A A+ A++

„Tysiąc nocy i jedna. Szeherezada 1979” – najnowszy spektakl w Teatrze im. Słowackiego miał swoją premierę w internecie, choć miał być grany normalnie. Pandemia jednak pokrzyżowała póki co plany reżysera Wojciecha Farugi i jego ekipy. Choć klimatem spektakl przenosi nas do Iranu, to nie da się dziś, gdy wzbiera fala świadectw opowiadających o przemocy w teatrze, uniknąć tego tematu. 

Wojciech Faruga: – Sześć lat temu odwiedziłem festiwal teatralny w Hamedanie. Irańscy artyści zaprosili mnie na spacer po okolicy, pokazując m.in. lokalny bazar. Spotkałem tam starszą panią, która łamaną angielszczyzną zaczęła o sobie opowiadać. W pewnym momencie wyjęła telefon i pokazała mi nagranie – zobaczyłem na nim piękną, oryginalnie uczesaną i ubraną kobietę, która wyglądała niczym z amerykańskiej telewizji. Tyle tylko, że mówiła po persku. – To ja przed rewolucją – powiedziała starsza pani, dziś ubrana cała na czarno i owinięta hidżabem. Zarówno jej, jak i moje oczy wtedy się zaszkliły… Odtąd zacząłem interesować się rewolucją irańską i próbować zrozumieć, jak w ciągu kilku miesięcy świat przypominający Kalifornię stał się czarnym Iranem. 

Fot. Roman Bosiacki / Agencja Gazeta

Jak żyło się Irańczykom przed 1979 rokiem? 

– Za czasów Mohammada Rezy Pahlawiego, którego polityka była wzorowana na państwach Zachodu, po ulicach Teheranu przechadzali się bogaci i dobrze ubrani Irańczycy. Stolica Iranu sprawiała wrażenie o wiele bardziej amerykańskiej niż bliskowschodniej. Jednym z przykładów panującego wówczas przepychu były trzydniowe obchody 2500-lecia imperium perskiego w 1971 roku. Do zbudowanego specjalnie na czas święta miasteczka w Persepolis przyjechali najważniejsi politycy z całego świata. Wydatki na uroczystość pochłonęły równowartość dwukrotnego budżetu rocznego Szwajcarii. Na pustyni postawiono m.in. bryłę lodu wielkości domu jednorodzinnego tylko po to, by zapewnić gościom lód do szampana… Oczywiście, za pełnymi absurdów obrazkami kryło się cierpienie najuboższych. To dało początek rewolucji. 

Rewolucji będącej tłem tekstu „Tysiąc nocy i jedna. Szeherezada 1979” Magdy Fertacz, który przeniósł pan na scenę Teatru Słowackiego. By o niej opowiedzieć, oddał pan głos kobietom.  

– W moich spektaklach to naturalne. Nie mógłbym postąpić inaczej, bo rewolucja irańska była rewolucją przede wszystkim dla kobiet. Drastycznie zmieniła ich życie i ograniczyła podstawowe prawa. Magda zaproponowała, by ramą naszej opowieści był najbardziej znany w Polsce przykład literatury perskiej, czyli „Baśnie z tysiąca i jednej nocy”. Potem zaczęliśmy zastanawiać się – kto mógłby zostać narratorką tej historii? Wybór padł na Orianę Fallaci, która odwiedziła Iran w 1979 roku, co więcej, przeprowadziła wtedy wywiad z przywódcą irańskim, ajatollahem Chomeinim. Podczas rozmowy zdjęła czador, co uznano za obrazę polityka. Oburzony Chomeini wyszedł z pokoju, w przeciwieństwie do Oriany, która koniecznie chciała dokończyć wywiad. Pozwolono jej, ale dopiero nazajutrz. Nasz spektakl to projekcja tego, co mogło przyśnić się Orianie Fallaci tej jednej nocy. Orianie, która, podobnie jak Szeherezada z „Baśni z tysiąca i jednej nocy”, wiele ryzykowała. Ale uwierzyła, że opowieść da jej siłę. 

Przemoc w teatrze: Zaczęło się od świadectw młodych kobiet

To sprawdzone narzędzie w walce. Na przykład z przemocą w środowisku teatralnym. 

– Opowieści młodych kobiet uruchomiły lawinę komentarzy oraz świadectw aktorów i aktorek doświadczających przemocy w teatrze. Nareszcie padły słowa, które nigdy wcześniej nie zostały wypowiedziane. Uderzyły w stary, patriarchalny – mam na myśli zarówno mężczyzn, jak i kobiety, które dopuszczały się przemocy – system obecny na uczelniach. W niezmienną od lat chorą strukturę. Ta powoli zyskuje twarze i nazwiska.

To przełom i bardzo poważny zwrot etyczny w polskim teatrze zapowiadający diametralną zmianę w myśleniu. Najważniejsze jest jednak dla mnie, by nie poprzestawać na stygmatyzowaniu autorów działań przemocowych, ale myśleć o obecnej sytuacji systemowo, zauważyć, że wszyscy działamy w strukturach, które na tę przemoc przyzwalały. Potrzebne są procedury i dialog. 

Nowe pokolenie aktorów nie ulegnie próbom zastraszania? Nie zamilknie? 

– Na scenę wchodzą dziś ludzie, na których patrzę z podziwem. Młodzi, z zupełnie inną optyką rozumienia teatru, wolni od przyzwolenia na przemoc, na które moje pokolenie jeszcze nie potrafiło zareagować. Mechanizm starego systemu przetestowałem na sobie w 2019 roku, kiedy realizowałem „Dekalog” na podstawie cyklu filmowego według scenariusza Krzysztofa Piesiewicza i Krzysztofa Kieślowskiego w Royal District Theatre w Tbilisi. W Polsce panuje przekonanie, że tydzień premierowy musi być graniczny. Twórcy powinni wypruwać sobie żyły i wchodzić w rozedrgania emocjonalne, bo inaczej premiera się nie uda. W teatrze gruzińskim aktorzy pracują wtedy normalnie, nie ma w nich potrzeby przesadzonej egzaltacji. Moje ciało, przyzwyczajone do przedpremierowych emocji, było zdumione, że nadmierna nerwowość wcale nie jest konieczna. Ciekawe doświadczenie, które dało mi do zrozumienia, że nie zawsze trzeba przekraczać własne granice siłą. 

A czyjeś?

– Dla mnie etyka była zawsze bardzo ważnym elementem w pracy reżysera. Teatr to dziedzina sztuki generująca wiele emocji, bo jest obarczona dużym potencjałem klęski. Jeżeli jednak reżysera i aktorów łączy wzajemny szacunek, zrozumienie i empatia, to można przejść przez te emocje razem, nikogo nie krzywdząc i nie obrażając. Marzy mi się, by teatr był wspólnotą, w której wszyscy się szanują i działają w jednej sprawie. 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPseudoedukacyjny teledysk lubelskiego IPN. Upiorna wizja miłości ojczyzny
Następny artykułGaz ziemny ze wsparciem Brukseli – przejściowe paliwo transformacji