Najlepszym probierzem poziomu wolności słowa nie jest los wyrazicieli narracji mieszczących się w głównym nurcie – obojętnie, czy jest to nurt bliski władzy czy opozycyjny. Te akurat opowieści mają się w Polsce dobrze. Zresztą w wielu kwestiach, wokół których obraca się życie publiczne, różnice między nimi są pozorne. Tak było z narracją epidemiczną, tak jest w dużej mierze z narracją klimatyczną i tak jest ze sprawą wojny na Ukrainie. O poziomie wolności słowa najlepiej świadczy to, co dzieje się ze środowiskami lub mediami, które głoszą poglądy niemieszczące się w głównym nurcie. W Polsce symptomatyczne jest to, co spotyka od kilku już lat internetową telewizję Marcina Roli – wRealu24.
Tutaj konieczne jest zastrzeżenie: trzeba oddzielić ocenę treści, które pojawiają się w medium Marcina Roli, od sprawy wolności słowa. Niestety, te kwestie w naszej plemiennej rzeczywistości niemal zawsze się łączy. Publiczność uznaje w związku z tym, że jeśli ktoś wyraża nieodpowiadające jej poglądy, to nie ma się czym przejmować, gdy jego wolność słowa zostaje ograniczona. Ba, wywołuje to nawet entuzjazm. Problem wRealu24 polega na tym, że nie należy ani do plemienia władzy, ani do opozycji, więc z zamykania ust tej internetowej telewizji cieszą się oba plemiona.
Prawdą jest, że z wieloma tezami lub ze sposobem ich prezentacji przez wRealu24, przez samego Marcina Rolę czy dziennikarzy stacji, można się nie zgadzać. Gdybym miał taką zgodność w moim przypadku procentowo ocenić, byłoby to zapewne najwyżej ok. 30 proc. – a w niektórych sprawach zero. To jednak nie ma tutaj znaczenia. Nie mówimy o tym, czy się z Rolą zgadzamy, ale o tym, co z przygód jego stacji wynika dla wolności słowa w Polsce. Dobrze byłoby, gdyby jej zwolennicy – lub ci, którzy deklarują, że nimi są – umieli spojrzeć na sprawę, zawieszając własne zapatrywania w innych sprawach.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS