Z premedytacją nie piszę “komiksy”, bo sklasyfikowanie “Przybysza” i “Zguby” wcale nie jest takie oczywiste. Jednak w jakiekolwiek szufladki byśmy ich nie wpakowali, przepięknie wydane albumy to namacalny dowód narratorskiej maestrii Shauna Tana, jego nietuzinkowej wyobraźni i wrażliwości.
Pochodzącego z Australii twórcę polscy czytelnicy poznali w 2009 r. za sprawą “Przybysza”. Album błyskawicznie zdobył uznanie także poza komiksową “bańką”, stając się wydawniczą sensacją. Zero zdziwienia, bo lektura obsypanej toną nagród powieści graficznej (m.in. Najlepsza ilustrowana książka 2007 r. wg “The New York Times”) to niezwykle doświadczenie.
Tytułowy przybysz zostawia najbliższych i w poszukiwaniu lepszego życia wyrusza do zamorskiego kraju. Na miejscu zderza się z biurokratyczną machiną, upokarzającymi procedurami, barierą językową i niezrozumiałą kulturą. Nie używając ani jednego słowa Tan po mistrzowsku ukazuje całe spektrum emocji towarzyszące emigrantom: lęk, wyobcowanie, tęsknotę, ale też ciekawość, zdumienie a w końcu zachłyśnięcie się nowym.
Robi to “jedynie” za pomocą utrzymanych w sepii, obłędnych rysunków, w których fotorealizm przenika się z fantastyką i steampunkowymi naleciałościami. Bo w końcu czym dla uciekinierów z Europy był majaczący na horyzoncie Nowy Jork, jak nie zbiorem niezrozumiałych, budzących grozę cudowności?
“Przybysz” powstawał cztery lata. Przy pracy nad monumentalną książką Shaun Tan posiłkował się archiwaliami i kadrami z klasyków neorealizmu, sięgając też po ustne przekazy emigrantów – również swego ojca, który na początku lat 60. XX w. przybył do Australii z Malezji. Jeśli jeszcze dodamy, że bohater ma fizys autora, okaże się, że “Przybysz” nabiera wyjątkowo osobistego wymiaru, stając się swoistym hołdem dla minionych, ale też przyszłych pokoleń, które w poszukiwaniu lepszych perspektyw ruszyły w nieznane. Wielka – także fizycznie – rzecz.
To już IV wydanie “Przybysza” i pewnie nie ostatnie. Zwłaszcza że jego wymowa niestety tylko nabiera na aktualności.
Druga propozycja z dorobku Shauna Tana to rzecz zdecydowania lżejszego kalibru, co nie znaczy, że pozbawiona ambicji. Bohaterem jest chłopiec spotykający na plaży tytułową zgubę. Zafascynowany dziwacznym stworzeniem przypominającym fuzję maszyny i żywego organizmu, wyraźnie niepasującym do technokratycznego świata, postanawia mu pomóc.
Prościutka historia dotyka takich kwestii jak wykluczenie, empatia czy otwartość na innego, choć pole do interpretacji zdaje się być znacznie szersze. W 2010 r. Tan przeniósł książkę na ekran, a rok później odebrał Oscara dla najlepszego krótkometrażowego filmu animowanego.
Formalnie “Zgubie” bliżej do komiksu niż “Przybyszowi”, choć też nie ma tu tradycyjnie pojmowanego kadrowania czy dymków – narracja prowadzona jest w okienkach zlokalizowanych w różnych miejscach strony. Dominują intensywne kolory, surrealizm i wakacyjny, senny klimat, które czynią 32-stonicowy albumik niezwykle przyjemny w odbiorze.
Dla “Zguby” to także nie jest debiut. Pierwotnie historia ukazała się w albumie “Zgubione, odnalezione” z 2014 r. Nakład dawno się wyczerpał, więc to świetna okazja, by nadrobić braki w kolekcji.
Oba tytuły Kultura Gniewu wydała z najwyższą starannością, co czyni z tych książek edytorskie perełki i ozdobę każdej półki. Na koniec warto też wspomnieć, że choć oba albumy nie ukazały się w imprincie Krótkie Gatki, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby sprezentować je dzieciakom. Wspólna lektura na pewno będzie sporym przeżyciem i polem do wielu refleksji. Zarówno dla rodziców, jak i młodych czytelników.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS