Manifestacja z udziałem Federacji Młodzieży Walczącej, na tle transparentu Robert Kwiatek, na prawo Jacek Kurski, Gdańsk, koniec lat 80.
Fot.: NN / Ośrodek Karta
Do Jacka Kurskiego wstyd podejść
– Płakać mi się chce, gdy patrzę na Jacka. Co się stało z tym człowiekiem, którego poznałam w podziemiu? – mówi Joanna Wojciechowicz. W jej mieszkaniu funkcjonowała Gdańska Agencja Informacyjna „Solidarność”. Bracia Kurscy – Jarosław i Jacek – przychodzili tu w czasie strajków w 1988 roku, przynosili meldunki ze stoczni. – Przekradali się przez kordony do strajkujących, wracali z informacjami, co się tam dzieje. Stąd szły komunikaty do zachodnich agencji. Można powiedzieć, że obydwaj u mnie zaczynali poważniejszą dziennikarską robotę – mówi Wojciechowicz.
Teraz Jarosław jest pierwszym zastępcą naczelnego „Gazety Wyborczej”, trzy lata młodszy Jacek kieruje rządową telewizją. Nie utrzymują kontaktów. Wojciechowicz ostatni raz widziała braci w 2016 r. na pogrzebie ich matki. – Nie podeszłam. Bo jak miałam podejść do Jarka, nie podchodząc do Jacka? A do Jacka w żadnym razie bym nie chciała. Nawet wstyd byłoby przy nim stanąć.
Nieraz się zastanawiała, jak to możliwe, że bracia poszli w tak różne strony. Wychowali się w tej samej wolnościowej atmosferze Gdańska, w tym samym środowisku, tym samym domu. Ojciec, naukowiec na Politechnice Gdańskiej, matka, sędzia, która za działalność opozycyjną została pozbawiona orzekania. Obydwaj chodzili do słynnej Topolówki, czyli III LO przy ul. Topolowej, szkoły o opozycyjnych tradycjach. Uczniowie w czasach Solidarności wspierali strajkujących, mieli też własne postulaty, żądali wolności słowa, prawdy, tolerancji światopoglądowej.
W stanie wojennym organizowali akcje ulotkowe, przerwy milczenia – ubrani na czarno stali bez słowa, po czym nagle wszyscy zaczynali śpiewać hymn. Bracia Kurscy pisali do szkolnego biuletynu wydawanego w podziemiu odezwy, by stawiać opór rządowej propagandzie. Jacek był też zaangażowany w tworzenie szkolnego radia BIT – była to wówczas prawdopodobnie jedyna w Polsce niezależna uczniowska rozgłośna.
– To było specyficzne miejsce – mówi o Topolówce Wiesław Walendziak, który też chodził do trójki i poznał Kurskich. Z Jarosławem, poza tym, że działali w szkolnym podziemiu, byli też w Ruchu Młodej Polski, któremu przewodził Aleksander Hall.
– Jacek trzymał się z Piotrkiem Semką. Mieli do mnie żal, że nie chcę ich wprowadzić głębiej w struktury konspiracyjne. A ja się obawiałem. Byli zbyt zapalczywi, a my w Ruchu odpowiadaliśmy za druk i dystrybucję materiałów regionalnej komisji koordynacyjnej S. Mieliśmy dobrze zakonspirowany system i zasady: jeżeli jesteś w strukturze wydawniczej, bądź w cieniu, nie chodź na demonstracje, nie daj się złapać. Tymczasem oni byli tak „podjarani”, że najchętniej robiliby wszystko: drukowali i rozrzucali ulotki, i na każdej manifestacji stali w pierwszej linii. Mogli napytać biedy sobie i innym – opowiada Walendziak. – Poza tym my, w Ruchu Młodej Polski, nie tylko drukowaliśmy i wprowadzaliśmy do obiegu zakazane książki. My je czytaliśmy. Mieliśmy rozbudowany ruch samokształceniowy. Chodziło o to, żeby się formować, rozumieć naturę zmian, jakie miały się w Polsce dokonać. Dla Jacka to nie było atrakcyjne. Wolał akcje bezpośrednie.
Czytaj też: „Für Deutschland”. Czy polowanie na Tuska zaszkodzi TVP?
Lepiej uważać na prezesa TVP
Gdy dawnych znajomych Jacka Kurskiego proszę, żeby opowiedzieli, jaki wtedy był, część jest tak wkurzona na to, co teraz robi, że nawet nie chce go sobie przypominać. Jeden ze współzałożycieli podziemnego radia w Topolówce, dziś profesor, tłumaczy, że woli nie wracać do dawnych czasów. W obecnych postawę Jacka ocenia jednoznacznie negatywnie. Inny ze szkolnych kolegów (mieszka za granicą): – To teraz przecież druga osoba w państwie, lepiej uważać. Mam rodzinę w kraju.
Kuzynka Kurskich (reżyserka, scenarzystka) mówi, że nie potrafiłaby żyć w Polsce, jaką ta władza urządza. Wyemigrowała. I nie chce rozmawiać „o tym panu”. Dawniej byli w dobrych relacjach, teraz kontakt zerwany.
– A przecież to była kiedyś bardzo jasna postać – mówi Wojciech „Jacob” Jankowski, w opozycji działacz ruchu Wolność i Pokój. Pamięta braci ze strajków w stoczni. – Jarek – typ intelektualisty. Jacek taki hop, do przodu, wyrywał się do zadym, gotów wiele zaryzykować, niesamowicie odważny – opowiada Jankowski.
– Jarek miał wówczas poglądy konserwatywne, Jacek raczej PPS-Frakcja Rewolucyjna – mówi Walendziak. Bywał u nich w mieszkaniu, pokoje braci były tak różne jak oni. U Jarka na ścianie ryngrafy i szable. U Jacka Bruce Springsteen. Jarek działał w antykomunistycznym harcerstwie, więc Bóg, ojczyzna, zero używek. O Jacku nie można powiedzieć, że abstynencja – opowiada Walendziak.
W 2005 roku w „Przekroju” ukazuje się tekst o Kurskich, w którym ich matka – wówczas senator z listy PiS – opowiada, że od małego byli kompletnie inni: Jarek delikatny, Jacek przebojowy, na podwórku wołał: „Banda, za mną!”. Lubił się chwalić – skacząc w dal na plaży, krzyczał: „Ludzie, patrzcie, ja skaczę!”.
Tekst ukazuje się, gdy Jacek zostaje posłem PiS i wymyśla Kaczyńskim sposoby na zatopienie Platformy Obywatelskiej, a Jarek, na łamach „Wyborczej”, wzywa Donalda Tuska, by bronił się przed chwytami brata. Mówi o młodszym, że ma wilczy instynkt medialny, powinien – zamiast być politykiem – mieć firmę PR, robić partiom kampanie i nazywać się Pan Trzy Procent, bo jak tylko zaczyna działać, partia już na wejściu zyskuje tyle w sondażach.
Wtedy bracia jeszcze utrzymują kontakty.
Mniejsza o bombę
Zanim młodszy trafi do polityki, próbuje być dziennikarzem.
– Gdańsk w latach 80. i jeszcze wiele lat później był drugą stolicą Polski. Tu był ośrodek decyzyjny związany z Lechem Wałęsą i duże prasowe agencje chciały mieć swoich przedstawicieli – opowiada Piotr Adamowicz. – Ja zostałem korespondentem Agence France-Presse, Jarek hiszpańskiej EFE, Jacek pracował dla DPA. Czyż to nie ironia losu? Obecny prezes telewizji, która odwołuje się do resentymentów i przypisuje innym współpracę z Niemcami, brał marki od Deutsche Presse-Agentur. Były dni, gdy stale coś tu się działo – Wałęsa zabierał głos, Solidarność wydawała jakieś oświadczenia. Kiedyś dostałem zapytanie z DPA, czy mógłbym dla nich pracować, bo mają problemy. Zastanawiałem się, czy Jacek przegapia informacje. Może dostarcza za późno? Usłyszałem, że nie chodzi tylko o to. Potrzebowali cytatów, a on – zamiast dawać im czystą wypowiedź Wałęsy – dawał swoje opinie na temat tego, co Wałęsa powiedział. Mam wrażenie, że tendencja, by informację zastępować opinią, teraz w telewizji, którą prowadzi, została zwielokrotniona – mówi Adamowicz.
Pierwszy raz do telewizji Jacek trafia wraz z Piotrem Semką, ściąga ich ówczesny prezes Radiokomitetu Marian Terlecki, też absolwent Topolówki. Jest 1991 rok, Kurski ma 25 lat i zakochuje się w telewizji. Robi programy, a równocześnie pierwszą kampanię wyborczą Porozumieniu Centrum braci Kaczyńskich. I chce się dostać z listy PC do Sejmu. Razem z Semką pracują nad książką „Lewy czerwcowy” – zbiorem wywiadów z ludźmi przekonanymi, że Polska jest wykańczana przez agenturę, układy, spiski. W książce pada wiele – jak się później okaże – niepopartych dowodami zarzutów wobec Lecha Wałęsy i ludzi z nim związanych. Jest też sugestia, że chciał wyposażyć polską armię w broń atomową. Później Kurski pytany o to, skąd wziął informację o bombie atomowej, będzie opowiadał, że mniejsza o bombę, trafiła do notki na okładkę wyłącznie z powodów marketingowych. Udaje się sprzedać 200 tys. egzemplarzy książki i podnieść wyniki PC. W przedwyborczych sondażach miało zaledwie 0,4 proc., w wyborach dostało 4,5 proc.
Po tej kampanii jest prezydencka – Kaczyńscy popierają Jana Olszewskiego. Kilka miesięcy przed wyborami publiczna telewizja pokazuje film współautorstwa Jacka Kurskiego „Nocna zmiana” o odwołaniu rządu Olszewskiego, ze słynnymi scenami z narady, w której grupa polityków, w tym Wałęsa, Mazowiecki, Tusk, zastanawia się, czy w Sejmie przeforsują Waldemara Pawlaka na premiera. Tusk mówi: „Panowie, policzmy głosy”. Film zmontowany jak kino akcji, zostawia widza w przeświadczeniu, że oto jest świadkiem spisku, a nie upadku rządu, który pogrążał się w permanentnym kryzysie.
Obchody 20. rocznicy ursuskiego strajku. Od lewej: Marian Krzaklewski, Jan Olszewski, Antoni Macierewicz i Jacek Kurski, Warszawa-Ursus, 24 czerwca 1996 r
Fot.: Wojciech Olkuśnik / Forum
Nawet gdy Kurski robi z Elżbietą Jaworowicz „Sprawę dla reportera” o banku w Kolbudach, który upadł, bo udzielał za dużo kredytów, widz dostaje nie tylko tę historię, ale i komentarz, że bez radykalnej przebudowy politycznej w Polsce nic się nie zmieni. Prezesem telewizji jest wówczas Walendziak. – Wziąłem go na rozmowę, powiedziałem: „Sorry, ale musisz się na coś zdecydować. Nie można łączyć etatu dziennikarskiego z politycznym” – wspomina.
– Zrozumiał?
– Był w rozterce. Miotał się. Może sam wtedy jeszcze nie wiedział, czy chce być dziennikarzem, czy politykiem.
Czytaj także: „Efekt Tuska”. PiS w szoku, popełnia błędy
Bez okrągłych słów
Gdy Jan Olszewski zostaje liderem prawicy i Ruchu Odbudowy Polski, Jacek Kurski – rzecznikiem ROP i znów kandydatem na posła. Nie szuka okrągłych słów: Balcerowicz to tępa leninowska lewica, Krzaklewski – rozlazła baba, PSL – arbuzy, bo na zewnątrz zieloni, w środku czerwoni.
Gdy nie dostaje mandatu, twierdzi, że wybory na Pomorzu zostały sfałszowane. W Ruchu po klęsce wybuchają kłótnie: najpierw on z Macierewiczem stają przeciw Olszewskiemu, później przeciw sobie. Kurski wyprowadza swoją frakcję, idzie do ZChN i automatycznie do AWS. Zostaje wicemarszałkiem województwa pomorskiego.
– To czas ciągłych napięć, rzucania oskarżeń, straszenia doniesieniami do prokuratury – wspomina jeden z ówczesnych pomorskich samorządowców. – Nigdy nie było wiadomo, z kim i przeciw komu Kurski zawiąże nieformalną koalicję, żeby spróbować rozwalić tę formalną. Byłem w szoku, że tak można uprawiać politykę. Nawet na ówczesne, dość dzikie jeszcze zwyczaje, to było za dużo.
Gdy przychodzi czas wyborów parlamentarnych, Kurski nie startuje z Gdańska, tylko z Torunia. Wśród kandydujących jest Jacek Janiszewski, były minister rolnictwa. Kurski tuż przed oddaniem listy do komisji wyborczej pod Jackiem Janiszewskim dopisuje nikomu nieznanego Michała Janiszewskiego. Wyborcy na widok dwóch Janiszewskich głupieją, głosy się rozpraszają – opowiada jeden z prawicowych polityków. Kurski otrzymuje więcej niż dwaj Janiszewscy razem wzięci.
Jednak mandatu nie dostaje. W ZCHN już go nie chcą, przechodzi do PiS, bardzo mu zależy, żeby zostać prezydentem Gdańska. Kaczyńscy mają jednak innego kandydata, więc Kurski negocjuje z Ligą Polskich Rodzin. Aby zwiększyć szanse, „dorzuca” swoją mamę senatorkę, która należy do PiS. Obiecuje, że przeciągnie ją do LPR – mówi jeden z pomorskich polityków Prawa i Sprawiedliwości.
Dzwonię do Romana Giertycha, ówczesnego szefa LPR, pytam: – Naprawdę chciał zrobić taki deal?
Giertych potwierdza. Ostatecznie – jak zapewnia – nie zdecydował się przyjąć matki Kurskiego, bo zorientował się, że ona tak naprawdę nie chciała zmieniać partyjnych barw, była gotowa przejść jedynie ze względu na syna.
Kurski trafia do LPR sam, ale i tak ma to, na czym mu zależało: start w wyborach na prezydenta Gdańska. Chce pokonać Pawła Adamowicza. W tych samych wyborach startuje Bogdan Borusewicz. Adamowicz wygrywa, Borusewicz niemal ociera się o drugą turę, dostaje 20 tys. głosów, Kurski o połowę mniej, ale i tak to wynik lepszy, niż osiąga kandydat wystawiony przez PiS, który na ostatniej prostej ma problemy. „Nieznani sprawcy” rozwieszają w mieście zdjęcia, na których jest roznegliżowany, podpis sugeruje, że korzysta z agencji towarzyskiej. Miasto trzęsie się od plotek, kto może stać za tą akcją. Kurski zapewnia, że nie on.
Kurskiego jazda bez hamulców
Bogdan Borusewicz wspomina tamtą kampanię jak koszmar. – Tuż przed wyborami zmarła moja żona. Kurski twierdził, że właśnie dlatego miałem lepszy wynik od niego. Sugerował, że śmierć żony dała mi przewagę. Ten człowiek nie ma żadnych hamulców – mówi Borusewicz.
Przyjrzał mu się, gdy razem byli w sejmiku. Kurski – będąc wicemarszałkiem – często atakował marszałka. Ten żalił się na Kurskiego, że czasami nie przychodzi do pracy, że skupia się na pilnowaniu partyjnych interesów, intryguje przeciwko prezydentowi miasta, którym był Adamowicz. I mówi: Jacek Kurski groził mi, mojej żonie i dzieciom, żebym nie próbował go odwołać.
Strajk w Stoczni Gdańskiej. Na zdjęciu Lech Wałęsa, za nim Jacek Kurski, 4 maja 1988 r
Fot.: Witold Jarosław Szulecki / East News
Kurski tłumaczy wtedy, że musiał zostać źle zrozumiany.
Gdy traci stanowisko, wicemarszałkiem zostaje Borusewicz. I przypomina sobie taką sytuację: przed posiedzeniem zarządu województwa każdy zaraz po wejściu dostaje białą kopertę. – Otworzyłem, a tam obrzydliwy anonim, w którym zostałem oskarżony o tolerowanie łapówek przy egzaminach na prawo jazdy. Patrzyłem na reakcje ludzi na sali: każdy szybko otwierał kopertę, był ciekaw, co jest w środku. Tylko Jacek Kurski nie – opowiada Borusewicz.
– Zaczęło się: tu anonim, tam jakieś niepoparte niczym oskarżenie, plotka. Co z tego, że mówiło się, kto pociąga za sznurki, skoro nie było dowodów – mówi były samorządowiec.
– Ludzie się bali. Zrozumieli, że jak znajdą się na kursie kolizyjnym z Kurskim, to może on osobiście nic im nie zrobi, ale tak jakoś pokieruje jednym człowiekiem, drugim, trzecim, że temu, kto mu się naraził, wyjdzie bokiem – mówi pomorski polityk.
Mariusz Kowalewski, były wiceszef redakcji publicystyki i reportażu TVP, opowiada, że nie zauważył, aby w telewizji, którą kieruje Kurski, mówiło się, że „Kurski kazał”. – Polecenia wydawał zawsze ktoś z jego otoczenia. Nigdy on osobiście. Choć trudno przypuszczać, by jego bliscy współpracownicy robili cokolwiek bez jego wiedzy, to zawsze może powiedzieć, że on nic nie wie, to samowola – tłumaczy. – Kiedyś wysłano dziennikarza TVP do Płocka na spotkanie Jarosława Kurskiego z miejscowym KOD. Było wiadomo, że ten materiał nie pójdzie, ale miał zarejestrować, czy brat nie mówi czegoś złego o bracie – wspomina Kowalewski.
Innym razem reporterzy z redakcji, którą kierował, mieli szukać haków na Krzysztofa Czabańskiego, szefa Rady Mediów Narodowych i posła PiS. Czabańskiemu zdarzało się krytykować Kurskiego, już w sierpniu 2016 roku próbował doprowadzić do jego odwołania.
– Najpierw dostałem informację, że Czabański nie zapłacił komuś faktury za kampanię wyborczą i chodziło o to, żeby puścić to do mediów. Później za pośrednictwem firmy współpracującej z TVP zamówiono zbieranie informacji o Czabańskim. Jeżdżono za nim dwa tygodnie, nic nie udało się znaleźć – mówi Kowalewski. To, co zauważył w telewizji kierowanej przez prezesa Kurskiego, opisał w książce „TVpropaganda. Za kulisami TVP”. Straszono go pozwem, ale pozwany nie został. – Na wszystko mam dowody, więc czekałem. To byłby bardzo ciekawy proces – mówi.
– Nieprawdopodobne, jaką on przeszedł ewolucję – mówi o Kurskim Wojciech „Jacob” Jankowski. Podejrzewa, że przełomem był 1988 rok, spotkanie z Kaczyńskimi w stoczni w czasie strajku. – Szczególnie z Jarosławem. Już wtedy snuł swoje plany przejęcia władzy. Pamiętam, jak w jawny, perfidny sposób zaczął werbować ludzi, sprawdzać ich. Ja to nazywam ukąszeniem Kaczyńskiego. Mnie na przykład zaproponował, żebym usunął kolegę, który kierował drukarnią, i wszedł na jego miejsce. Zastanawiałem się dlaczego. Skoro to on stworzył tę drukarnię, dobrze ją prowadził, a przede wszystkim był moim kumplem. Co by dało to, że zająłbym jego miejsce, poza tym, że zostałbym sukinsynem? Zrozumiałem wtedy, że to jest jego pomysł na ludzi: zrobić z nich gluty – mówi Jankowski. I dodaje: – Nie wiem, co sprawiło, że ukąszenie Kaczyńskiego zadziałało na Jacka. Nie wiem, jak znalazł jego słaby punkt, ale przecież w każdym z nas jest jakaś mroczna strona.
W 2005 roku w „Przekroju” Jarosław Kurski mówił o wpływie Kaczyńskich na brata: – Trafili do umysłu Jacka, we wrażliwość pozbawioną politycznych skrupułów. Nie ma w nim miejsca na takie rekwizyty jak estetyka czy kwestia smaku.
Mój dom podzielony
– Wolałbym nie mieć Jacka za przeciwnika. Jest inteligentny, skuteczny. Z kamienia wodę wyciśnie i zrobi ser – mówi Jerzy Borowczak, legenda S, teraz poseł PO.
– Słyszałem, że zdolny. Zdolny do wszystkiego. I to chyba jest teraz najlepsza jego charakterystyka – mówi prof. Aleksander Hall. Nie przypomina go sobie z czasów opozycji. – Nie był moim uczniem. O ile do Jarosława Kurskiego z tamtych lat w pełni się przyznaję, to do jego młodszego brata nie mam przyjemności. Poznałem go w latach 90., gdy byliśmy już w przeciwnych obozach – ja popierałem Tadeusza Mazowieckiego, on Lecha Wałęsę. Później atakował Wałęsę, Unię Demokratyczną, Unię Wolności. Często i ja byłem celem jego bezpardonowych ataków. Z ubolewaniem obserwowałem jego polityczną drogę.
Walendziak tego, co Kurski robi z telewizją, nawet nie chce komentować. Mówi tylko: – Ja, będąc prezesem telewizji, zapraszałem dziennikarzy o zdefiniowanym światopoglądzie do projektu medialnego. Jacek zaprosił do projektu politycznego. Nie do opisu rzeczywistości, ale do jej rewolucyjnej zmiany.
Wojciech Jankowski wspomina, jak Jacek w czasie strajków w stoczni śpiewał im wszystkim „Arahję” Kultu: „Mój dom murem podzielony. Podzielone murem schody…”. – Bardzo się przy tym wzruszał, a teraz? – opowiada. Ma wrażenie, że z tamtego Jacka nic nie zostało.
– Niejeden na jego miejscu czułby się nieswojo, stając rano przed lustrem – mówi Borowczak. – Ale nie on. Jeżeli wcześniej miał z tym problem, to teraz, jak widzę, wszystko sobie tak poukładał w głowie, że goli się bez problemu.
Czytaj też: Donald Tusk wrócił, PiS ma z kim przegrać
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS