A A+ A++

W sylwestrowej prasie sporo podsumowań 2020 roku, a także rozmowy z Michałem Probierzem i Franciszkiem Smudą, analiza sytuacji Alexa Sobczyka w Górniku Zabrze i wspomnienie sukcesów trenerskich Stefana Żywotki w Afryce.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Przekładane mecze, treningi w domach i w tajemnicy, sukcesy Roberta Lewandowskiego – to zapamiętamy z 2020 roku.

Co prawda chińskie władze 31 grudnia 2019 roku ogłosiły odkrycie nowego, nieznanego wirusa, jednak jeszcze w styczniu mało kto w Europie się tym przejmował. Spokojnie planowaliśmy kolejne miesiące, w przypadku futbolu głównym wydarzeniem miało być EURO 2020. Pod koniec miesiąca wykryto pierwsze przypadki zakażeń SARS-CoV-2 na Starym Kontynencie, aczkolwiek tylko najwięksi pesymiści mogli przewidywać nadchodzący kryzys. W tamtych dniach tych kilka liter z cyfrą na końcu przeciętnemu człowiekowi równie dobrze mogło kojarzyć się z jakąś rakietą, nie żadną zarazą. I w sumie nie byłoby to takie głupie skojarzenie, bo koronawirus wysadził w powietrze zdecydowaną większość planów na 2020 rok jak pocisk o wielkiej sile rażenia.

W lutym zaczęła rosnąć liczba zachorowań we Włoszech, na początku marca tylko w Chinach i Korei Południowej odnotowano ich więcej. W Azji podobno zaczęło się od zupy z nietoperza, w Italii do powstania epicentrum przysłużyła się piłka nożna, przynajmniej według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Kiedy 19 lutego zachwycaliśmy się niesamowitą Atalantą, która w Mediolanie dała lekcję Valencii (4:1), jednocześnie byliśmy świadkami początku tragedii Bergamo. 1/3 mieszkańców miasta zjawiła się na San Siro, co miało znacznie przyspieszyć rozprzestrzenianie się koronawirusa. W następnych tygodniach miejscowe krematoria nie radziły sobie z liczbą zwłok, więc wojskowymi ciężarówkami rozwożono je po okolicy, a Bergamo zaczęto nazywać „europejskim Wuhan”.

– Ośrodek treningowy jest położony obok szpitala i co dwie minuty przyjeżdżał ambulans na sygnale. Jakbyśmy byli w strefie wojennej. Nocą zastanawiałem się, co ze mną będzie, jeśli tam trafię? Nie mogę, mam jeszcze tyle do zrobienia – wspominał trener Atalanty Gian Piero Gasperini. Liderowi zespołu Josipowi Iličiciowi także otoczenie przypominało wojnę, a że przeżył już konflikt zbrojny w byłej Jugosławii, stanęły mu przed oczami obrazy z dzieciństwa. Słoweniec zniósł to tak źle, że przez kilka miesięcy miał się leczyć z objawów depresji.

Duża rozmowa Piotra Wołosika z Michałem Probierzem.

(…) No właśnie. Wiosenną przerwę wymuszoną wirusem spędziliście na przepychankach ze swoim kapitanem i czołowym piłkarzem. Skończyło się rozwodem, bo Gol nie zgodził się na obniżenie zarobków w trudnym, pandemicznym czasie. A jesienią zazgrzytało też z Mateuszem Wdowiakiem przesuniętym do drugiego zespołu. Tu poszło o przedłużenie kontraktu. Poznałem nieco kulisy obu spraw i niespecjalnie spodobała mi się postawa piłkarzy. Tyle że tak zwana opinia publiczna murem stoi za zawodnikami i chłoszcze klub.

Taki mamy klimat. Cokolwiek się nie wydarzy , to klub jest tym złym. A my musimy dbać o swój byt, przytomne funkcjonowanie, klarowną przyszłość, a przede wszystkim mamy swoje zasady.

Czyli ogon nie może kręcić psem?

Proszę pana, jeśli każdy z trzydziestu piłkarzy będzie chciał wprowadzić w życie swój osobisty plan na funkcjonowanie w klubie, nie biorąc pod uwagę interesu, możliwości i wymagań pracodawcy, to na taką drogę nie ma zgody. Klub, drużyna jest jednym organizmem, a nie organizatorem koncertu życzeń każdego z osobna. W Cracovii nic złego się nie dzieje, jak bywa to przedstawiane. Pewną rolę w tym malowaniu czarnymi kolorami odgrywa specyfika Krakowa. Są w nim dwa kluby rywalizujące na różnych płaszczyznach, także w mediach społecznościowych. Nieprzyjazna strona podgrzewa złe emocje u sąsiada, kreuje niestworzone historie, często nie mające nic wspólnego z rzeczywistością. Bez dwóch zdań sytuacje wewnątrz Cracovii, o których rozmawiamy, nie pomagały nam. Ale jeśli napotykaliśmy na problem z moim podopiecznym i tak obrywało się klubowi. Na to nie mieliśmy i nie mamy wpływu. Z Mateuszem Wdowiakiem rozmawiałem tyle razy, ile było to możliwe. Muszę patrzeć globalnie na całą drużynę, na klub. A to, że wszystkim nie dogodzę, jest rzeczą normalną i nie łudzę się, iż będę pierwszym, któremu to się uda.

W książce, którą napisaliśmy wspólnie z pańskim, byłym podopiecznym Tomaszem Frankowskim, eks-napastnik Jagiellonii opowiadał, że kilka razy oberwało mu się od pana przy całej drużynie. „Franek” analizował, iż krytyka najstarszego, najbardziej doświadczonego zawodnika, kapitana miała na celu wstrząs u reszty zespołu. Na zasadzie: „Popatrzcie, u mnie nie ma świętych, skoro nawet jemu się dostało”. To tak a propos konfliktu z Januszem Golem.

To punkt widzenia Tomka, jednej osoby. Nie mam kłopotu z opiniami o mnie, niech każdy ocenia Probierza wedle własnego uznania. Lecz przy zarządzaniu szatnią z 30 osobami muszę iść swoją drogą, a nie analizować, co kto myśli o moich metodach o prowadzeniu zespołu. A poza tym większym kłopotem jest to, że jeszcze nie mam od pana książki z dedykacją…

Żałuje pan, że tak potoczyła się historia z Golem? Podczas pandemii wasz czołowy piłkarz nie wyraził zgody na obniżkę kontraktu i musiał pożegnać się z klubem.

Sytuacja z pandemią była wyjątkowa. I nikt nie wiedział, jak poruszać się w wykoślawionej rzeczywistości. Nie było mądrego, który to przewidział. Mało tego, nie było wiadomo, czy rozgrywki zostaną dokończone. W tamtym momencie podejmowaliśmy decyzje uznając je za słuszne, a po czasie okazywało się, że część było właściwych, a niektóre chybione. Powtarzam: w tym nowym zawirusowanym świecie mądrych nie było.

SPORT

Alex Sobczyk na początku sezonu strzelił dla Górnika gola z Legią i zaliczył trzy asysty, ale potem przestał dawać ofensywne konkrety.

Jak w takim razie ocenić debiutancką rundę piłkarza z Austrii w naszej lidze? Mówi o tym prezes Górnika, Dariusz Czernik. – Alex nie daje nam tego co dawał Igor Angulo, czyli bramek i asyst, co w piłce i dla napastnika jest najważniejsze. Dla nas jednak, jak mówił o tym piłkarzu Paweł Bochniewicz, jest dla nas pierwszym obrońcą. Widzieliśmy w wielu ligowych spotkaniach, jaką pracę wykonuje na boisku. To jest ciągły ruch, ciągłe przesuwanie, ciągłe nękanie rywala. To on sprawia, że przeciwnik nie jest w stanie od tyłu rozegrać piłki. To wpisuje się w naszą grę pressingiem. Oczywiście, taki sposób grania odbija się na jego skuteczności, kreacji z przodu, ale zanim ściągaliśmy go do Górnika, wiedzieliśmy, jaki jest to typ piłkarza – ocenia prezes Czernik.

Maciej Mańka jest tym piłkarzem GKS-u Tychy, który najbardziej czeka na 2021 rok. W lipcu, tuż po podpisaniu nowego kontraktu, doznał poważnej kontuzji.

– Najtrudniejszy był ten krótki na szczęście okres od diagnozy do operacji – mówi Maciej Mańka. – Bo tego dnia, w którym już zabieg się skończył, przed oczami miałem jeden punkt na horyzoncie, czyli powrót na boisko. Wiem, że niektórzy wracają do gry po pięciu miesiącach, ale znam też takie przypadki, że dopiero po dziesięciu miesiącach można było mówić o pełnym odzyskaniu formy. Tego kiedy wrócę ja, jeszcze nie wiem, ale czuję, że to już niedługo. Tak naprawdę nie było czasu myśleć, bo na początku rehabilitacji postępy były widoczne gołym okiem, a później – choć ćwiczenia się powtarzały – to zwiększały się obciążenia. Dzisiaj mogę już powiedzieć, że jestem na 90 procent zdolny do powrotu na boisko. To znaczy, że doktor Bartłomiej Kacprzak zakończył już swoją pracę. Na początku grudnia byłem u niego na ostatniej konsultacji i po rezonansie oraz testach mięśniowych usłyszałem, że wszystko jest w porządku. Po powrocie do Tychów zacząłem więc ostatni etap zajęć pod okiem naszych klubowych fizjoterapeutów Leszka Simiłowskiego i Łukasza Tatoja. O przerwie świąteczno-urlopowej oczywiście nie było mowy, bo chcę jak najszybciej dołączyć do drużyny. Na pewno rozpocznę z nią zajęcia 7 stycznia, ale będę musiał spokojnie wchodzić w rytm ćwiczeń, szczególnie tych z bezpośrednim kontaktem. Bieganie, siła, kopanie piłki – to już nie sprawia mi problemów, ale teraz trzeba to wszystko połączyć, żeby wrócić do gry.

Prawie dokładnie 30 lat temu Stefan Żywotko świętował wielki sukces. Z klubem JS Kabylie po raz drugi zdobył klubowy Puchar Afryki.

Po wojnie Żywotko osiadł w Szczecinie, gdzie mieszka do dziś. W latach 60. wprowadzał do ekstraklasy Arkonię i Pogoń, a w połowie lat 70. Arkę Gdynia. Potem miał być wspomniany Kuwejt, ale w wyprawy nic nie wyszło. Przed Wigilią 1977 roku nadarzyła się jednak okazja wyjazdu do Algierii. Tamtejsze władze piłkarskie szeroko otworzyły się na zagranicznych trenerów, a jako że Polacy byli wtedy w cenie, to kilku z nich właśnie tam pracowało. Jednym z nich był właśnie Żywotko.

Trafił do klubu z miejscowości Tizi Ouzou, niewiele ponad 100 km od Algieru. Tamtejszy klub nosił wtedy nazwę JE Tizi-Ouzou (teraz nazywa się JS Kabylie) miał wielkie ambicje. Polak miał pomóc w ich zrealizowaniu. W trenerskiej pracy nie miejscu współpracował z miejscowym szkoleniowcem Mahieddine Khalefem. Żywotko miał tam zostać na 2-3 lata, a spędził… długich 14! Jego okres pracy w JSK to niekończące się pasmo osiągnięć, kolejne tytuły mistrza kraju, do tego Puchar Algierii, ale przede wszystkim sukcesy w rywalizacji kontynentalnej. W 1981 roku, w finale African Champions Cup, jego drużyna łatwo rozprawiła się z zairskim AS Vita Club (4:0, 1:0), a niespełna dekadę później rywalem „Kanarków” – bo tak woła się na klub dumnych Kabylów, rdzennych mieszańców Algierii – nie było już tak łatwo. W pierwszej rundzie JSK gładko odprawił ASKO Kara z Togo (6:0 i 4:0). Jego kolejnym przeciwnikiem był kongijski Etoile du Congo (2:2 i 2:0), a w ćwierćfinale przyszły wygrane z AFC Leopards z Kenii (1:2, 3:0), zaś w półfinale zażarta walka z Asante Kotoko z Ghany (0:1, 2:0). W końcu czekały go dwa mecze finałowe z Nkana Red Devils.

SUPER EXPRESS

Franciszek Smuda komentuje sukcesy Roberta Lewandowskiego.

– Co zadecydowało, że Lewandowski jest najlepszym polskim piłkarzem?

– Głowa i dążenie do celu. Jego nic nie rusza i nie interesuje tak, jak zdobywanie kolejnych tytułów. Teraz już pracuje na Złotą Piłkę, której jeszcze mu brakuje. Niech pan spojrzy –w dwa dni po odebraniu nagrody FIFA gra i strzela dwie bramki, które zadecydowały o zwycięstwie jego drużyny z Bayerem Leverkusen. Piłkarzy z takim charakterem jest mało na świecie. OK, są tacy jak Messi, który dostał talent od Boga i kilka razy był wybierany na najlepszego na świecie. Robert ma talent, ale nie aż taki. Natomiast poprzez pracę i wolę osiągnięcia celu doszedł na szczyt.

– Wróży mu pan Złotą Piłkę w następnym roku?

– Jeśli nie będzie miał kontuzji i fizycznie będzie tak mocny jak do tej pory, to będzie to cel do osiągnięcia. Doświadczenie, które nabywa w każdym sezonie, może mu jeszcze pomóc.

Fot. FotoPyK

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSensacyjny sondaż: PiS straciłoby władzę, w Sejmie pozostałaby partia Ziobry. Gowin poza parlamentem
Następny artykułSzczepionki coraz bliżej