Obraz sytuacji jest taki: wstajemy rano, jemy śniadanie. Włączamy komputery. Mamy dwa. Syn siada przy swoim, ja z córką przy wspólnym, dzielonym przez nas laptopie. Najmłodsza w tym czasie robi awanturę, bo nikt się z nią nie bawi. Otwieramy maile, spisujemy zadania i do dzieła. Ja szykuję lekcje dla moich klas, odbieram kolejne maile i telefony od rodziców, bo jestem również wychowawcą. I ciągle mamy nowe sprawy do załatwienia.
Na przykład – kilkoro uczniów dopiero w ubiegłym tygodniu mogło się włączyć do pracy, bo wcześniej był problem z komputerem, internetem.
I mam takie rozdwojenie jaźni. Jestem rodzicem i nauczycielem w jednej osobie, do tego widzę bezsens całej sytuacji. Moje dzieci są zmęczone brakiem kontaktu z rówieśnikami, siedzeniem w domu, ograniczeniem swobody. Ponadto wymaga się od nich „zapału” do pracy. Jeśli go nie mają, to ja jako rodzic mam je zmusić do uczenia się.
Kuriozum! Dodam, że absolutnie nie wierzę w efektywność pracy pod presją, która często objawia się, szczególnie u młodszych dzieci, niechęcią do szkoły.
***
Szczęście w nieszczęściu, że jedno z moich dzieci uczy się w Szkole Podstawowej nr 8, w której – podobnie jak w mojej, do której uczęszcza starszy syn – podchodzi się naprawdę normalnie do zdalnego nauczania.
Dzieci mają tyle pracy, ile jesteśmy w stanie zrobić. Nie ma jakichś ograniczeń czasowych i presji jedynkowej. W mojej szkole, gdzie, jak wspomniałam, występuję w dwóch funkcjach – nauczycielki i rodzica – wręcz podkreśla się, by ograniczać się do bezwzględnego minimum, rozsądku. Dyrekcja apeluje o rozwagę i oszczędność w ocenianiu. Sama widzę, jak rodzice denerwują się tą sytuacją. Umówmy się – to na nich w jakiś sposób został przerzucony obowiązek uczenia dzieci. Chyba nie o to chodziło?
Uważam, że naprawdę mogę być zadowolona z faktu, że moja placówka podchodzi z wyrozumiałością do dzieci i ich rodziców. Myślę, że jest tak, by dało się to jakoś pogodzić z pracą.
Na razie szkoła dała nam swobodę w formach zdalnego nauczania. Kontaktujemy się z uczniami na bieżąco przez mobidziennik. Jeśli ktoś z nas ma życzenie korzystać z filmików, kamerek – może to swobodnie robić. Ja osobiście wciąż szukam dla siebie właściwej formy. Nie zdecydowałam się na komunikatory typu Messenger, bo pisanie z uczniami to dalej nie to, o co mi chodzi. Nagrywanie filmików też jest niewystarczającą metodą, komunikatory typu Skype mają swoje wady.
***
Na razie wybrałam metodę spokoju, rozwagi i motywacji. Postawiłam na to, by moi uczniowie poczuli się komfortowo i zaaklimatyzowali się. Przesyłam im niewiele zadań do rozłożenia na cały tydzień, polecam książki.
Prace na ocenę przesyłają tylko na wyraźną prośbę, ale na razie jedynie chętni. Postarałam się, by dzieci poczuły, że im ufam, daję czas na opanowanie stresu.
Wiedzę zdobywa się w trudzie i przez wiele lat. Nie mając z dzieckiem normalnego kontaktu, nie możemy mu dać teraz przestrzeni do przeżywania i zdobywania doświadczenia w optymalnych warunkach. Więc po prostu odpuśćmy.
Prawda jest taka, że możemy stawać na głowie i nagrywać setki filmów, a to nic nie da. Tysiące przesłanych kart pracy wywoła jedynie niechęć dzieci i rodziców.
Wiele osób ma teraz problemy finansowe, jest zagrożenie życia, narasta napięcie. To nie jest dobry czas na ambicje, grożenie jedynkami, ustalanie terminów od do, bo inaczej… Jestem za tym, byśmy uczyli i nie tracili z dziećmi kontaktu, ale absolutnie nie w takiej formie, jak to się dotąd odbywało w szkole. Umówmy się, próba przeniesienia jej do domu jest nonsensem!
***
Rozmawiałam z mamą drugoklasisty z płockiej szkoły. Tylko w ubiegłym tygodniu dostała kilka kart z zadaniami, które niemal natychmiast trzeba zrobić. Więc co, wracała z pracy i właściwie robiła je sama… Mówiąc, że płakać jej się chce. Czy taka jest nasza rola? Nie chcę nikogo oskarżać, wiem, że szkoły nie dostały jednoznacznych wytycznych, narzędzi do pracy, brak nam przeszkolenia, ale tak czy inaczej każde z nas ma swój rozum i przede wszystkim powinno być człowiekiem.
Dawno już trzeba było sobie uświadomić, że ta podstawa programowa, o którą tak teraz drży rząd, to jakiś twór trup, który tylko straszy i już dawno powinien być pochowany.
Ja nie obawiam się, że jej nie zrealizuję, boję się raczej, że dzieci znienawidzą szkołę jeszcze bardziej, a chyba nie na tym nam zależy. Zamierzam motywować moich podopiecznych, byśmy przetrwali razem ten ciężki czas. A kiedy piszę mail do dzieci, zawsze podkreślam, że im ufam i bardzo mi ich brakuje.
Jestem za tym, byśmy nie wydłużali roku szkolnego, tylko odpuścili. Poszukali na spokojnie właściwych metod, dali sobie czas. Zostaliśmy wszyscy wystarczająco dotknięci zagrożeniem i w wakacje powinniśmy po prostu odpocząć. A przede wszystkim dzieci i ich rodzice.
Joanna Winiarska
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS