A A+ A++

W ramach idei „Mistrz i Uczeń”, w Galerii Rzeźby prof. Mariana Koniecznego, zaprezentowano wystawę wybitnego artysty rzeźbiarza Piotra Twardowskiego. Zamościanin, który już wpisał się w historię rzeźby w Polsce, na wystawie pt. „Przestrzeń” pokazał dzieła znane i uznane w świecie. Wernisaż wystawy zgromadził tłumy zamościan, gości z Krakowa i z Warszawy (30.08.).

Wystawę Piotra Twardowskiego, dr hab. sztuki i profesora Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie na Wydziale Rzeźby, poprzedziły ekspozycje innych wybitnych absolwentów tej uczelni, kształcących się pod okiem prof. Mariana Koniecznego: Zygmunta Jarmuła ze Szczebrzeszyna i Krzysztofa Brzuzana z Rzeszowa. Na wystawę prac Twardowskiego Zamość musiał długo czekać, ponieważ artysta wyruszył na „podbój” świata sztuki.

W internecie znajdziemy niezwykle trafne dookreślenia artysty rzeźbiarza: kowal z Krakowa, mityczny czarnoksiężnik, czy mistrz magii. To zapewne z powodu, że czaruje on widza cudami ze stali. Myślę jednak, że wyjątkowy talent i pasja Piotra Twardowskiego, potwierdzone na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat wieloma Grand Prix, wynika także z faktu, iż genialny artysta rzeźbiarz pochodzi z „kraju skrzydlatych jeźdźców”. W związku z czym, jest w jego DNA artystyczna brawura i fantazja, które pozwoliły mu zawojować Azję, Amerykę i Europę.

Najpierw podbił Japonię, czyli w 2005 roku został finalistą konkursu 21. Wystawy Rzeźby Współczesnej w Japonii 2005, Park Tokiwa, Ube. Potem sukces gonił sukces. Nieco w skrócie można rzec, że zwycięskie artystyczne tournée Piotra Twardowskiego zawiera się pomiędzy Grand Prix Międzynarodowego Biennale Rzeźby – Chaco 2006, Resistencia (Argentyna) i zaproszeniem do jury Międzynarodowego Biennale Rzeźby – Chaco 2024! Wystawa Piotra Twardowskiego „Przestrzeń”, to według mnie, jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalnych tego sezonu. Dlaczego? Zapraszam do lektury, a Muzeum Zamojskie w Zamościu, przy którym działa jedyna taka w Polsce Galeria Rzeźby prof. Mariana Koniecznego, uhonorowanego w „Alei Sław” w 2014 roku, zaprasza na niezwykłą wystawę.

***

Teresa Madej: – Pana wystawa nosi tytuł „Przestrzeń”. Czy ta „przestrzeń” w rzeźbie jest w Panu od początku twórczości?

Piotr Twardowski: Nie. Przestrzenią, w sensie artystycznym, zacząłem się interesować dość późno. Oczywiście, skończyłem Liceum Plastyczne w Zamościu w 1992 roku, na kierunku konserwacji elementów architektury. Można powiedzieć, że już wtedy miałem styczność z przestrzenią, bo przecież architektura to przestrzeń. Ale samą rzeźbą nie interesowałem się zbyt mocno. Trochę malowałem, trochę rysowałem, ale nie byłem jednym z tych, którzy od razu wiedzieli, że zostaną rzeźbiarzami. Nie miałem też artystycznych tradycji w rodzinie. Jestem pierwszym artystą w mojej rodzinie, chociaż w rodzinie mojej żony – Zadros i Małyszko – jest wielu artystów. Oni malują, tworzą i nadal działają artystycznie.

Po Liceum spędziłem jeszcze rok na projektowaniu architektonicznym w Studium Policealnym w Budowlance. To były specyficzne czasy, kiedy trzeba było się uczyć, żeby nie iść do wojska. Na studia trudno było się dostać, zwłaszcza na rzeźbę na ASP w Krakowie – dziesięć osób na jedno miejsce.

Potem wyjechałem do Nowej Rudy, gdzie założono nową szkołę – Królewską Szkołę Sztuk Pięknych. To była inicjatywa barona, który rzeczywiście na inaugurację zaprosił polską arystokrację. Prowadził tam zajęcia rzeźbiarz z Estonii, Stanisław Nieczwołodow (est. Stanislav Netšvolodov), i to właśnie on rozbudził we mnie pasję do rzeźby. Pamiętam, jak przyjechał i zaczął robić figury z gipsu. Był bardzo sprawny, więc nam się wydawało, że to proste. Kiedy zaczął nas uczyć, okazało się, że wcale nie jest tak łatwo, ale wtedy właśnie pojawiło się we mnie ziarno zainteresowania rzeźbą.

Później próbowałem dostać się na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. Udało mi się za drugim razem do Krakowa. Kiedy później mówiłem o tym profesorom z mojego wydziału, którzy mnie przyjmowali, nie mogli uwierzyć, że nie zdałem za pierwszym razem. Takie są jednak losy, takie jest życie.

Wtedy zaczęło się moje zainteresowanie przestrzenią. Jest to coś, co mnie niesamowicie fascynuje do dziś. Jak mówiłem podczas otwarcia wystawy, przestrzeń może być różnie odbierana. Czasami jest przychylna, pozytywna, a innym razem bywa trudniejsza. Kiedy ustawiam swoje rzeźby w idealnej, wymarzonej przestrzeni – takiej, gdzie widzowie napotykają prace, mogą je zobaczyć, odkryć dla siebie – to jest ten moment, kiedy czuję, że rzeźba tworzy odpowiedni kontekst. Ale niestety, nie zawsze tak się zdarza.

Teresa Madej: – Także na środku ulic, np. na wysepce?

Piotr Twardowski: Czasami rzeźby trafiają w nietypowe miejsca, i to jest równie ciekawe. Nie tylko w typowych lokalizacjach, jak place miejskie czy trasy turystyczne. Istnieje tradycja tzw. „witaczy” miejskich, które przybierają różne formy. Za granicą często są to rzeźby, a u nas najczęściej napisy czy herby miasta. Dla przykładu, we Francji rzeźby często umieszcza się na rondach. Jadąc autem, można na nie rzucić okiem i dostrzec coś interesującego, nie powodując przy tym wypadku.

Teresa Madej: – Rzeźba potrzebuje tła. A więc, skąd artysta wie, że ta akurat przestrzeń jest najbardziej odpowiednia, żeby tam umieścić swoją rzeźbę?

Piotr Twardowski: Umieszczanie rzeźby w przestrzeni publicznej to dość skomplikowany proces, w dużej mierze ze względu na kwestie prawne i przepisy. Teoretycznie mówimy o przestrzeni otwartej dla wszystkich, ale gdy pojawia się konkretny pomysł, żeby umieścić tam pracę, zaczynają się trudności związane z pozyskaniem tej przestrzeni. W przypadku konkursów rzeźbiarskich, w których brałem udział, miejsca na ustawienie prac były wskazywane przez organizatorów, więc ten problem był rozwiązywany za mnie.

Pamiętam, jak byłem dwukrotnie na sympozjum rzeźbiarskim we Francji i miałem takie upatrzone miejsca na swoje rzeźby. Okazało się, że były to te same miejsca, które zaproponował mi później organizator. Wówczas pojawia się moment satysfakcji, kiedy oczekiwania artysty pokrywają się z rzeczywistością. Rzeźba „Ona i On” stoi pod zabytkową wieżą w miejscowości Masseret. To bardzo malownicze miejsce na wzniesieniu, gdzie kiedyś znajdował się zamek. Mieszkańcy Masseret żartują, że wiatr zwiał cały zamek, zostawiając tylko wieżę. Tworzy ona romantyczny klimat tego miejsca a moja rzeźba ze swoją tematyką idealnie wpisuje się w jej otoczenie. Tamtejszy konkurs miał hasło – „Wady i zalety”. Więc pomyślałem, kto jak nie małżeństwo najlepiej o tym wie? Bo przecież zna swoje zalety, ale muszą też radzić sobie z wzajemnymi wadami. Tak narodził się pomysł na rzeźbę „Ona i On” – kroczącą parę, połączoną symboliczną więzią w postaci obrączki. Inspiracją była dla mnie także społeczność tego regionu. Urzekło mnie w mieszkańcach to, że tworzą wielopokoleniowe rodziny i serdeczne relacje, co jeszcze bardziej podkreśliło znaczenie tej pracy.

Rok wcześniej hasło konkursowe tego sympozjum rzeźbiarskiego było dla mnie trudniejsze – rolnictwo. Temat nie bez przyczyny, bo konkurs odbywał się w regionie rolniczym, słynącym z krów Limousin, znanych na całym świecie z jakości mięsa. W mojej pracy postawiłem na motyw „Kiełkowania”, który wcześniej pojawiał się już w mojej twórczości. To początek życia – moment, gdy roślina, zaczynając od nasiona, tworzy energię, by wzrastać. Dla mnie to także metafora życia – nasiono musi walczyć z ciężarem ziemi, przebić się do światła, by stać się rośliną i wydać plon. To symbol determinacji i siły życia. Moja praca stoi w Saint Ybard, na fontannie w centrum, obok pięknego kościoła z XIII wieku. Kiedy zwiedzałem centrum tego miasteczka, pomyślałem, że świetnie by było, gdyby moja rzeźba „Kiełkowanie” znajdowała się na fontannie. Okazało się, że ten pomysł spodobał się organizatorom, więc wszystko idealnie się zgrało. Woda w fontannie doskonale koresponduje z roślinną formą rzeźby. To miejsce i jego kontekst są niezwykle ważne dla tej pracy.

Ogólnie ideą organizatorów tamtejszego sympozjum było, stworzenie w całym regionie tzw. Ścieżki kultury, złożonej z kilkudziesięciu rzeźb monumentalnych posadowionych w różnych urokliwych miejscach, będącą atrakcją turystyczną i kulturalną. Zaangażowanych w organizację było dziewięć gmin departamentu Corrèze.

Teresa Madej: – Znakomite rzeźby i nagrody Grand Prix – rozumiem, że oprócz satysfakcji, organizatorzy przyznają artystom rzeźbiarzom honoraria?

Piotr Twardowski: De facto biorę udział w konkursach, które ogłasza organizator, określając warunki, jakie zapewnia. Artysta, który chce wziąć udział w konkursie, akceptuje te warunki, w tym zarówno wymagania dotyczące wykonania pracy, jak i wysokość honorarium. Często organizatorzy zapewniają wszystkie materiały, narzędzia i pomocników. Co do spawania, osobiście wolę robić to sam. Zdarzyło mi się, że w Chinach fabryka wykonała dla mnie rzeźbę na podstawie przesłanego projektu. Mimo, że to moja rzeźba, nie miałem satysfakcji, bo nie lubię, gdy nie mogę jej dotknąć i osobiście nad nią pracować. Czasami jednak potrzebna jest pomoc zewnętrzna, zwłaszcza gdy prace są ciężkie. Wówczas pokazuję, jak coś zrobić, aby mieć kontrolę nad całym procesem. W dzisiejszym świecie sztuki wielu utalentowanych artystów prowadzi własne fabryki rzeźb, zatrudniając wiele osób i dysponując specjalistycznymi warsztatami. To artyści światowej sławy.

Teresa Madej: – Ale Pan jest także artystą światowej sławy!

Piotr Twardowski: Staram się, próbuję, ale są artyści, których muszę jeszcze doganiać.

Teresa Madej: – To jest dobre, a nawet potrzebne, ponieważ motywuje.

Piotr Twardowski: Myślę, że tak. Oczywiście, nie chodzi tu o konkurencję w sensie sportowym – sztuka nie jest sportem. Nie mamy potrzeby bicia rekordów czy przekraczania naszych możliwości. Niemniej jednak, zawsze istnieje chęć, by być uznawanym.

Miałem okazję poznać wielu wspaniałych artystów, co było dla mnie niezwykle inspirujące. Na przykład, miałem zaszczyt spotkać Sir Anthony’ego Caro w Monterrey podczas dużej wystawy organizowanej przez fundację producenta stali Villacero Steel. Ta ogromna, znana firma, postanowiła zorganizować wielką wystawę rzeźb, w których stal była głównym materiałem. Zaproszono pięćdziesięciu rzeźbiarzy z całego świata do udziału w tej wyjątkowej ekspozycji. Miałem przyjemność być częścią tej zacnej grupy. Wystawa miała miejsce w Muzeum Sztuki Marco w Monterrey w Meksyku, które jest jednym z najbardziej odwiedzanych muzeów na pograniczu Stanów Zjednoczonych. Prezentowałem tam dwie prace – jedna z nich wróciła do mnie, a druga pozostała w kolekcji fundacji, która podróżuje po świecie, promując stal jako materiał rzeźbiarski.

Teresa Madej: – Doskonały pomysł na promocję producenta poprzez sztukę.

Piotr Twardowski: Połączenie biznesu, sztuki i marketingu działa świetnie. Miałem ogromną przyjemność zobaczyć prace Anthony’ego Caro na żywo, co było dla mnie niezapomnianym doświadczeniem. Wcześniej widziałem je tylko w Londynie. Caro, który otrzymał tytuł szlachecki od brytyjskiej królowej za swoje osiągnięcia w sztuce, był już w dość poważnym wieku, kiedy go poznałem. Jego nazwisko jest znane na całym świecie. Muzeum zorganizowało debatę o sztuce z jego udziałem, a także z Timem Scottem – artystą, którego poznałem podczas studiów w Norymberdze i który obudził moją pasję do stali – oraz Francisco Gazitúa, znanym chilijskim artystą. Gazitúa studiował w Anglii, gdzie później wykładał, ale ostatecznie wrócił do Chile. Miałem okazję odwiedzić go w jego domu u podnóża Andów w Santiago, gdzie spędziłem tydzień. Jego pracownia, usytuowana na wzgórzu, ma niesamowity klimat. Gazitúa jest nieustannie zajęty – ma twórcze ADHD i ciągle pracuje nad swoimi projektami. Gazitúa mówił mi, że jeśli chcę zwiedzać miasto, mogę to robić, ale on musi zostać w pracowni. Zdecydowałem się pozostać z nim, aby wspólnie pracować, ale także piliśmy kawę i podziwialiśmy piękny pejzaż z jego pracowni. To było niesamowite przeżycie – świetny człowiek i piękna artystyczna przygoda.

Teresa Madej: – Te fantastyczne chwile mają wspólny mianownik, wygrane konkursy, udział w ważnych wystawach, ale też Pana rozpoznawalność w świecie sztuki.

Piotr Twardowski: Tak, obcowanie z wielkimi nazwiskami jest niezwykle cenne. Francisco Gazitúa i jego prace są głęboko związane z naturą. Rzeźbi drzewa i konie, inspirują go lodowce, skały. Ma własne konie, na których wędruje po Andach, a także własny kamieniołom, z którego wydobywa materiał do swoich prac. Jednym z jego dzieł jest rzeźba, która łączy dwie części miasta – to monumentalna praca, która pełni również funkcję mostu, umożliwiając przejście przez nią. Kiedy przybyłem do Santiago, zobaczyłem jedną z jego rzeźb w przestrzeni lotniska.

Teresa Madej: – Czyli Francisco Gazitúa jest wierny swojej idei, że rzeźba nie musi być w muzeum, ale musi być w przestrzeni. Dla mnie jest to logiczne i nie całkiem odkrywcze. Nie szukając w odległych epokach, spójrzmy na rzeźby prof. Mariana Koniecznego, które znajdują się w przestrzeni kraju, i nie tylko Polski.

Piotr Twardowski: Tutaj mamy dwie kwestie. Po pierwsze, rzeźba idealnie „czuje się” w przestrzeni otwartej, miejskiej lub parkowej. Dla nas rzeźbiarzy, istotna jest tzw. przestrzenność rzeźby. Chodzi o to, że w obiekcie, który tworzymy, jest coś, co sprawia, że osoba oglądająca rzeźbę ma ochotę obejść ją dookoła, zobaczyć, co jest z tyłu. W samej formie pracy ukryte są elementy, które zachęcają do ruchu i kontemplacji – odbiór nie jest statyczny, lecz dynamiczny. Przechodząc wokół rzeźby, odkrywamy jej różne aspekty, co skłania nas do zastanowienia się nad jej elementami i ich znaczeniem. Odbiór tej przestrzenności rzeźby jest podobny do odbioru architektury. To jest jedna kwestia. Po drugie, rzeźbiarze starają się w swoich pracach zawrzeć po prostu przestrzenność samej formy rzeźbiarskiej. W twórczości Henr’ego Moore (brytyjski gigant sztuki, od lat 50. ubiegłego wieku stał się ikoną brytyjskiej sztuki i artystyczną instytucją. Zamówienia na realizacje płynęły z całego świata. Rzeźba jest jak podróż. Po powrocie inaczej widzicie rzeczywistość”– twierdził. W roku 1958 Henry Moore przyjechał do Polski, zaproszony, jako przewodniczący, do zespołu oceniającego wyniki konkursu na pomnik ofiar hitleryzmu w Oświęcimiu i Brzezince – przyp. autora) mówiło się o interakcji jego rzeźb z ażurem – przestrzenią, która prześwituje przez rzeźbę i stanowi dodatkową wartość. Ten ażur, prześwitująca przestrzeń, jest istotnym aspektem wartości rzeźbiarskiej, dodającym głębi i znaczenia pracy.

Teresa Madej: – Rzeźbą w przestrzeni komunikuje się Pan społecznie. Czy jest ta relacja z widzem, która może wynikać z Pana dodatkowego wykształcenia Zarządzanie i Komunikacja Społeczna? Czy w rzeźbę wpisany jest jakiś kod kulturowy i to działa na widza?

Piotr Twardowski: Wydaje mi się, że rzeźba w pewnym, znanym nam okresie była narzędziem komunikowania określonych idei. Mam na myśli socrealizm, gdzie rzeźba była używana przez władzę do manifestowania swoich przesłanek, co niosło ze sobą wiele negatywnych aspektów. Podobnie jest z rzeźbą sakralną, która ma na celu manifestowanie potęgi Kościoła. Moja rzeźba komunikuje na zupełnie innym poziomie.

Teresa Madej: – Ale komunikuje…

Piotr Twardowski: Chciałbym, mam nadzieję, że tak jest. Mam często zwrotne informacje. Ale nie jest to odbiór masowy.

Teresa Madej: – Czy widz jest przygotowany do odbioru tej sztuki nowoczesnej?

Piotr Twardowski: Najlepszym przykładem jest Biennale w Argentynie, które ma ogromną tradycję. Aby osiągnąć obecny poziom, organizatorom zajęło to lata – około 40 lat. Początki były bardzo trudne. Na początku ludzie nie interesowali się tym wydarzeniem, a wręcz niszczyli obiekty ustawione w mieście, przypinali do nich rowery. Nie było zrozumienia dla idei. Obecnie jednak Biennale stało się wydarzeniem o światowej renomie, które przyciąga codziennie około 8 tysięcy osób przez kolejnych 10 dni, aby zobaczyć proces tworzenia rzeźb na żywo. Bierze w nim udział dziesięciu artystów z całego świata, a wydarzeniu towarzyszą koncerty muzyczne, wystawy i zawody studentów, którzy mają 24 godziny na stworzenie rzeźby. Finał jest zawsze spektakularny – 25 tysięcy osób gromadzi się przed sceną, co przypomina atmosferę koncertów rockowych. Kiedy otrzymałem Grand Prix i otworzyłem szampana, reakcja publiczności była porównywalna do emocji podczas wyścigów Formuły 1. To naprawdę niesamowite, że odbiór jest tak entuzjastyczny. To nie jest tylko atrakcja – ludzie przychodzą, aby zobaczyć, kto wygrał, a także biorą udział w głosowaniu na nagrodę publiczności.

Teresa Madej: – To był wielki Pana sukces, bo 10 uznanych rzeźbiarzy wybrano z pięciu kontynentów. Pana praca „Tylko Słuchaj” mówiła o Homo Novus i o tym, jak w obecnych czasach komunikujemy się?

Piotr Twardowski: Wydaje mi się, że to bardzo ważny temat dzisiaj. Ta edycja biennale miała miejsce w 2014 roku, a wtedy rozważałem, jak bardzo problem komunikacji się pogłębia. Smutny jest widok, gdy rodziny i znajomi siedzą na ławkach i zamiast cieszyć się wspólnym spotkaniem, wszyscy wpatrują się w telefony. Uważam, że problem ten jest aktualny – choć się słyszymy, rzadko naprawdę słuchamy i analizujemy to, co do nas dociera. Taki „dialog” jest niepełny.

Sam odczuwam potrzebę, kiedy rozmawiam z kimś, aby naprawdę go wysłuchać i zrozumieć, co chce mi przekazać. Myślę, że może to być związane z naszą konstrukcją jako ludzi. Może dla młodszych pokoleń wydajemy się z innej epoki? Ale to również może być efektem życia w „patologicznych” czasach, które jednak dla mnie były piękne. Jako dzieci spędzaliśmy czas na podwórku, siedzieliśmy na trzepakach, graliśmy w piłkę i rozmawialiśmy – bez telefonów, które wtedy po prostu nie istniały. To życie wyglądało całkiem inaczej.

Teraz umiejętność słuchania zanika, zastąpiona przez inne narzędzia. Spędzamy wiele godzin wpatrzeni w telefony, a mimo to nic z tego nie pozostaje. Choć wydaje nam się, że ciągle czerpiemy jakieś informacje, często zastanawiamy się, co nam one dają po dwóch godzinach przeglądania ekranu. Uważam, że to ważny temat, do którego pewnie będę jeszcze wracał i starał się poruszać go w swoich pracach.

Uważam, że mamy wspaniałą młodzież, z którą mam kontakt na studiach. Problemy z komunikacją dotyczą wszystkich pokoleń. Czasami starsze osoby, gdy sięgną po telefon, tracą kontakt z rzeczywistością. Dla młodszych, którzy urodzili się w erze nowych mediów, to naturalne. Myślę, że ta refleksja nadejdzie, ale musi być osobista. Artysta może zasugerować coś ważnego, ale to, czy odbiorca to przyjmie i jak wpłynie na jego życie, zależy od indywidualnych doświadczeń. Kiedyś jeden z artystów powiedział, że jeśli jedna osoba skorzysta z wystawy, to będzie jego osobisty sukces. Kontakt ze sztuką może zmienić życie na lepsze. Uważam, że należy dawać przykład i zaczynać od siebie – pokazywać, że istnieją piękniejsze rzeczy, takie jak wernisaże, gdzie ludzie rozmawiają. To już się zmienia, zwłaszcza po pandemii, która skłoniła ludzi do większego zainteresowania naturą. Takie zmiany muszą wynikać z potrzeby człowieka, a nie z przymusu.

Teresa Madej: – A jak wykreować tę potrzebę człowieka?

Piotr Twardowski: Uważam, że na potrzebę powinno się odpowiadać, a nie kreować. Podczas studiów zarządzania w kulturze na Uniwersytecie Jagiellońskim większość wykładowców twierdziła, że należy kreować potrzeby, co budziło we mnie duże wątpliwości. Wydawało mi się to jak tworzenie fikcji. Istnieje jednak system animowania kultury, który musi być autentyczny. Staram się to odzwierciedlać w mojej twórczości. Koncentruję się na tym, co mnie osobiście interesuje, i staram się to pokazać. Często mówi się, że w sztuce ważne jest zaszokowanie odbiorcy, ale ja nie podążam za tym. Wolę prezentować rzeczy, które naprawdę mnie poruszają.

c. d. n.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułЯйцевидная ветряная турбина повергла экспертов в шок: она отключила все солнечные панели
Następny artykułRed Bull straci szefa strategii