Statystyczny Kowalski wypija mniej więcej pół litra kupionego w sklepie słodzonego napoju na dobę. Ponad 180 litrów rocznie. Bo choć formalnie wyborom konsumentów coraz częściej nadaje ton moda na zdrowy styl życia to jednak słodkie napoje cieszą się nadal wielką popularnością. Szczególnie chętnie sięgają po nie mężczyźni.
Zdrowsze napoje typu light, mniej kaloryczne, osładzane słodzikami, wypierają oryginały wyjątkowo opornie. Różnią się od nich smakiem, a dodatkowo za niektórymi słodzikami, na przykład aspartamem, ciągnie się opinia niezdrowych. Wprowadzony właśnie podatek cukrowy mógł ułatwić konsumentom podjęcie właściwego wyboru: eliminację cukru na rzecz słodzików. Orędownikiem jego wprowadzenia było przecież w pierwszej kolejności Ministerstwo Zdrowia. Tyle, że nowa wprowadzona 1 stycznia opłata obejmie napoje nie tylko słodzone cukrem, ale także z gruntu mniej szkodliwymi słodzikami. Przy wprowadzaniu podatku to nie argument zdrowotny przyświecał rządowi ale czysty fiskalizm.
Według kalkulacji analityków Credit Agricole wprowadzenie opłaty podniosło ceny słodkich napojów o 20-45 proc. Najmocniej wzrosły ceny względnie tanich ale mocno słodzonych napojów gazowanych. Dwulitrowa butelka Coca-Coli, którą jeszcze niedawno można było kupić w sklepach za ok. 5 złotych dziś kosztuje ponad 7. O tyle samo, co zrozumiałe, podrożała Cola Zero. Półtoralitrowa oranżada Helena podrożała z 2,5 do 3,5 zł.
Ponieważ na słodkie napoje, w tym energetyki, wydajemy już ponad 10 mld zł rocznie można przyjąć, że nowy podatek wygeneruje ok 3-3,5 mld zł dodatkowych przychodów fiskusa (prognozy MF mówią o 2,5 mld zł). To znaczy, że w przeliczeniu na każdego z 16 mln pracujących Polaków koszt nowej daniny wyniesie ok. 180 zł rocznie.
Koszt podwyżki podatku za alkohole wysokoprocentowe sprzedawane w małych opakowaniach, tak zwane małpki to statystycznie kolejnych kilkadziesiąt złotych.
Mocno w górę
Jeszcze większą kwotę niż za cukier trzeba będzie solidarnie zapłacić tytułem tak zwanej opłaty mocowej. To nowa pozycja na rachunkach za energię elektryczną, która ma finansować utrzymanie przy życiu starych elektrowni węglowych. Tych, które nie pracują w ruchu ciągłym, bo są nieefektywne, ale z uwagi na bezpieczeństwo energetyczne mogą się przydać w okresach wzmożonego zapotrzebowania na prąd.
Ile będzie nas to kosztowało. Przeciętny odbiorca energii, płacący dotychczas rachunki w wysokości około 100 złotych miesięcznie, będzie musiał do każdego dorzucić jeszcze 10 złotych. Ale to nie wszystko, bo tą drogą dostawcy energii zbiorą jedynie miliard złotych. Tymczasem wpływy w opłaty mocowej zaplanowano na 4 mld zł rocznie. Brakujące 3 mld zł wyłożą przedsiębiorstwa, które już teraz płacą za energię wyraźnie więcej niż odbiorcy indywidualni. Można zakładać, że przynajmniej połowę tej kolejnej podwyżki przerzucą na swoich klientów. A 2,5 mld zł w przeliczeniu na każdego zatrudnionego w gospodarce narodowej daje ok. 150 zł rocznie. W najlepszym razie, bo Urząd Regulacji Energetyki nadal nie zatwierdził nowych taryf dystrybucyjnych.
Opłata „sieciowa”
Także część podatku handlowego zostanie przerzucona na klientów. Nowa danina, którą od 1 stycznia płacą duże sieci handlowe, ma przynieść budżetowi 1,5 mld zł. Naiwnością byłoby oczekiwać, że sieci handlowe – które z zasady działają na niewielkiej marży – wezmą na siebie ciężar tego podatku. Łatwo policzyć, że w przeliczeniu na każdego z 16 mln pracujących Polaków podatek handlowy będzie kosztował nieco ponad 90 zł rocznie. Zapłacimy go w postaci podwyższonych cen podstawowych towarów, od mleka po chleb.
W górę pójdą także opłaty za wywóz śmieci. Firmy z branży tłumaczą, że drożeje prąd, koszty robocizny, wzrastają tak zwane opłaty marszałkowskie i kary za nienależytą segregację odpadów. Z uwagi na różne terminy wprowadzania podwyżek (a i różne metodologie naliczania opłat za tę usługę) wyliczenie przeciętnej skali podwyżki w skali kraju jest niemożliwe. Ale bardzo ostrożnie można przyjąć, że w przeliczeniu na każdego pracującego Polaka opłaty za wywóz śmieci wzrosną w tym roku o minimum 50 zł.
Nowe idee
Per saldo tylko wymienione podwyżki oznaczają dla każdego zarabiającego podatnika ubytek w portfelu rzędu 500 zł. A przecież na horyzoncie majaczą już kolejne podwyżki. Z racji wysokiej inflacji w 2020 roku samorządy mogą zauważalnie podnieść podatek od nieruchomości. W górę idzie podatek od środków transportu (płacą go użytkownicy ciężarówek). UE majstruje przy podatku od plastiku, który ma motywować do zwiększenia recyklingu. A niewykluczone, że w europejskim prawie pojawi się wkrótce także podatek węglowy, rodzaj cła, które ma utrudnić wyprowadzanie poza obszar UE produkcji towarów która zostawia wysoki ślad węglowy. A w nawiązaniu do polityki UE, Polska zamierza obłożyć unikające płacenia podatków koncerny technologiczne tak zwanym podatkiem cyfrowym.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS