlepsi skoczkowie rywalizować będą też tradycyjnie o triumf w Turnieju Czterech Skoczni, Kryształową Kulę oraz mistrzostwo świata w lotach. Jak więc wygląda aktualna sytuacja w naszej kadrze? Co dzieje się na jej zapleczu? Na co możemy liczyć? Próbujemy odpowiedzieć na te pytania.
Wielka trójka i… poszukiwania czwartego
Od dobrych kilku lat podstawowy skład kadry wygląda w dużej mierze tak samo. Kamil Stoch to oczywiście jej lider, najbardziej utytułowany polski skoczek z tych aktywnych, a można by się kłócić czy osiągnięciami nie przebija nawet Adama Małysza. Dawid Kubacki? Mistrz świata, triumfator Turnieju Czterech Skoczni – w formie absolutny pewniak do walki o najwyższe cele. Podobnie jak i Piotr Żyła, który w poprzednim sezonie wreszcie odniósł wielki indywidualny sukces, zostając mistrzem świata. On nie ma zresztą jeszcze ani jednego medalu olimpijskiego i igrzyska w Pekinie tym bardziej będą jego wielkim celem.
Przed startem sezonu 2021/22 z kadry dobiegają głosy, że cała ta trójka nadal jest w dobrej dyspozycji i powinna walczyć o wszelkie możliwe trofea zbliżającej się zimy. Choć Kamil Stoch miał swoje problemy zdrowotne, które potrafiły nieco wybić go z rytmu, co sprawiło na przykład, że na mistrzostwach Polski zajął nieco dalsze miejsce, nie walcząc o podium. Czy powinniśmy się tym jednak martwić? I jak patrzą na to w kadrze?
– Nastroje są dobre – mówi Kacper Merk, dziennikarz Eurosportu, który w ostatnich miesiącach często przebywał blisko naszych zawodników. – To jeszcze nie moment, by załamywać ręce, gdy coś nie idzie. Mamy listopad. Wiadomo, że chce się skakać dobrze od początku, ale Kamil zawsze powtarza, że dyspozycja ma przyjść z czasem, po paru konkursach. Więc jeśli będzie mieć problemy w Turnieju Czterech Skoczni, Engelbergu czy Zakopanem – wtedy pojawi się stres. Mam jednak poczucie, że na razie wszystko idzie w dobrym kierunku. Chłopaki się sami ze sobą nakręcają, lubią się i obecność Klemensa czy Kuby, którzy ich podgryzają, dobrze im robi. Przynajmniej z zewnątrz tak to wygląda.
No właśnie: Klemens, Kuba, Andrzej, Stefan i reszta. Na ten moment trwają poszukiwania czwartego zawodnika do drużyny. Do Niżnego Tagiłu, na inaugurację Pucharu Świata, pojedzie właśnie wymieniona czwórka: Murańka, Wolny, Stękała i Hula. Zaskoczeniem jest przede wszystkim obecność Andrzeja, który w ostatnim czasie zmagał się z urazem pleców, przez który nie był w stanie nawet pracować odpowiednio na siłowni. A to zaowocowało oczywiście gorszą dyspozycją choćby na mistrzostwach Polski.
Formę z kolei pokazywali przede wszystkim Murańka (sam twierdził też, że wyciągnął wnioski z poprzednich lat i powinna to być jego najlepsza zima), Wolny (wygrał w lipcu swój pierwszy konkurs Letniego Grand Prix), a przebłyski pokazywał również Tomasz Pilch, którego spodziewano się w Niżnym Tagile zamiast Stękały. Trzeba jednak pamiętać, że w zeszłym sezonie wspomniany Murańka też imponował przed startem zimy, a potem było gorzej. Może więc nie warto stawiać już teraz na to, że ktoś będzie skakać na świetnym poziomie?
– W zeszłym roku wypalił Andrzej Stękała i miał swój sezon życia, choć początek faktycznie był dobry dla Klimka Murańki. Okazało się jednak, że to były tylko pierwsze konkursy, potem wskoczył Andrzej. Pamiętamy też, jak takie świetne sezony mieli Maciek [Kot] czy Kuba Wolny. Teraz mamy w odwodzie Tomka Pilcha, Pawła Wąska, Olka Zniszczoła – czekamy na to, by oni wystrzelili. Bo kto przewidywał Andrzeja Stękałę w poprzednim sezonie? Raczej nikt. Więc może i tym razem miło się zaskoczymy nowym nazwiskiem z tej szerokiej grupy polskich skoczków. Ale zawodnicy, którzy jadą teraz na PŚ do Tagiłu – pomijając tę „wielką trójką” – wszyscy są w stanie skakać dobrze – mówi Jakub Kot, były skoczek, dziś trener.
Pytanie brzmi: czy brak czwartego pewniaka do drużyny to problem czy wręcz przeciwnie? Bo z jednej strony, owszem, ktoś będzie odbiegać poziomem od „wielkiej trójki”. Z drugiej – kilku zawodników wzajemnie się nakręca, walcząc o obecność w drużynie na najważniejszych imprezach sezonu, na czele z igrzyskami. Na ten moment wygląda, że dla naszej kadry to raczej dobra wiadomość. A to dlatego, że nasz „drugi szereg” poziomem nie odstaje przesadnie od Stocha czy Kubackiego.
– Tak, to dobrze dla rywalizacji i podnoszenia poziomu sportowego. Ja się o to nie boję. Bałbym się, gdyby była trójka, a reszta była na niższym poziomie. A ta reszta przesadnie nie odstaje. To czy na igrzyska pojedzie ostatecznie Kuba, Klemens czy Andrzej – to nie będzie oznaczało, że trafi tam tym samym ktoś dużo słabszy. Przynajmniej tak to wyglądało na zgrupowaniach, obozach i treningach. Nie mam poczucia, że ktoś jest na siłę dosztukowywany do tej wielkiej trójki. Wręcz przeciwnie, ten drugi szereg powinien być mocnym punktem drużyny – mówi Merk.
Gdyby coś na początku sezonu okazało się nie grać, możliwość modyfikacji składu kadry przyjdzie zresztą szybko – bo już w trakcie trzeciego weekendu konkursowego, gdy Puchar Świata zawita do Wisły. Wtedy będzie można na miejsce któregoś ze słabiej skaczących zawodników dokooptować innego – bo w kadrze A znajdują się przecież jeszcze Maciej Kot, Paweł Wąsek, Tomasz Pilch, Jarosław Krzak, Aleksander Zniszczoł czy Paweł Juroszek. I każdy z nich chętnie pojechałby na Puchar Świata.
A skoro już jesteśmy przy tym, jak szeroką mamy kadrę, to powiedzmy sobie co nieco o tym, dlaczego tak to zorganizowano.
Stare, sprawdzone metody
Jak przebiegały przygotowania do sezonu? Stosunkowo spokojnie, a to najważniejsze. Koronawirus nie utrudniał już pracy aż tak, jak to miało miejsce rok wcześniej. Owszem, przydarzały się urazy czy choroby, ale ogółem Michal Doleżal i jego sztab mieli komfort pracy. Wynikający również z tego, że tak naprawdę w okresie przygotowawczym niemal nie było nowości – Polacy postawili na to, co do tej pory przynosiło rezultaty w pracy z Czechem. A nawet wcześniej.
– Możemy się cofnąć jeszcze wcześniej – podwaliny pod to, jak oni teraz pracują, stworzył Stefan Horngacher przed poprzednimi igrzyskami. Wiadomo, że Doleżal nieco to zmodyfikował, ale uznano, że skoro to przynosi efekty, to nie ma co tego zmieniać. Owszem, żaden z naszych skoczków nie walczył w zeszłym sezonie o Kryształową Kulę, ale trzech było w czołowej dziesiątce Pucharu Świata, Kamil wygrał Turniej Czterech Skoczni, a Piotrek został mistrzem świata. Po co więc coś zmieniać? To sprawdzony cykl. Właściwie jedyna zmiana, jaka była w porównaniu do poprzedniego okresu przygotowawczego, to wyjazd do Courchevel. Tak daleko kadra do tej pory nie jeździła. To jednak miało sens o tyle, że w Pekinie skocznia jest na podobnej wysokości. Pojechali więc tam, by zobaczyć, jak będą funkcjonowały kombinezony, narty i oni sami na nieco innej wysokości – mówi Merk.
Wielkich zmian nie było też w samym sztabie. Owszem, kilka nazwisk różni się w stosunku do poprzedniego sezonu, ale chodzi głównie o ludzi z drugiego szeregu i to zwykle tych współpracujących z kadrą „dorywczo”, niekoniecznie jeżdżących z nią z zawodów na zawody. Właściwie jedynie dopisanie Krzysztofa Miętusa odbiło się małym echem, ale i on już w zeszłym sezonie pomagał w funkcjonowaniu naszej reprezentacji. A poza tym to ta sama ekipa, która odpowiada za sukcesy z ostatnich dwóch sezonów. I te same metody.
Ważne są więc dla Polaków przede wszystkim wyniki testów z platform dynamometrycznych, mierzących moc zawodników. Tymi pomiarami koordynuje doktor Harald Pernitsch, konsultant naukowy reprezentacji. Niedawno zawitał zresztą do Zakopanego, co nie zdarza mu się często – zwykle działa z Austrii i zdarzało się już, że skoczkowie jechali tam na treningi i przy okazji badani byli pod jego okiem. Skoro więc Austriak przyjechał do Polski, to sugeruje, że przed tym sezonem Polacy starają się doprowadzić wszystko do perfekcji.
– Przyglądał się treningowi na skoczni. Potem Polacy pracowali na platformie, on podpowiadał. Według tej platformy planują trening, przygotowanie fizyczne i to wszystko. Podobno to przygotowanie jest świetne, parametry u zawodników są bardzo wysokie. Noga działa, energia jest. To ważne. Tym bardziej wydaje się, że nie było potrzeby wprowadzania zmian – mówi Kot. I dodaje: – Przed sezonem olimpijskim coś zmieniać – to byłoby ryzyko. W sytuacji, gdy coś działa i funkcjonuje dobrze, wystarczy wprowadzić dobre zmiany. Poprzedni sezon był trudny, covidowy, każda reprezentacja miała problemy. Wiadomo, że każdy chciałby więcej, ale wydaje się, że rewolucja po takiej zimie nie byłaby dobra. Rewolucję będzie można zrobić po sezonie olimpijskim, w marcu. Wtedy zobaczymy, czy wszystko zadziałało, czy wręcz przeciwnie i trzeba wprowadzić zmiany.
Nie zmieniono też więc innego pomysłu, który wprowadził już sam Doleżal – szerokiej kadry, o której już wspominaliśmy. Owszem, część z zawodników przypisanych do „kadry A” w takim rozwiązaniu sporą część sezonu spędza z dala od Czecha – bo jeżdżą na Puchary Kontynentalne – ale w okresie przygotowawczym i gdy tylko jest taka możliwość w trakcie zimy, trenują razem ze Stochem, Żyłą i resztą ferajny. To cenna rzecz zwłaszcza dla młodych skoczków – takich jak wspomniani już Juroszek czy Krzak, którzy mogą przyglądać się prawdziwym mistrzom w swoim fachu.
Poza tym, oczywiście, Doleżal zyskuje w ten sposób większą możliwość dokonania „przeglądu wojsk”. Tego brakowało u Horngachera, któremu często zarzucano, że nieco zapomniał o naszym zapleczu. Czech stara się to zaplecze ożywić ( dobrze mu to wychodzi), a przy okazji mieć możliwość rotowania składem na kolejne konkursy Pucharu Świata w razie słabszej formy któregoś z zawodników, których wziął na zawody tej rangi.
Z kadry dochodzą zresztą głosy, że na PŚ mogłoby śmiało jechać nawet dziewięciu zawodników, ale limit siedmiu skoczków na to nie pozwolił. Kolejni powinni pokazywać się w konkursach Pucharu Kontynentalnego i tam walczyć o ważne punkty dla Polski. To kadra seniorska. Ale ciekawie zaczyna się też dziać jeszcze szczebelek niżej w hierarchii.
Nadzieje na przyszłość
W zorganizowanych pod koniec października mistrzostwach Polski w skokach narciarskich triumfował Piotr Żyła, a dalsze miejsca na podium zajęli Klemens Murańka i Dawid Kubacki wraz z Tomkiem Pilchem. Taki skład nikogo nie zaskoczył, podobnie jak piąte miejsce Kuby Wolnego. Ale już szósta lokata Jana Habdasa (rocznik 2003) czy 10. miejsce Klemensa Joniaka (rocznik 2005) – to były małe sensacje. Zwłaszcza ten pierwszy pokazał, że jego talent może się w tym sezonie znacząco rozwinąć.
Eksperci zwracają uwagę, że od zeszłej zimy poprawił się właściwie we wszystkim. Zmiany najbardziej widoczne są w technice lotu, dziś trudno znaleźć jakieś większe uwagi do tego, jak Habdas wygląda, gdy wybije się z progu. Za sobą ma też już – najpewniej – problemy związane z dorastaniem, a więc po prostu… rośnięcie. To, jeśli jest nagłe, może wybić nawet najzdolniejszego juniora z tego, co sobie wcześniej wypracował. Przesuwa się bowiem środek ciężkości, trzeba jeszcze raz pracować nad rzeczami, które udało się ustabilizować wcześniej.
Dobrą formę Habdas potwierdził też w inauguracji sezonu cyklu FIS Cup – trzeciej, po Pucharach: Świata i Kontynentalnym, lidze skoków. W Falun zajął drugie miejsce. Wszystko wskazuje na to, że w tym sezonie jego talent może zacząć przekonywać do siebie szerszą publikę.
– Nasi juniorzy pokazali się na mistrzostwach Polski z naprawdę dobrej strony – mówi Kot. – Czy to Habdas, czy Szymon Jojko (2001), a nawet Kacper Tomasiak, jeszcze młodszy (2007). Bardzo dobrze, bo takich zawodników, którzy będą startować w FIS Cupach czy Pucharze Kontynentalnym, po prostu potrzebujemy. To zaplecze musi być mocne, żeby mocna potem była też kadra główna. Czy to będzie sezon Jaśka Habdasa? Wiele na to wskazuje. Już tamtej zimy można było usłyszeć, że juniorzy wyglądają dobrze, ale starty nie były idealne. Lato już jednak takie było. Marcin Wróbel pokazał się z fajnej strony na FIS Cupach, Jasiek osiągał najlepsze wyniki w karierze… Były sygnały, że mamy nowych zawodników, na których warto postawić. Ten pierwszy FIS Cup w zimie też pokazał, że Jan dobrze zaczął zimę. Wszystko wskazuje na to, że powinien dostać szansę w Pucharze Świata, ale nie oczekujmy też, że zaraz ma wskoczyć do czołowej „20” Pucharu Świata. Spokojnie.
Bo i faktycznie – w ostatnich kilku latach nie było właściwie juniora (ogółem, nie tylko z Polski), który z marszu wskoczyłby na poziom Pucharu Świata i już z niego nie wyszedł, stając się zawodnikiem szerokiej czołówki (Michal Doleżal przyznawał, że Habdas może otrzymać swoją szansę na krajowych konkursach). W Polsce zresztą jesteśmy przyzwyczajeni, że nasi zawodnicy rozwijają się nieco wolniej, inną drogą niż na przykład ci z Austrii (czy lepszą, czy gorszą – trudno stwierdzić, ale przykład Gregora Schlierenzauera pokazuje, że przy wybuchu w młodym wieku, niekoniecznie będzie się skakać długo). Przed tym sezonem to wszystko wygląda jednak naprawdę harmonijnie.
A jeszcze kilka miesięcy temu wielu zastanawiało się, co będzie z polskimi juniorami. Trener Zbigniew Klimowski, któremu powierzono prowadzenie ich kadry, zachorował na koronawirusa. Poważnie. Trafił do szpitala, właściwie walczono o jego życie, a on sam przebywał w śpiączce. Kadrę juniorów powierzono wtedy Danielowi Kwiatkowskiemu, postaci kibicom raczej nieznanej. Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę.
– Daniel Kwiatkowski był już w szerokim gronie sztabu trenerskiego w grupie narodowej, gdzie musiało być więcej trenerów, bo było tam więcej zawodników. On, jako asystent Doleżala, był trochę w cieniu, jeździł raczej na zawody Pucharu Kontynentalnego, często razem z Maćkiem Maciusiakiem. Tam mógł się wykazać, nauczyć, zebrać doświadczenie. Przy problemach zdrowotnych trenera Klimowskiego otrzymał swoją szansę. Widocznie uznano, że da sobie radę i faktycznie – byłem z nim na paru FIS Cupach w lecie – wykonał razem ze swoim sztabem kawał dobrej roboty. Wyniki powinny być kwestią czasu. I dobrze, że zaczynamy coś osiągać w tych zawodach niższej rangi, bo nie jest tam łatwo walczyć z Austriakami czy Norwegami – te nacje mają ogromne możliwości. Teraz ewidentnie coś u nas ruszyło – dodaje Kot.
Zadanie Kwiatkowskiego było tym trudniejsze, że trener Klimowski cieszył się sporym autorytetem. Warto więc docenić to, że udało mu się nie tylko wejść w jego buty, ale wręcz rozwinąć w tym czasie juniorów. Jeszcze bardziej warto docenić, że stale powtarzał, że wszyscy czekają na powrót starego trenera. I ten faktycznie wrócił, choć już w innej roli – jako członek sztabu.
– Daniel ma teraz naprawdę fajny sztab – jest grupa beskidzka, z którą pracuje Krzysztof Biegun, jest też grupa zakopiańska. Trzyma nad tym pieczę też cały czas trener Klimowski – przychodzi tam, podpowiada, jest autorytetem. Wszyscy ludzie ze sztabu zmierzają w jednym kierunku i do tego trafili na utalentowanych dzieciaków. A te wyszły z różnych programów wyszukiwania talentów skokowych. Mam poczucie, że to wręcz modelowy przebieg – mówi Merk.
A o roli trenera Klimowskiego opowiada też Kuba Kot:
– Trener często jest na zawodach czy obozach w Polsce, poza nasz kraj się nie wybiera. Nie stoi na miejscu Kwiatkowskiego, ale idzie na wieżę, rozmawia z zawodnikami, podaje wiatr czy metry. Historia jest o tyle fajna w tym wszystkim, że Daniel dostał szansę, którą na tę chwilę wykorzystuje, ale trener Klimowski też wrócił – a niewielu wróżyło mu, że to zrobi. Nawet niedawno widziałem go z Mateuszem Gruszką na Wielkiej Krokwi, bo juniorzy polecieli do Falun i Mateusz nie miał z kim trenować, więc puszczał go Klimowski. Dobrze, że trener Kwiatkowski też może korzystać z jego doświadczenia.
Oczywiście, nie ma co popadać w hurraoptymizm, ale faktycznie wygląda na to, że nasze zaplecze wreszcie wykonało spory krok do przodu i pojawiło się co najmniej kilku zdolnych juniorów, którzy będą w stanie rywalizować o podia w zawodach rangi FIS Cup, a o punkty w Pucharze Kontynentalnym. Kilku być może dostanie też szansę na debiut w Pucharze Świata, gdy ten zawita do Wisły czy Zakopanego. Na razie na pole position do takiego wyróżnienia znajduje się Jan Habdas, ale i inni na pewno będą chcieli o to powalczyć.
Imprezą docelową dla grupy trenera Kwiatkowskiego będą jednak mistrzostwa świata juniorów – szczególnie, że odbędą się… w Zakopanem, na skoczni, którą wszyscy dobrze znają.
– Nie skupiam się w ogóle na tym, żeby zapukać gdzieś do kadry narodowej. Skupiam się tylko na dobrych skokach, na tym, żeby utrzymywać dobre skoki i żeby pracować jak jest źle. Nie myślę o Pucharze Świata i o żadnym takim. Wiadomo, że jest to moje marzenie, żeby tam wystartować, ale nie skupiam się na tym, że muszę wystartować w tym roku, czy w najbliższym czasie. Będzie co będzie. […] Mam nadzieję, że utrzymam wysoką formę właśnie do czasu mistrzostw świata juniorów i nie będę się musiał aż tak przejmować. Mówiłem wcześniej, że na mistrzostwach świata juniorów celuję w pierwszą dziesiątkę, ale ten sezon może zwiastować lepszy wynik. Mam też taką nadzieję. Nie mogę nic teraz powiedzieć, bo zobaczymy w jakiej dyspozycji będę przed zawodami – mówił niedawno Jan Habdas, portalowi SkokiPolska.
Nam pozostaje trzymać kciuki, by do MŚJ i Jan utrzymał wysoką formę, i jego koledzy z kadry również taką pokazali. Bo wszystkich ich na to stać.
Co słychać u kobiet?
Zadajmy sobie jeszcze to pytanie, bo skoki kobiet w Polsce jeszcze nigdy nie były tak ważne, jak przed tym sezonem – gdy co najmniej dwie (z nadzieją na trzy) nasze zawodniczki pojadą do Pekinu, a na igrzyskach będziemy również rywalizować w konkursie miksta. Przede wszystkim – w kadrze kobiet również nie wprowadzono wielkich zmian. Znajdują się w niej dobrze już znane nam zawodniczki: Kinga Rajda, Anna Twardosz, Kamila Karpiel, Nicole Konderla, Joanna Szwab czy też Wiktoria Przybyła.
Nie zmienił się również sztab szkoleniowy. Trenerem kadry kobiet pozostał Łukasz Kruczek, jego asystentem jest Marcin Bachleda, z którymi współpracuje kilka innych osób. Oni odpowiadają za wyniki naszych zawodniczek, które… poprzedniej zimy nieco rozczarowały. Choć na to złożyło się sporo czynników, choćby urazy – poważniejszego nabawiła się Kamila Karpiel, u której dziś już jednak wszystko w porządku. Na wspomnianych październikowych mistrzostwach Polski zdobyła zresztą złoty medal i sama przyznawała, że zmieniła swoje nastawienie.
– Przede wszystkim zmieniłam nastawienie, więcej wymagam od siebie. Dużo pracuję nad tym, żeby to faktycznie wyglądało jak skoki. Wydaje mi się, że zrobiłam dużo pracy nad sobą, a nie nad samymi skokami. Jeżeli nie idzie mi w sferze prywatnej, przekłada się to na trening i nie wychodzi mi tak, jakbym chciała. Teraz wszystko mi się układa i idzie to w dobrym kierunku – mówiła po konkursie, cytowana przez SkokiPolska.
Na ten moment jednak Kamila nie ma zapewnionego wyjazdu na igrzyska – jest pierwszą z grona oczekujących. Cel dla kadry Polski jest taki, by wprowadzić ją do Pekinu i móc wystawić tam trzy zawodniczki (dwie mają już zapewniony udział w olimpijskim konkursie).
– Kadra kobiet? Wygląda to dobrze – na tyle, na ile można to ocenić po jednym zgrupowaniu, które widziałem – mówi Merk. – Dziewczyny są pełne optymizmu i chęci do pracy. Widać po nich, że dobre lato i jesień tchnęły w nie nadzieję. Nie mówimy oczywiście o tym, że nagle będą w TOP 5 konkursów, ale już do dziesiątki, przy dobrych wiatrach, mogą wejść. Gdyby któraś na igrzyskach była z kolei w TOP 20, to na ten moment będzie to satysfakcjonujący wynik. Choć Kinga mówi na przykład, że mierzy dużo wyżej – bo tylko wtedy jest w stanie się rozwijać i lepiej pracować, jeżeli stawia sobie wyższe cele, choćby dziesiątkę na igrzyskach. Wiadomo, na papierze to nie jest cel, który robiłaby regularnie, ale na treningach i mentalnie wygląda okej. Nie mam więc powodów, by uważać, że będzie inaczej.
Wedle relacji wszystkich, którzy mieli okazję przyglądać się treningom Polek – harują naprawdę ciężko. Łukasz Kruczek odpowiadał też za wprowadzenie do kadry czegoś, co można nazwać profesjonalizacją. Polki zaczęły więc korzystać z podobnych rozwiązań jak męska kadra, choćby współpracy z biomechanikiem, czy wspomnianych już platform. Inna sprawa, że to właśnie to… mogło nasze zawodniczki wyhamować. Bo zmienił się nieco tryb przygotowań i rozwiązania, z których korzystały w ich trakcie.
Trzeba jednak pamiętać – co podkreślają w samej kadrze – że to młoda ekipa. Jedynie Asia Szwab mówiła, że to będzie jej ostatni sezon. Ale Kamila Karpiel za kilka dni skończy 20 lat, nieco później dwójki z przodu dorobi się Nicole Konderla, a Kinga Rajda w grudniu świętować będzie 21. urodziny. Anna Twardosz, która z dobrej strony pokazywała się w poprzednim sezonie, też ma okrągłe 20 lat.
– One chcą pojechać na IO po to, by fajnie skoczyć, ale się też przetrzeć, otrzaskać w tym świecie. A Łukasz Kruczek mówi otwarcie, że celem są igrzyska w Mediolanie za cztery lata. Wtedy będą doświadczone, w odpowiednim wieku, będzie można oczekiwać od nich wyników. A teraz jakby dwie weszły do „30” w finale igrzysk, a jedna będzie nawet w „20”, to będzie można powiedzieć, że plan został wypełniony – kończy Merk.
Nikt jednak nie wyklucza tego, że – przy dobrej dyspozycji naszych pań – można by powalczyć o niezły wynik w mikście. Niekoniecznie podium (do tego jednak nam na razie wciąż daleko), ale już miejsce w szóstce byłoby naprawdę zadowalające i stanowiło poważny impuls do rozwoju polskich skoków kobiet. Które i tak ostatnio idą do przodu. Podobnie jak nasi juniorzy. A kadra seniorów daleko iść nie musi, bo już wcześniej była w dobrym miejscu.
U nich tak naprawdę wystarczy jeden mały krok i będą walczyć o najważniejsze trofea.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS