– Nie wiem jakby Morawiecki miał z tego wybrnąć – zaczynają posłowie Zjednoczonej Prawicy. Ale im dłużej się z nimi rozmawia, tym bardziej okazuje się, że widzą kilka wyjść z sytuacji.
Weto do budżetu UE jako rozgrywka wewnątrz rządu
Pierwsze to nic innego jak czysta propaganda. Trzeba się długo stawiać, a na końcu ustąpić i przekonać wszystkich, że to sukces. Raz już się udało. W lipcu. Polska zgodziła się na zapisy dotyczące praworządności. Premier wrócił z Brukseli twierdząc, że nic takiego się nie wydarzyło. W dodatku cały PiS powtarzał, że Mateusz Morawiecki odniósł historyczny sukces: nie tylko przekonał Brukselę do przyjęcia modelu, który pozwoli Polsce zawetować połączenie praworządności z wypłatą pieniędzy z unijnej kasy, ale także uzyskał najlepszy możliwy budżet dla Polski. Przez kilka miesięcy to była obowiązująca narracja, by w którymś momencie skręcić w uliczkę „Unia nas oszukała”.
Solidarna Polska natychmiast po lipcowym szczycie zaczęła dopominać się informacji premiera o tym co wynegocjował w Brukseli. Politycy koalicyjnej formacji podejrzewali, że jednak sukces nie jest taki wielki jak mówi o nim premier.
– Ujmując o precyzyjnie – uśmiechają się złośliwie dzisiaj – mówiliśmy, że ufamy premierowi, że naprawdę wierzy, że ustalił to, co mówi, że ustalił.
Tak, to politycy Solidarnej Polski zwracali uwagę, że do powiązania praworządności z realizacją budżetu nie będzie potrzebna jednomyślność państw UE. Wystarczy większość kwalifikowana. Premier zapewniał, że jest inaczej i w listopadzie Polska będzie mogła zablokować powiązanie budżetu z praworządnością.
– Gwarantuje on Solidarnej Polsce, Prawu i Sprawiedliwości i wszystkim Polakom, że do takiego powiązania nie dojdzie i jest mechanizm tzw. jednomyślności. Więc trzymam się tego zapewnienia, mając zaufanie do wypowiedzi pana premiera. Będziemy chcieli to jeszcze zweryfikować, bo w każdym innym przypadku takie rozwiązania byłyby niebywale groźne dla Polski – mówił w Polskim Radio Zbigniew Ziobro 22 lipca.
Prezesowi Ziobrze prawie natychmiast odpowiedział prezes Kaczyński.
– Uzyskaliśmy najwięcej jak było można. (…) Wiem, że zdarzają się krytycy przyjętych rozwiązań, nawet w naszym obozie. Chcę im powiedzieć, że bardzo się mylą – mówił prezes PiS.
Zbigniew Ziobro ucichł i w kilku sejmowych wystąpieniach (wygłoszonych jednego dnia) zapewniał o pełnym zaufaniu do premiera. Ta szarża była pierwszym publicznym echem wojny Mateusza Morawieckiego i Zbigniewa Ziobro. Teraz to już konflikt międzynarodowy.
– Jestem zażenowany i smutny, że los Polaków i wielu obywateli Unii Europejskiej jest zawieszony na wewnętrznym konflikcie w polskim rządzie – mówi były premier Leszek Miller, dzisiaj europoseł. – Polskie weto jest o tyle bezcelowe, że ten mechanizm warunkowości budżetowej i tak zostanie przyjęty. On nie wymaga jednomyślności tylko większości kwalifikowanej. Za pomocą tego weta nie osiągnie się tego celu, który ma się osiągnąć.
„Żadne drzwi nie zostały jeszcze zamknięte”
Drugie rozwiązanie, które wydaje się najkorzystniejsze dla premiera Morawieckiego, to przekonanie Unii do drobnych ustępstw. Na przykład zaangażowania OLAF-a, Europejskiego Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć, który poza ściganiem korupcji miałby także przyglądać się przestrzeganiu praworządności.
OLAF jest niezależny od Komisji Europejskiej. Zdaniem naszych rozmówców ze Zjednoczonej Prawicy to mogłoby załatwić sprawę. W Warszawie można by śmiało powiedzieć, że Unia ustąpiła.
Takie rozwiązanie jest o tyle nierealne, że OLAF nie został powołany do kontrolowania praworządności i to się raczej nie zmieni, ale pokazuje kierunek myślenia w rządzącej koalicji. Trzeba się dogadać, ale trzeba też postawić na swoim i mieć co powiedzieć opinii publicznej. Na przykład, że Unia ustąpiła i w specjalnej umowie zapisała o co właściwie chodzi z tą praworządnością.
– Kto jest najlepszym specjalistą od Unii? W dodatku cenionym także przez opozycję? Konrad Szymański. Konrad nigdy nie zgodziłby się na dwie rzeczy. Po pierwsze – na powiązanie wypłaty budżetu z mechanizmem praworządności. A po drugie, które wynika z pierwszego, na rezygnację z unijnych środków. To, że Konrad stoi przy premierze i daje temu twarz może oznaczać dwie rzeczy. Po pierwsze, że nie wszystko w sprawie lipcowego szczytu jest jasne. Tam albo musiało dojść do jakiegoś nieporozumienia, albo Konrad od początku wie jak z tego wybrnąć. Tam się musi toczyć jakaś ciekawa rozgrywka. I po drugie, że żadne drzwi nie zostały jeszcze zamknięte – twierdzą politycy PiS.
Negocjacje dotyczące budżetu czy prawa Unii są niezwykle skomplikowane. Trudno też wyjaśnić wyborcom, o co w nich chodzi. Dlatego potrzebny jest prosty komunikat – sukces albo nie. Jesteśmy twardzi i Unia przed nami drży albo nie. Być może dlatego rozważany jest także wariant, w którym Polska skarży porozumienie do unijnego Trybunału Sprawiedliwości. Rząd w Warszawie twierdzi, że porozumienie jest niezgodne z unijnymi traktatami i zaskarżył go do Trybunału. To mogłoby spełnić rolę sukcesu. Gorzej jeśli Trybunał uzna zgodność porozumienie z traktatami. Wtedy za jednym zamachem rząd straci argument do zawetowania budżetu i cały propagandowy spin, że Unia łamie własne zasady. Dlatego ten wariant jest także traktowany z pewną rezerwą.
– Przecież premier musiał zacząć „mówić Ziobrą” – słyszymy w sejmowych kuluarach – nie może dopuścić, żeby to Zbyszek rozgrywał politykę europejską. Ale on doskonale wie, że nam po prostu te pieniądze są potrzebne. Jak ich zabraknie to wszystko się posypie. Dlatego będzie trochę grał na Orbana.
„Gra na Orbana” to gra na dwóch różnych fortepianach oddalonych od siebie o setki kilometrów. Victor Orban opanował tę sztukę do perfekcji. Jeden fortepian stoi w Budapeszcie i na nim można wygrywać zagrzewające do boju marsze, drugi stojący w Brukseli służy do grania miłych dla ucha, spokojnych ballad. Tyle że Victor Orban w swoim drażnieniu Brukseli nigdy nie posuwał się tak daleko, jak posunął się premier Morawiecki.
– Należy kontynuować negocjacje w sprawie Funduszu Odbudowy i budżetu Unii Europejskiej, a na koniec się porozumiemy – powiedział w wywiadzie radiowym Victor Orban, wyraźnie puszczając oczko do unijnych partnerów. Mówi Unii „posuńcie się trochę, albo chociaż udajcie, że się posuwacie, a i ja się posunę”. Nie pierwszy i nie ostatni raz premier Węgier szantażuje Unię. Prawda, że nigdy nie użył jeszcze do tego broni atomowej jaką jest weto do budżetu, ale sygnały, które wysyła nie wskazują, żeby teraz miał nacisnąć guzik.
Sprzedać sukces Kaczyńskiemu
Pytanie czy gra w tchórza jaką uprawia Mateusz Morawiecki ze Zbigniewem Ziobro nie sprawi, że premier Polski wyjedzie prosto na zderzenie z Unią Europejską. W badaniach Eurobarometru wynika, że aż 72 proc. Polaków chce powiązania budżetu z praworządnością. 77 proc. wszystkich mieszkańców Unii jest podobnego zdania.
– Pytanie jest jedno – ile w decyzji premiera Morawieckiego o wecie jest jego własnej decyzji, a ile Kaczyńskiego. Jeśli dzisiaj Morawiecki wykonuje tylko wolę swojego politycznego pryncypała, to można założyć, że dojdzie do tego weta. Kaczyński jest znany ze swojej niechęci do Unii i z tego, że ta Unia go zawsze uwierała. Morawiecki natomiast uchodzi za człowieka, który zna się na ekonomii, potrafi liczyć, i stawia na szali miliardy tylko po to, żeby zachować swoją polityczną pozycją. W tej sytuacji można mu dać tylko jedną radę – no nie bój się pan, nie bój się pan praworządności, nie bój się pan Kaczyńskiego, bój się pan tych ludzi, których pozbawi pan tych pieniędzy. Wiecznie pan nie będzie rządził, nawet gdyby Kaczyński tak chciał. To ludzie zdecydują o pana politycznej przyszłości. Ci studenci, którym zabierze pan Erasmusa i szansę rozwoju za granicą, rolnicy, którym obiecał pan zrównanie dopłat, których nie będzie, naukowcy, którzy nie dostaną grantów na badania, samorządowcy, którzy nie dostaną środków z funduszu spójności. Wszystko zależy od tego, co Morawiecki położy na szali i czy strach przed Kaczyńskim przeważy strach przed Polakami – mówi nam była premier Ewa Kopacz, obecnie wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego.
W polskiej polityce zazwyczaj najważniejsze jest właśnie to czego chce Jarosław Kaczyński. Trzeba jednak pamiętać, że prezes PiS nie lubi i nie rozumie polityki unijnej. Premier nie tylko wyborcom, ale przede wszystkim prezesowi będzie musiał sprzedać swoją misję jako wielki sukces. W końcu Jarosław Kaczyński postawił na niego, bo miał się poruszać po unijnych salonach znacznie sprawniej niż Beata Szydło. Teraz ma szansę pokazać prezesowi, że było warto.
Czytaj także: Weto dla unijnego budżetu i Funduszu Odbudowy? Najgłupszy szantaż w historii Europy
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS