A A+ A++

Grenlandczycy mówią o niej “amerykańskie kwiaty”. Nie do końca wiedzą, co z nią zrobić, jak klasyfikować. Zgadzają się jedynie, że znajduje się tam od bardzo dawna. Za długo. A to, co stoi za długo, staje się reliktem. Zwłaszcza w tych warunkach. “American flowers” to niepowtarzalne połączenie pomnika z wysypiskiem.

Podobno wszystko, co złego mogło się stać, już się stało. Teraz ruiny to “przydrożny” monument, pamiątka dawnej wojny. I sporo ludzi chce, by tak zostało, nawet biorąc pod uwagę nowe ustalenia rządu, podjęte na początku zeszłego roku, dotyczące sprzątania po obecności wojsk amerykańskich.

– To, co zostało, dobitnie pokazuje, co przyroda myśli na ten temat – mówi Siggi Jónsson z firmy Aurora Arktika. Od kilku lat pływa po wschodniej Grenlandii organizując podróże do odizolowanych rejonów Arktyki. – Zabieram tam ludzi tylko na wyraźne życzenie. Fotografowie lubią tam pływać, by ująć niezwykły pokaz sił natury, która wciągnęła to miejsce do płuc i filtrowała przez dziesiątki lat. Choć to niezwykła lokalizacja, gdy mówimy o otaczającej naturze, to człowiek wyrządził jej wielką krzywdę. Dobrze o tym pamiętać.

Do Tasiilaq, a następnie do opuszczonej bazy wojskowej na Grenlandii wybraliśmy się w lipcu 2018 roku. Ta lokalizacja od dawna nas fascynowała i byliśmy ciekawi, jak wygląda pozbawiona filtrów ze zdjęć. Jak chodzi się po ziemi, w którą przez ponad pięćdziesiąt lat wsiąkały miliony litrów porzuconego paliwa lotniczego. Nie wiadomo ile w rzeczywistości jest spuchniętych, przerdzewiałych beczek na terenie całej bazy, ale szacuje się, że kilkadziesiąt tysięcy. Do tego dochodzi ogromna ilość azbestu. Nie ma także potwierdzonych danych jaka ilość materiałów wybuchowych znajduje się pod ziemią i czy w ogóle były tutaj zdeponowane.

Chodząc po ogromnym terenie, w jednym z najpiękniejszych miejsc jakie widzieliśmy, mija się stojący w centralnym miejscu, jak posąg, ogromny rdzawy boiler. Pod nogami strzelają kawałki szkła. Drzwi bez klamek, kaloryfer, puszka po mleku czekoladowym. Skorodowane rury, przyrządy pomiarowe, kawałki metalu z ogromnej, zawalonej konstrukcji. Wśród kilkunastu tysięcy beczek, ta z napisem “Water” wyraźnie odstaje od innych. Łuski po nabojach wyglądają, jakby pojawiły się tutaj niedawno. W bazie jest cicho. Nie słychać cielącego się w oddali lodowca ani ptaków. Nic nie skrzeczy nad głową, chociaż to idealna pora roku. Martwe miejsce.

Bluie East Two jednocześnie pociąga i przeraża. Jest kompletnym pomnikiem ludzkiej głupoty, dowodem na bezmyślne szafowanie finansami amerykańskiej armii oraz, jak stwierdził towarzyszący nam duński historyk Søren, dowodem na to, że od zawsze śmiano się w twarz ludziom, którzy tam mieszkali.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułInnogy przemówiło… i znowu ściemnia, czyli chybiona riposta na „Prąd dla Finansowych Ninja”
Następny artykułZielone trekkingi – najpiękniejsze atrakcje Kazbegi