Znajomy smród
Nic się tu nie zmieniło od czasu, kiedy wyszło na jaw, że dziadek służył w SS, a ciotkę zgwałcili ruskie. Nic? No to zróbmy rajd po szafkach i powyciągajmy trupy.
Mamok opowiada historię w mieszkaniu dziadka. To tam skrył się przed światem, gdy media wycelowały w niego lufy. Znajome zapachy przywołują dzieciństwo. Milczało się. Przy obiadach nie było rozmów, bo gdy się je to się nie godo. Poza stołem też nie, bo przy dziecku nie wypada. A tajemnic było mnogo.
O tym, że gdy dziadek był w amerykańskim więzieniu za służbę w Wehrmachcie, to ciotkę Rosjanie wzięli siłą. Na ulicy Wilsona, tak, znam ją. Chowałem się w tym samym rewirze, co Twardoch. Więc gdy ktoś przekonuje, że ta historia ma za grubą kreskę – emocjonalnie – to odrzucam to. Talarczyk podaje tekst w zasłyszany w domu sposób. Nie wiem, czy wszędzie tak zażarcie broni się dostępu do tajemnic, ale na Śląsku robi się to tak kategorycznie, że nie sposób wyjść z tego bez szwanku.
Sceny z „Byka” to pokazują. Ten sposób myślenia, wszechobecnego poczucia wstydu za siebie wobec historii. Bezpaństwowcy z Górnego Śląska żyli w czasach zaborów, wojny światowej, ale żyją i teraz. Klną na Polskę, ale co mają robić, jak się nie zasymilować? Pozbyć się akcentu, żeby zdobyć pozycję, ubrać się w ich mundur, żeby utrzymać rodzinę, a potem zdobyć sławę. Ale nawet jak i to osiągną, i będą na ustach całego kraju, to nie zaczną wybierać dobrze. Mając opcje, zawsze skręcą w ciemną uliczkę, dalej w autodestrukcję. „Niby żyję, a jestem trupem” – mówi Mamok. Nie wierzy w Boga, wierzy w grzech, którego nie da się odkupić. Ten fragment aktor wypowiada twarzą do widowni i ten gest ujawnia znacznie więcej niż przywołane słowa.
Jest coś takiego w śląskich aktorach, w Ślązakach w ogóle, że najbardziej osobiste rzeczy wypowiadane są prosto w twarz. Piąchą w ryj, na raz, jak na szkolnym podwórku. Coś jak publiczne odkupienie za przeszłość. „Całe moje dzieciństwo to tajemnice”. Mówi to Talarczyk, pisze to Twardoch, a myśli dużo więcej osób, łącznie ze mną. Co z tym można zrobić, jeśli nie zamanifestować?
„Byk” fot Przemyslaw Jendroska
Fot.: Przemysław Jendroska / materiały prasowe/Teatr Studio
Medale z Wehrmachtu
Twórcy wyciągają trupy ze scenografii Marcela Sławińskiego. W szafkach dziadek skitrał marki, zaiwaniony górniczy pióropusz i hełm z czasów frontu wschodniego. Co tam robiłeś opa? Za co te medale dostałeś? Może za zabijanie Żydów? W końcu mówiłeś „arbeit macht frei”.
Słowa padają na granicy żydowskiego getta, na którym stoi dziś Pałac Kultury i Nauki. W Malarni Teatru Studio, zainscenizowanej na przytulne mieszkanko, przodek żołnierza Wehrmachtu mówi: „dobrze, że wam von dem Bach to miasto spalił, dobrze, że wam Baczyńskiego i, kurwa, wszystkich zabili”. W książce, która ukaże się w kwietniu, ten fragment ma ciąg dalszy: „Proszę dać taki lead do internetu: skompromitowany skandalista, wnuk żołnierza Wehrmachtu Robert Mamok pogrąża się dalej, pochwalając hitlerowskie zbrodnie”.
Twardoch używa fikcji literackiej, by pokazać, w jaki sposób działa pokoleniowa zależność. Jak przerażający rozmiar może ona uzyskać. Śląskie ksenofobie, małe i duże. Pytania, czy twoja dziewczyna jest z hanysów czy goroli. To wytwarza czujność, czy nie idzie właśnie obok mnie jakiś obcy ciul, którego powinienem podważyć.
O tym jest dla mnie „Byk”. O tajemnicach, które wyzwalają nienawiść.
Czytaj też: Twórczynie „Krakowskich potworów”: Zagłębianie się w słowiańską mitologię było podniecające
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS