Z naszych obserwacji wynika, że największym problemem u osób, które przeszły COVID-19, są zaburzenia czynnościowe. Spośród tych, które przebadaliśmy, aż 70 proc. skarży się na rozległe bóle mięśniowe, osłabienie, ma wiele cech zespołu przewlekłego zmęczenia. Niemal połowa ma mgłę mózgową, zaburzone procesy poznawcze, kłopoty z pamięcią, koncentracją. U części objawy przypominają początki zespołu demencyjnego – mają 40-50 lat, a nie mogą sobie przypomnieć słów, imion swoich znajomych, idą gdzieś i zapominają, po co szli. To osoby, które powinny natychmiast trafić do neuropsychologa, ale w Polsce jest ich niewielu, do tej pory zajmowali się głównie pacjentami po udarach. Tymczasem rośnie grupa tych, którzy borykają się ze skutkami COVID-19. Są przerażeni swoim stanem. Gdy z nimi rozmawiam, mówią: „Jakbym się nagle postarzał o 10-20 lat”. I pytają: „Czy to się cofnie”.
Czytaj też: Raport: wielu koronasceptyków to antysemici. Lubią łączyć swoje teorie z oskarżeniami wobec Żydów
Co pan im mówi?
– Prawdę, czyli że jeszcze za mało wiemy. Potrzebne byłyby zakrojone na szeroką skalę testy, obserwacje, badania obrazowe mózgu. Teraz robi się je tylko czasami.
A jak się zrobi, to co widać?
– Zmiany zanikowe w korze mózgu. Można próbować opóźnić dalszą degradację, ale zmian nie da się cofnąć. Nie ma na to lekarstwa.
Każda fala przynosi nowe powikłania?
– Problemy są te same, ale zmienia się skala – z każdą falą jest coraz więcej osób, u których stwierdzamy long covid, a więc objawy utrzymujące się co najmniej dwa, trzy miesiące po zachorowaniu. W pierwszej fali ta grupa sięgała 50 proc., w drugiej to już było
60 proc., w trzeciej 70. Już wiemy, że u części objawy będą się utrzymywać dłużej niż kilka miesięcy. Około 30 proc. pacjentów, których objęliśmy opieką, ma objawy nawet po roku od zachorowania. Część może mieć problemy do końca życia. Ile przypadków long covid będzie po czwartej fali, zobaczymy najwcześniej w lutym. Jednak z tego, co obserwujemy u pacjentów, którzy do nas trafiają, można przypuszczać, że ta fala będzie w skutkach gorsza niż poprzednie. Gdy prosimy, aby w skali od 1 do 3 ocenili, jak ciężki był przebieg choroby, większość wskazuje 3. Poza tym to, co się rzuca w oczy, to ich stan psychiczny. Mają lęki i zaburzenia depresyjne w nasileniu, jakiego wcześniej nie obserwowaliśmy.
Jeżeli przyjąć, że COVID-19 miały już cztery miliony Polek i Polaków…
– Tak twierdzi Ministerstwo Zdrowia, opierając się na wynikach testów. A przecież nie wszyscy się testują, więc trzeba przyjąć, że to raczej 8-12 milionów.
I jeżeli z każdą falą jest coraz więcej tych, którym covid coś dołożył, to mamy armię poturbowanych.
– Próbuję sobie wyobrazić, jak będzie funkcjonować społeczeństwo, którego tak duża część gwałtownie się postarzeje. Jak sobie z tym problemem poradzimy?
Będziemy mieć czterdziestoletnich sześćdziesięciolatków? To przerażające.
– Powinno co najmniej niepokoić. Tak jak to, że z każdą falą rośnie odsetek osób, u których objawy utrzymują się dłużej niż COVID-19. Podejrzewam, że powodem może być coraz gorszy stan naszego zdrowia. Im dłużej trwa pandemia, tym nasze organizmy gorzej sobie radzą. Jesteśmy coraz marniej przygotowani na zderzenie z kolejnymi falami, coraz słabsi fizycznie i psychicznie.
A przy tym odrzucamy szczepienia i z obojętnością przyjmujemy komunikaty o kolejnych zgonach. Nawet gdy covid zabija dziennie 600-700 osób, nikomu nie włącza się czerwona lampka?
– Oswajamy się. Zła wiadomość, często powtarzana, przestaje przerażać. Jeżeli nie ma rekordu zgonów, uważamy, że nie jest źle. A przecież na covid zmarło 100 tys. osób. Tyle, ilu polskich żołnierzy ginęło co roku na wszystkich frontach II wojny światowej. Do tego trzeba dodać 100 tys. osób, które zmarły z powodu innych chorób, pozbawione dostępu do pomocy medycznej. Mamy czas pokoju, a ofiar już tyle, jakbyśmy byli areną działań wojennych. To dramat, z którego ogromu jako społeczeństwo wciąż nie zdajemy sobie sprawy. Nie potrafię tego zrozumieć. Przecież w wielu domach jest żałoba po stracie bliskiej osoby. W wielu wręcz trauma, bo dorosłe dziecko zaraziło starszych rodziców i nie przeżyli, wnuk zaraził babcię i zmarła. Nawet gdy pandemia minie, w głowie wielu ludzi będzie myśl: „Moja mama nie żyje przeze mnie”; „Babcia może by żyła, gdybym do niej nie przyszedł”. Część natychmiast potrzebuje wsparcia psychologicznego, u części problemy mogą się pojawić za rok lub dwa. Choć dużo wiemy o skutkach pandemii, to tylko o tych, które już wystąpiły. Nie potrafimy przewidzieć, jakie problemy pojawią się za rok, dwa, pięć. Można zakładać, że będą jakieś odległe skutki. Wśród nich z pewnością psychiczne. Już teraz tego rodzaju kłopoty ma niemal 40 proc. osób, które do nas trafiają. Stan psychiki tych, którzy przeszli covid, to poważny problem, niedoceniany. Ma ogromny wpływ na proces zdrowienia.
Czytaj też: Siewcy głupoty. Kwestionują pandemię. Zniechęcają do szczepień. Dlaczego miliony Polaków im wierzą?
Co jeszcze ma wpływ?
– Poza otyłością ogromne znaczenie ma stan naszej odporności, styl życia. Zauważyliśmy, że osoby przepracowane, zestresowane, te, które się nie wysypiają, dwukrotnie częściej mają long covid. Nawet ci, którzy nigdy wcześniej na nic się nie leczyli, młodzi, odporni. Część z nich lekko przeszła sam covid, a po kilku tygodniach albo miesiącach trafia do nas z niepokojącymi objawami. Gdy robimy im badania, okazuje się, że serce powiększone, podwyższone parametry zapalne. 30 proc. ma hiperglikemię. Mówiąc potocznie: zbyt wysoki cukier. 40 proc. ma hiperlipidemię, czyli za wysoki cholesterol. I niemal 40 proc. nadciśnienie. To w wielu przypadkach ludzie, którzy dużo pracowali, źle się odżywiali, mało spali. I teraz też mają kłopoty ze snem. Ten brak snu to już bardzo poważny społeczny problem. Najlepsze godziny na sen, czyli te między 23 a 2 w nocy, tracimy, siedząc przed komputerem, telewizorem, komórką. To, że wtedy nie śpimy, powoduje, że nie wydziela się melatonina i nie buduje się odporność. W przypadku COVID-19 kluczowa. Przez zaburzenia snu wydłuża się okres regeneracji. A trzymanie komórki przy łóżku? To jest dopiero bombardowanie mózgu! Nawet jeżeli mamy zamknięte oczy, szkodliwe niebieskie światło z komórki i tak przenika. I choć w naszym rozumieniu śpimy, to mózg dostaje komunikat: czuwaj. Jeżeli miałbym coś doradzać, to dla własnego dobra cofnijmy się do czasów, gdy nie szliśmy spać z komputerem, a przy łóżku mieliśmy lampkę z ciepłym światłem i budzik, a nie telefon z alarmem ustawionym na budzenie. Zmobilizujmy się i zmieńmy swoje życie, bo możemy je stracić. Zacznijmy się wysypiać, lepiej się odżywiać. W ciągu dnia godzinę więcej poświęćmy na spacer, nie na pracę.
Dlaczego to aż takie ważne?
– COVID-19 to infekcja ogólnoustrojowa – koronawirus, atakując naczynia krwionośne, wywołuje stan zapalny całego organizmu. I nawet jeżeli komuś się wydaje, że nic mu się nie stało, bo przeszedł covid łagodnie, powinien zdawać sobie sprawę, że – choć może tego nie czuł – jego organizm toczył walkę. I to była walka bardzo kosztowna, wymagająca uruchomienia wszystkich zasobów: energii, witamin, mikroelementów. Jeżeli nie zadba się o siebie, nie uzupełni zasobów, prędzej czy później pojawią się skutki ich wyczerpania i kłopoty. Od takich, które mogą wymagać regularnych wizyt u kardiologa, endokrynologa, pulmonologa, neurologa, po objawy, które mogą się wydać dziwne: zmiany na skórze, utrata włosów. Jestem kardiologiem i trafiają do mnie osoby, które nawet nie zauważyły, że przeszły COVID-19, a mają zmiany pozapalne w sercu. Mogłaby im pomóc rehabilitacja pocovidowa, jednak nie kwalifikują się, bo skoro nie mają pozytywnego wyniku testu, to oficjalnie nie chorowały.
Wielu nie idzie na test, nawet gdy ma objawy. Nie chcą być w systemie, mówią: wystarczy, że będę się izolował.
– Gdy po przechorowaniu pojawią się komplikacje, mają zamkniętą drogę do pocovidowej rehabilitacji, a dobrze dobrany program ćwiczeń, fizjoterapia, pomoc psychologa, suplementacja – to wszystko razem przynosi efekty. Pacjentom, którzy trafiają do nas osłabieni, z cechami zespołu przewlekłego zmęczenia, poza odpowiednio dobranymi ćwiczeniami zaczęliśmy podawać 1-MNA – związek opatentowany przez naukowców z Politechniki Łódzkiej. To cząsteczka endogenna, czyli zazwyczaj występuje naturalnie w organizmie człowieka, ma właściwości przeciwzapalne, poprawia mikrokrążenie, opóźnia procesy starzeniowe. Jednak z wiekiem jest jej w naszych organizmach coraz mniej. Można znaleźć substytucję w naturze – w algach wakame, w zielonej herbacie. Jednak kto z nas je regularnie algi i wypija codziennie – nie nerwowo, tylko relaksując się – kilkanaście filiżanek zielonej herbaty? Stąd pomysł, by podać ten syntetyczny związek. Chcieliśmy sprawdzić, czy zmniejszy uczucie zmęczenia, wpłynie na zwiększenie tolerancji wysiłku, i zauważyliśmy, że u tych, którzy przyjmowali go przez kilka tygodni, poprawiła się wydolność. Ale to nie jest jakieś magiczne rozwiązanie. Nie zastąpi fizjoterapii, nie ureguluje ciśnienia ani nie obniży poziomu glukozy i cholesterolu. Nie można nie dbać o zdrowie, nie dosypiać, nie ruszać się, źle odżywiać i myśleć, że jak się weźmie jedną tabletkę, to wszystkie pocovidowe problemy się rozwiążą. Tak to nie działa.
Szkoda.
– Tak, szkoda. To byłoby wygodne, prawda?
Skoro pracuje się nad idealnym lekiem na COVID-19, to dlaczego nie pomarzyć o tabletce, która zniweluje pocovidowe skutki?
– Nie znajdziemy uniwersalnego leku ani tak uniwersalnej terapii, żeby u wszystkich szybko poprawić stan zdrowia i rozwiać czarne myśli. Oczywiście, jeżeli po COVID-19 doszło do uszkodzenia płuc, uszkodzenia naczyń mózgowych, problemów z sercem, nadciśnienia – to wiemy, jak leczyć. Gorzej ze zmianami takimi, jak zespół przewlekłego zmęczenia, mgła mózgowa. Wątpię, by udało się stworzyć jakiś jeden model postępowania. Ze skutkami przebycia COVID-19 jest trochę tak, jak z tą chorobą. Część wierzyła, że szczepionka rozwiąże wszystkie problemy i zobaczymy koniec pandemii, tymczasem sytuacja jest zbyt skomplikowana. Obawiam się, że świat już nie wróci do dawnej, znanej nam „normalności”. A przynajmniej nie za mojego czy pani życia. Nasze pokolenie zostanie w realiach covidowych. W tym całym nieszczęściu widzę też jednak jakąś szansę.
Jaką?
– Może część ludzi zacznie podchodzić do życia z większą uważnością. Trzeba teraz przecież włożyć dużo wysiłku w to, by żyć. Może w końcu zaczniemy to swoje życie cenić? Oczywiście ci, którzy mają 20-30 lat, w ogóle nie myślą, że mogą zachorować. Liczy się tylko dziś i dobra zabawa. Jednak zauważyłem, że ludzie już trochę starsi – od 40. roku życia wzwyż – zaczynają zmieniać optykę. Dochodzą do wniosku, że szkoda byłoby stracić to, co mają. Wcześniej pracujący ponad miarę, niedosypiający, zaczynają o siebie dbać.
COVID-19 stał się ostrzeżeniem? Nie drenuj organizmu, bo nawet jeżeli lekko przechorujesz, później możesz zostać pocovidowym inwalidą?
– Tym, którzy mieli COVID-19 i których organizm wysyła teraz ostrzeżenia, że coś złego się dzieje, że nie ma już rezerw, radzę tego nie ignorować, zadbać o siebie. Im szybciej wdroży się leczenie i rehabilitację, tym większa szansa na powrót do zdrowia.
Wyobraża pan sobie, co się stanie, gdy choćby część z tych 8 czy 12 milionów ruszy do lekarzy?
– Przerażające, że nikt się nie zastanawia, co dalej z nimi będzie. Miliony osób wymagające diagnostyki, część – leczenia i to u wielu specjalistów. System opieki zdrowotnej, który już teraz sobie nie radzi, nie udźwignie tego, to oczywiste.
Dr Michał Chudzik
Fot.: Marek Zawadka / NIEZAREJESTROWANY
Dr Michał Chudzik jest kardiologiem, twórcą i koordynatorem programu STOP-COVID, który zajmuje się badaniem i rehabilitacją osób z pocovidowymi powikłaniami. Informacje o programie na www.stop-covid.pl
Czytaj też: To też ofiary pandemii. W Polsce jest najwięcej nadmiarowych zgonów. I nie zanosi się, by było lepiej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS