Wojciech Marczyk: Jak to jest wejść drugi raz do tej samej rzeki?
Zbigniew Waśkiewicz: Czasami w życiu bywają takie sytuacje, gdzie trzeba takie decyzje podjąć w odpowiedzi na czyjeś prośby czy propozycje. Czasami nie ma co się wahać, trzeba działać. Jeśli ludzie chcą, żeby człowiek coś dobrego zrobił, to trzeba to zrobić.
Czuje się pan prezesem wybranym na chwilę? Czy za 2 lata, kiedy skończy się kadencja, też pan będzie startował? A może na razie się pan na tym nawet nie zastanawia?
Nie, zupełnie o tym nie myślę. Teraz jest tyle problemów do rozwiązania. Tyle tematów, którymi trzeba się zająć, że myślenie o tym, co będzie za 2 lata absolutnie nie ma żadnego sensu. Widzimy jak kilkumiesięczna epidemia koronawirusa może wszystko szybko zmienić, więc absolutnie o tym nie myślę.
Czy pandemia jest w biathlonie mocno odczuwalna? Z jej powodu trzeba było przecież szybciej zakończyć sezon.
W tym całym nieszczęściu sporty zimowe chyba miały najwięcej szczęścia, bo trafiło to na zakończeniu sezonu i na taki okres, w którym bardziej dba się o regenerację zawodników. W maju czy czerwcu u nas trwają przygotowania indywidulane. Myślę, że nie dotknęło to nas jakoś nadzwyczajnie i myślę, że sporty letnie mają o wiele większe problemy, bo za chwilę powinni startować, a nie wiadomo co tak naprawdę z nimi będzie.
Jakie plany zakłada pan na najbliższe miesiące? Jakieś poważne zmiany i pomysły czy raczej realizacja planu, który był na tą kadencję przygotowany?
Na pewno po sezonie przychodzi czas na zastanowienie się i omówienie tego co było zrobione dobrze, a co źle. To na pewno przed nami. Będziemy musieli dokonać oceny i na jej podstawie zaplanować przyszłość. Na pewno ważna jest kwestia trenera Greisa, który jest właściwie z nami dogadany. Kwestia męskiej reprezentacji i trenera Kołodziejczyka – nie wiemy czy będzie dalej chciał pracować z młodymi ludźmi czy nie. Na każdym kroku są właściwie jakieś niewiadome, ale my idziemy rytmem corocznym i nie ma miejsca na jakieś rewolucje czy zmiany. Związek jest na tyle świetnie przygotowany, że co roku właściwie powtarzamy te same procedury i na bieżąco analizujmy co robimy dobrze, co źle. Nie ma miejsca na rewolucje. Jesteśmy 2 lata przed igrzyskami zimowymi i będziemy konsekwentnie realizować to, co zaplanowaliśmy.
Wspomniał pan, że jak pojawia się propozycja to trzeba pomóc. Długo się pan zastanawiał nad tym czy kandydować?
Na początku, kiedy pojawiły się pierwsze propozycje, to je odrzuciłem i powiedziałem, że nie będę chciał tego robić. Potem odbyłem kilka rozmów z ludźmi, z którymi znam się od kilkudziesięciu lat i ich argumenty, często mocno emocjonalne, wręcz często grające na moich ambicjach, spowodowały, że się zgodziłem i wspólnie z tymi ludźmi chcę zrobić te rzeczy, które są do zrobienia. Poczułem, że skoro tyle osób prosi, żeby zrobić coś fajnego, to nie mogę ich zawieść. Tak naprawdę nie wiadomo, kto mógłby być kontrkandydatem. Mógłby się próbować zgłosić ktoś zupełnie z poza środowiska. Może z rewolucyjnymi pomysłami, a tak jak mówię, jesteśmy niecałe 2 lata przed igrzyskami, czyli praktycznie jeden sezon przed nimi, nie ma czasu na eksperymenty. Jeżeli chodzi o kwestie stanowisk czy funkcji, to jestem osobą w 200 proc. spełnioną i samo piastowanie stanowiska nie było żadną motywacją.
Wspominał pan, że teraz będzie czas na podsumowania. Pana zdaniem był to udany sezon dla polskiego biathlonu?
Przed poprzednim sezonem pełniłem funkcję dyrektora sportowego, więc to wszystko jest też owocem jakieś naszej wspólnej pracy. Wiedziałem jak wszystko wygląda.
Ja wiem, ale zupełnie inaczej rozmawia się z dyrektorem sportowym a inaczej z prezesem.
Tak jasne. Na pewno znowu gdzieś jest niedosyt, że brakło Monice (Hojnisz-Starędze – RMF FM) jednego celnego strzału do medalu. Dwóch od złota, co byłoby sensacyjnym wynikiem. 6 i 4 miejsce jest naprawdę dobrym wynikiem. Ktoś kto zna się na biathlonie wie, że wśród kobiet jest przynajmniej 30 zawodniczek, które jednego dnia mogą być właśnie na 30. miejscu, a drugiego wygrać. To były dobre starty i wyniki. Przyzwoity był też start sztafety. Widzieliśmy tą walkę Magdy o to, by utrzymać miejsce – jak to się mówi – stypendialne. Punktowane miejsce też jest fajne. Mimo wszystko, choć pewnie wielu kibiców naigrawać się z naszej męskiej kadry – tam rywalizacja jest jeszcze większa. Awans sportowy, czyli możliwość startu czwartego zawodnika w Pucharze Świata, wszystko ułatwi. Wcześniej starty czwartego zawodnika, który miałby być członkiem sztafety, to było logistyczne wyzwanie. Był problem z tym, gdzie on ma startować. Nie wpływało to dobrze na stabilizację.
W tym sezonie bardzo dobre starty zanotowali nasi najmłodsi zawodnicy. Przypomnę Marcin Zawół zdobył złoty medal młodzieżowych igrzysk, pierwszy w historii. Joanna Jakieła zdobyła srebrny medal na mistrzostwach Europy. Na pewno gdzieś popełniliśmy jakieś błędy w przygotowaniach, czy może w samych startach. W całokształcie jednak cały sezon oceniam na plus. To był naprawdę optymistyczny sezon.
Obejmuje Pan funkcję prezesa w dobrym momencie dla związku?
Myślę, że tak. Przez te kilka lat jak jestem w tym związku i mam z nim coś wspólnego, udało się wypracować naprawdę nowoczesne metody zarządzania. Jesteśmy związkiem bardzo transparentnym. Nasze wszystkie uchwały są zawsze opublikowane w internecie i każdy ma do tego wgląd. Wszyscy wiedzą, taka jest nasz taktyka. To też wpływa na to, że łatwiej się tym wszystkim zarządza. Nie jesteśmy jakimś wielkim czy bogatym związkiem. Może też dlatego, że nigdy nie mieliśmy nadmiaru pieniędzy – i może dzięki temu – nauczyliśmy się dobrze rządzić. Jeżeli zdarzy się nam strata na koniec roku, to ona jest minimalna i najczęściej zdarza się z jakiegoś przypadku, czyli np. opóźnienia. Sądzę, że w tej sytuacji ciężko byłoby nam coś jeszcze poprawić. Jedna rzecz jest fajna: sporą cześć naszego budżetu stanowi dotacja ministerialna. Jeżeli więc nawet dojedzie do czegoś takiego jak w Norwegii – gdzie wycofali się sponsorzy i będzie krach finansowy – to nasi trenerzy i zawodnicy mogą być spokojni. Ich przygotowania i starty nie są zagrożone dopóki ministerstwo nie zmieni systemu dotacji.
Jak wygląda sytuacja ze sponsorami? Bo słyszy się w od przedstawicieli różnych dyscyplin, że pieniędzy od nich będzie mniej.
Sponsorzy, którzy się do nas zgłaszają, sami proszą, żeby zweryfikować nasze umowy, bo dla nich teraz nastał trudny czas. Ja to doskonale rozumiem. Mamy z naszymi sponsorami bardzo partnerskie stosunki. Na pewno nie ma u nas takiego zagrożenia, że przez wycofanie kogoś u nas co się zawali i nie będziemy w stanie ubrać zawodników, czy wysłać ich za zgrupowanie – to nam nie grozi. Światowa Federacja Biathlonu na tyle mocno wspiera też krajowe związki, że przy świadomym wydawaniu i oszczędzaniu da się tym rządzić. Pracowałem przy piłce nożnej, pracowałem w klubach i wiem jak to jest. Może ta “rewelacja” odświeży też trochę wszystkie systemy finansowe. Może tam nie trzeba zarabiać i wydawać tak dużych pomiędzy. Ja oczywiście nie zazdroszczę. U nas nie ma tak wielkich pomiędzy. Każdą złotówkę oglądamy z każdej strony zanim ją wydamy.
Kiedy można się spodziewać podpisu trenera Greisa pod nowym kontraktem?
To jest kwestia kilku dni. Najdalej tygodnia czy dwóch. Teraz mamy taki czas, że ciężko jest się spotkać. Każdy ma inne rzeczy na głowie. Byłbym bardzo zdziwiony, gdyby okazało się, że nie będzie trenera z nami na kolejne 2 lata. Tak ustalaliśmy, że jeżeli po roku nic się nie zmieni, to kolejny kontrakt będzie już do igrzysk.
Wspominał pan też o trenerze Adamie Kołodziejczyku. Rozmawialiście już na temat przedłużenia współpracy z kadra męską? Czy wy kogoś szukacie a jeżeli się nie uda nikogo znaleźć to trener Kołodziejczyk znów pomoże?
Nie. Czekamy na jego decyzję. Znam przemyślenia trenera na temat minionego sezonu, ale musimy poczekać na jego indywidualna decyzję. Ja jestem bardzo wdzięczny za pracę, która wykonał. To nie jest tak, że do trenowania naszej męskiej kadry ustawia się kolejka. W związku z tym, że przygotowania do nowego sezonu na pewno nie ruszą w ciągu miesiąca, to nie ma pośpiechu by dokonywać nerwowych ruchów.
Myśli pan, że koronawirus odbije się też jakoś na zimowym sezonie?
Trudno powiedzieć. Różne są analizy. Wydaje mi się, że na tak odległy czas nie powinien mieć wpływu, ale zobaczymy co będzie. Na pewno odwoływane są letnie zawody biatlonowe, różnego rodzaju turnieje, puchary i letnie mistrzostwa świata. Nie sięgam, powiem szczerze, na razie tak daleko. My mamy bardziej banalny – wydawałoby się – problem teraz. Nasze dwa busy, w których są karabiny i sprzęt zostały w Finlandii. Powrót naszych zawodników do kraju z ostatnich zawodów był szalony. Nam udało się szybko załatwić czarter do Monachium, ale tylko z podręcznym bagażem. Stamtąd załatwiliśmy transport z lotniska do granicy, którą przekraczali pieszo i stamtąd dopiero ich zabieraliśmy. Podróż była więc z przygodami. Niestety busy musiały zostać w Finlandii u zaprzyjaźnionej firmy biatlonowej na parkingu. Czekają teraz na dobry czas, aż będzie można po nie polecieć i przyjechać nimi do kraju. Kiedy to nastąpi? Nie wiemy. Zawodnicy teraz nawet nie mają przy sobie tych głównych karabinów. Nawet jakby chcieli na sucho w domu potrenować, to nie mają jak.
Czyli przed wami duże logistyczne wyzwanie. Będzie trzeba wysłać serwismenów do Finlandii, bo to oni zwykle tymi busami jeździli.
Najpierw muszą zacząć latać samoloty, żeby tam dotarli. Musza też być otwarte granice, bo muszą wrócić busami, a to wiąże się z przeprawą promową. Jest to duża sprawa. My więc na razie nie martwimy się o zimowy sezon startowy. Teraz myślimy o tym, jak odzyskać sprzęt treningowy i startowy.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Matka Pepa Guardioli nie żyje. Zmarła z powodu koronawirusa
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS