A A+ A++
Strażacy bezsilni wobec żywiołu.

Gdy na świecie szalał wielki kryzys gospodarczy, zaś Polska poprzez brak jednolitej polityki ekonomicznej starała się walczyć z jego następstwami, Pabianice dotknął kolejny poważny cios w postaci pożaru jednego z największych młynów w kraju.

Doszło do niego 2 lipca 1932 roku, ok. godziny 17, na terenie młyna parowego firmy Westerski i S-ka. Sytuacja ta była niebezpieczna ze względu na bliskość zabudowań mieszkalnych, mieszczących się przy przedsiębiorstwie. Powodem wybuchu pożogi było zapalenie się jednego z łożysk, które niedostatecznie naoliwiono. W wyniku wysokiej temperatury, maszyna zaczęła płonąć. Innym powodem wybuchu pożaru mogła być iskra „[…] w czyszczarni zboża, która zapaliła naoliwione trociny drzewne”. W konsekwencji zaniedbania doszło do wybuchu pożaru w całej hali maszyn.

Pracownicy młyna widząc niebezpieczeństwo rozpoczęli szybką akcję gaśniczą, lecz ich wysiłek nie na wiele się zdał. „Jednak w ciągu kilkunastu minut tej nieudolnej akcji, ogień przerzucił się na wielkie składy mąki i od tej chwili sytuacja nagle stała się b. poważna i prawie beznadziejna”.

Kierownictwo przedsiębiorstwa nie mogąc poradzić sobie z szalejącym żywiołem wezwało – w opinii prasy zbyt późno – oddziały ochotniczej straży pożarnej z Pabianic i Łodzi oraz miejscową policję. Innym powodem, który wpłynął na opóźnienie się akcji ratunkowej była nieobecność wszystkich strażaków w Pabianicach: „Cała straż ogniowa w Pabjanicach wyjechała na normalne sobotnie ćwiczenia. Pierwszy alarm syren fabrycznych potraktowała straż jako sygnał ćwiczebny i dopiero po dłuższej chwili zorientowano się, iż chodzi o rzeczywisty pożar”.

„W chwili, gdy pierwsze kadry strażaków przybyły na miejsce i gdy pierwsi ratujący znaleźli się w siedlisku ognia w hali maszyn, zapadła się część stropu i jedna z głowni wpadła do beczki z oliwą. Nastąpił wybuch, skutkiem którego ulegli poparzeniu strażacy: Patykowski, Bąk, Morzyszek i Kulka”. Jak podawała łódzka prasa, w wyniku runięcia murów rannych zostało 5 strażaków, „[…] których przewieziono do szpitala Kasy Chorych w Pabjanicach”.

Żywioł, który swój początek wziął w hali maszyn, przeniósł się na lewe skrzydło 4-piętrowego budynku. Obraz beznadziei potęgował fakt, iż strażacy od samego początku walki byli na straconych pozycjach: „Wobec rozszalałego żywiołu straż okazała się bezsilna, zwłaszcza, że ratunek utrudniał brak wody i zbyt nikła naporowa siła sikawek parowych pabianickiej straży”.

Celem głównym akcji gaśniczej było zlokalizowanie epicentrum pożaru – niestety tempo rozprzestrzeniania się ognia uniemożliwił służbom jakąkolwiek zorganizowaną akcję. Szalejący ogień mimo zaciętej walki „[…] objął wieżę ciśnień, prawe skrzydło i wreszcie cały gmach stanął w płomieniach”.

Jak donosiła prasa, ok. godziny 19 konstrukcja młyna nie wytrzymała, „[…] runęły mury całego prawie budynku i spadły olbrzymie maszyny”. Akcją gaśniczą dowodzili „[..] pp. Pączkiewicz, Taczanowski, Kosiński”.

W tym samym czasie na miejsce katastrofy przybyły dodatkowe oddziały straży z Łodzi „[…] przywożąc w beczkowozach samochodowych wodę”.

Sprawą spalonego młyna i zbyt późno przeprowadzoną akcją gaszenia pożaru, interesowała się także prasa ogólnopolska:

Groźny pożar młyna. Pabjanice 2.7, PAT. – Dziś o godz. 6-ej wiecz. wybuchł pożar w młynie parowym i w łuszczarni ryżu, firmy „Spójnia” przy stacji kolejowej. Wobec spóźnionej akcji ratunkowej, pożar strawił 4-piętrowy budynek, mieszczący młyn parowy i łuszczarnie, powodując straty w wysokości 1 i poł miljona zł.”.

O godzinie 2 w nocy gmach młyna Westerski i S-ka stał się stosem zgliszczy, który gdzieniegdzie jeszcze płonął, wydobywając z siebie olbrzymie kłęby gryzącego dymu. Strażacy nie mogąc nic więcej uczynić, zabezpieczali okoliczną zabudowę.

Łódzkie „Echo” pisząc o stratach przedsiębiorstwa szacowało, że mogły wynieść nawet kilka milionów ówczesnych złotych, co w tamtym czasie stanowiło astronomiczną kwotę pieniędzy. To samo pismo podawało, że pracujący w trybie trzyzmianowym młyn parowy i łuszczarnia, zatrudniały ok. 600 robotników. Liczba ta jest raczej przesadzona. Wskazują na to m.in. dane zamieszczone na łamach „Ilustrowanej Republiki”, która wymieniała 200 robotników – liczba ta dotyczyła osób pracujących w Pabianicach i płonącej w tym samym czasie łódzkiej fabryki W. Alta.

Obiekt pabianicki według doniesień prasowych był ubezpieczony na kwotę 200 tys. dolarów amerykańskich, co w przeliczeniu na ówczesną polską złotówkę wynosiło ok. 1,78 mln zł (suma obliczona w oparciu o średni kurs dolara z roku 1932).

Maciej Jaśniewski

źródła: „Ilustrowana Republiki”, nr 182, 03.07.1932, s. 1; „Echo”, nr 182, 03.07.1932, s. 2; „Kurjer Polski”, nr 182, 03.07.1932, s. 2; „Głos Poranny”, nr 182, 03.07.1932, s. 2; Przedwojenne kursy walut, <https://dobroni.pl/artykul/przedwojenne-kursy-walut/565588>, dostęp: 09.12.2019; www.nac.gov.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułLekkie spadki na Wall Street, koniec serii trzech wzrostowych sesji z rzędu
Następny artykułStrażnicy miejscy budowali budy dla psów