– Chciałbym przeprosić sędziego, bo słowa, których użyłem w sobotę, były pewnie zbyt mocne. Co nie zmienia faktu, że z wieloma jego decyzjami się nie zgadzam. Nie tylko z tymi, które były przeciwko Falubazowi – mówi dyr. Piotr Protasiewicz.
Wojciech Koerber
WP SportoweFakty
/ Łukasz Forysiak
/ Na zdjęciu: Piotr Protasiewicz pozdrawiający kibiców po ostatnim meczu
Wojciech Koerber, WP SportoweFakty: Znalazł się już chętny na busa, którego wystawiłeś na sprzedaż jeszcze przed niedzielnym meczem z Wilkami?
Piotr Protasiewicz, dyrektor sportowy Falubazu Zielona Góra: Tak, w środę bus pojechał do nowego właściciela. Do człowieka z firmy holenderskiej, z branży żużlowo-motocrossowej. Część sprzętu żużlowego też już znalazła nabywcę, dwa silniki i motocykl odkupił tata 18-letniego młodzieżowca z Bydgoszczy. Szybko poszło, ale sprzęt jest po prostu dobry i świetnie przygotowany, do tego wiele w minionym sezonie nie jeździłem. Zresztą, nigdy nikogo nie oszukałem, dlatego sprzęt powinien służyć. Wszystko jest świeże, moi mechanicy wkładali w motocykle dużo pracy. Inne silniki też już są zaklepane.
Ale rozumiem, że choć jeden egzemplarz zostawiasz sobie w domowym archiwum? Żeby czasem pojeździć czy żeby sobie tylko stał i lśnił w rodzinnym mauzoleum?
A tak, właśnie jeden sobie zostawiam. Ale absolutnie nie po to, żeby na nim jeździć. Dla mnie jazda na żużlu ma sens tylko wtedy, gdy można się ścigać. Motocykl stanie sobie w miejscu na trofea, które jest szykowane w domu za namową małżonki.
ZOBACZ WIDEO Historyczny sezon Zmarzlika. Prezes klubu wskazał kluczowy aspekt formy mistrza
A jak wróciłeś do domu po sobotnim, ostatnim meczu w karierze, to żona przywitała cię wyjątkowo czy rutynowo?
Wyjątkowo była ze mną. Pierwszy raz wracaliśmy z meczu całą rodziną. Z Kasią, z dziećmi i z tatą. Taka wzniosła chwila. Zrobiliśmy sobie spacerek w gronie najbliższych.
Jakie masz przemyślenia po meczu z Wilkami i po opadnięciu emocji?
Emocjonujące spotkanie i mocno obciążające, bo zbiegło się z moim zakończeniem kariery. Wobec tego presję czułem większą niż zazwyczaj. No co, mecz się chyba podobał. Chyba, bo awansować się nie udało, jednak widowisko było przednie, a frekwencja super. No i zostałem świetnie pożegnany przez kibiców i przyszykowaną przez nich fenomenalną oprawą. To była dla mnie niespodzianka, bo nic o tym nie wiedziałem, do tego billboardy od klubu i miasta – wszystko bardzo, bardzo miłe. No i muszę podkreślić, że kibice zachowali klasę do samego końca mimo braku awansu. Inna sprawa, że walka była niesamowita i nikt się nie położył, a kości trzeszczały dosłownie. Cieszę się, że upadek Maksa Fricke’a zakończył się tylko takimi urazami, bo w środę Maks opuścił szpital i szybko dojdzie do siebie. Cóż, trzeba przełknąć gorycz porażki i jedziemy dalej.
Po meczu, przed kamerą, byłeś mocno wzburzony, czemu się zresztą nie dziwię. Chciałeś do końca być sportowcem, odjechałeś kapitalny mecz, wygrałeś ostatni wyścig, ale nie mogłeś zameldować wykonania zadania. Po ostrzeżeniu i przerwaniu biegu z twoim udziałem potrafiłeś się odciąć czy do końca jechałeś już zagotowany?
Przede wszystkim zacznijmy od tego, że wtedy nie widziałem jeszcze powtórek. Bo często jest tak, że coś nam się wydaje, ale analizując temat na spokojnie dochodzimy do innych wniosków. Później jednak obejrzałem te powtórki wiele razy i nadal jestem przekonany, że ostrzeżenie było z kosmosu, a decyzja błędna. Sam fakt, że tak długo czekaliśmy na orzeczenie sędziego, wiele mówi. Arbiter oglądał powtórkę z 50 razy, ale nie było winnego. Dzień później, podczas finału PGE Ekstraligi, sędzia potrafił dać ostrzeżenie po biegu, a wyścig puścić, ale to temat na oddzielne spotkanie. W każdym razie ja tego nie rozumiem. Kiedy zawodnik startuje na trzy razy, ale sam się karze, to wyścigu nie przerywamy, a warning dajemy po, by nie dostał drugiej szansy za swoje cwaniactwo.
Czasem jest jednak tak, że pojawia się minimalny ruch w pierwszych dziesiątkach sekundy po zapaleniu zielonego światła. Bo łańcuchy są naprężone i obroty powodują drgnięcie na trzy centymetry. Ale przez pozostałe półtora sekundy zawodnik już stoi. Nie jest to więc żadne czołganie ani próba ukradzenia startu. To nie ma wpływu na szybkość reakcji i dojazd do pierwszego łuku. Szkoda, że ktoś próbuje być mądrzejszy od tych, co jeżdżą na żużlu dwadzieścia czy trzydzieści lat, o to mam pretensje. Nie mówię, że ktoś się nie zna, ale żeby umieć podjąć właściwą decyzję, trzeba albo posłuchać praktyków i wczuć się, albo pojeździć i zdobyć tę wiedzę.
Twoje słowa skomentował szef sędziów, Leszek Demski, odbijając piłeczkę, że jeśli ktoś wypaczył wynik dwumeczu, to Piotr Protasiewicz swoim występem w Krośnie.
Po pierwsze, bardzo szanuję pana Leszka Demskiego. Ma pojęcie, zna regulamin, jest ode mnie starszy, przez wiele lat sędziował itd. Mam do niego duży szacunek. Jednak, nawiązując do jego wypowiedzi – po pierwsze, odsyłam do słownika języka polskiego i zapoznania się z definicją słowa “wypaczyć”. Bo ja znam to słowo i jego znaczenie. Nie czułem się dobrze na torze w Krośnie, a żeby się w tę nawierzchnię wjechać, musiałbym poświęcić pewnie ze trzy, cztery biegi, robiąc w nich jakieś słabe punkty. Nie przysłużyłbym się w ten sposób drużynie. Odpuściłem więc start, a gdyby pan Leszek się wgłębił w temat, to by spostrzegł, że na moich odpuszczonych biegach koledzy zdobyli sześć “oczek”, bo i Fricke wygrał, i Tungate. No ale to nie jest zapisane w regulaminie, to trzeba czuć. Poza tym ja mówiłem o meczu finałowym, a nie tym pierwszym w Krośnie, a więc tę ocenę uważam za złośliwą.
Widocznie pan Leszek ma krótki zapalnik i każdy, kto staje w kontrze, staje się wrogiem. Ja jednak mam swoje zdanie i uważam, że w sobotę wiele decyzji było błędnych, niezrozumiałych, a sędziowanie złe. Pan Leszek niekoniecznie jest w tym względzie ekspertem, za takich mogę uważać Tomka Golloba, Marka Cieślaka czy Krzyśka Cegielskiego. Z ich zdaniem się liczę. Wstrzymywałem się trochę z ponowną oceną wydarzeń, ale chciałbym przeprosić sędziego, bo słowa, których użyłem w sobotę, były pewnie zbyt mocne. Co nie zmienia faktu, że z wieloma jego decyzjami się nie zgadzam. Żeby była jasność – nie tylko z tymi, które były przeciwko Falubazowi.
Oprawa kibiców Falubazu
To teraz skupmy się na przyszłości. Rozumiem, że na stołek dyrektora sportowego klubu byłeś z Falubazem domówiony bez względu na to, czy awans uda się wywalczyć?
Tak, dokument podpisaliśmy de facto już rok temu. Także wiedziałem, co mnie czeka i z jakimi tematami będę się mierzył. Z kwestią szykowania toru i układaniem całego szkolenia. Na ten sezon priorytetem miało być jednak jeszcze moje ściganie, choć kontuzja przyspieszyła nieco pewne działania. Nikt nie wiedział, kiedy wrócę po zbiciu splotu barkowego. Szwankowało unerwienie od odcinka szyjnego kręgosłupa poprzez ramię, łokieć i nadgarstek. Mogłem ruszać ręką, ale przez dwa miesiące nie mogłem trzymać szklanki z herbatą. Co prawda próbowałem oszukać przeznaczenie i diagnozę mojej fizjoterapeutki, ale nie byłem w stanie. Myślałem, że nie ma racji, twierdząc, że lepiej by się stało, gdyby doszło do złamania i że będę się zmagał z problemem przez trzy, cztery, pięć miesięcy. Ale jednak miała rację. Potrzebowałem trzech miesięcy na dojście do siebie.
Przypomnijmy, że chodzi o zdarzenie z Maksem Fricke na jednym z wiosennych treningów. Co tam się właściwie stało?
Moja wina. Wydawało mi się, że na torze w czasie treningu jest nas dwóch, a nie trzech. Nie zakodowałem wjazdu drugiego z kolegów. Więc gdy zobaczyłem chłopaka startującego po przeciwległej stronie, to byłem przekonany, że drugiego za mną nie ma. I tak jak przez trzydzieści lat spoglądałem za siebie, tak tym razem nie spojrzałem. Dostałem strzał z tyłu, kiedy zupełnie się tego nie spodziewałem, a to najgorsze. Zbieg mega nieszczęśliwych okoliczności, pech, ale pretensje mogę mieć tylko do siebie.
Na jaki zakres obowiązków umówił się dyrektor Protasiewicz?
Na koordynację całego pionu sportowego. Obozy, stworzenie systemu szkolenia, nabory, minitory, kontakty z rodzicami, pitbike’i. Jest dużo spraw na tu i teraz. To musi zacząć działać, bo już zbyt długo czekamy na swoich wychowanków.
Czytałem o trzyletnim kontrakcie. Od kiedy on się liczy?
Od 1 listopada tego roku. Ale to nie jest tak, że ja się przyklejam do stołka. Jeśli nie będę sobie dawał rady, albo nie spełnię pokładanych nadziei, to odpuszczę. Choć na pewno się temu poświęcę.
Ale drużyny w czasie meczu nie będziesz prowadził?
Nie. Mogę doradzić, jestem do dyspozycji, ale od wszystkiego nie będę.
W każdym razie najbliższą przyszłość wiążesz z Zieloną Górą. Upewniam się, bo sporym sentymentem darzyłeś też zawsze Bydgoszcz.
Dostałem ofertę, pochyliłem się nad nią i zdecydowałem wspólnie z żoną, że zostajemy. Gdy byłem zawodnikiem, ona wszystkie moje wybory akceptowała i wspierała, ale w żaden nie ingerowała. Teraz natomiast wspólnie uznaliśmy, że podążymy tą drogą, bo też chciałbym zmienić nieco tempo życia. Przez 30 lat bycia razem nasze wakacyjne wyjazdy można by policzyć pewnie na palcach dwóch rąk. Dlatego chcę dać więcej od siebie rodzinie. Ja się pracy poświęcę, ale też nie dam się zapędzić w kozi róg. Kibice mogą być jednak spokojni – jak się za coś zabieram, to na sto procent.
Nie wierzę jednak, że zrywasz ze sportowymi aktywnościami. Karmisz się rywalizacją.
Oczywiście, że nie zrywam. Moi przyjaciele z Więzienia Stanowego Ohio (drużyna koszykówki) i KP Zielona Góra (ekipa piłkarska) wiedzą, że nadal mogą na mnie liczyć. Brzuch mi nie urośnie.
Co z turniejem pożegnalnym?
Zobaczymy, czy będzie klimat i chęci. Jeśli robić, to tylko z pompą, takie mini Grand Prix w Zielonej Górze.
Czyli będziesz dyrektorem i biznesmenem?
A tam, biznesmenem. Ja jestem fizyczny, a naszego ośrodka w Brennie pilnuje żona.
A brat, Grzegorz? Całe życie obsługiwał ciebie.
Spokojnie, ma pracę poza żużlem, ma wiedzę, jest dorosły. I ma też propozycje ze speedwaya, przy którym może zostać.
Syn ma jeszcze cokolwiek wspólnego z motorsportem?
W tym roku się nie ściga. Poważnie się wciągnął z partnerką w taniec, a połączenie dwóch pasji nie jest możliwe, kiedy jednej poświęcasz przeszło 20 godzin tygodniowo na same treningi. Ale kiedy za rok pojedziemy sobie wakacyjnie do Włoch, to będzie mógł się znów pościgać. Hobbystycznie i oczywiście w kartingu, formuły to zupełnie inna bajka i inny wymiar finansowy.
Tak sobie myślę, że mimo białych plam w życiorysie – cztery finały Grand Prix, ale brak pudła – z tej żużlowej wojny 30-letniej wracasz do domu zwycięski. I nie mam na myśli mnóstwa tytułów jak choćby DPŚ, IMP czy DMP, lecz to, że wracasz o własnych siłach, wyprostowany i w pełni zdrowiu. Bo jednak każda żużlowa kariera to coś jak pójście na wojnę, z której można też wrócić na noszach, na wózku albo w ogóle nie wrócić. Ty swoją zawodniczą działalność przeciągnąłeś, w styczniu skończysz 48. urodziny, ale z formą do końca dojeżdżałeś, a teraz nadal możesz się cieszyć życiem. Speedway dużo więcej tobie dał niż zabrał.
Na pewno nie może być idealnie po dziesiątkach złamań, bo jednak miałem dwa razy złamany kręgosłup, do tego obojczyki, biodro, miednicę, kolana, uszkodzone więzadła… Te kontuzje ze mną zostaną i jestem skazany do końca życia na fizjoterapię oraz jakieś zabiegi. Nauczyłem się jednak z tym żyć, a że pozostaję w ruchu, to jest mi lepiej. Tego typu powikłania są pochodną wielu wyczynowych karier, ale to prawda – żużel dał mi zdecydowanie więcej niż zabrał. Przede wszystkim pozwolił poznać wielu wspaniałych ludzi, co przerodziło się w trwałe przyjaźnie i one również ze mną zostaną. To jest najważniejsze.
Zobacz także:
– Nie będzie wielkiego powrotu do Stali Gorzów. Nie o taką okazję chodzi prezesowi
– Andrzej Lebiediew przesadził? Zrugał 16-latka podczas meczu o wszystko
Jeżeli chcesz być na bieżąco ze sportem, zapisz się na codzienną porcję najważniejszych newsów. Skorzystaj z naszego chatbota, klikając TUTAJ.
Zgłoś błąd
WP SportoweFaktyZielona Góra
Polska
eWinner 1. Liga
Żużel
Leszek Demski
Stelmet Falubaz Zielona Góra
Piotr Protasiewicz
Wojciech Koerber
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS