Robert na plaży na Wyspach Kanaryjskich
Fot.: Archiwum prywatne
Potem koronawirus i klasyk w wielu branżach: okazuje się, że wszystko wychodzi tak samo dobrze również na odległość. Potem kolejny lockdown i klasyk w wielu głowach: przygnębienie, zniechęcenie, samotność, poczucie bezsensu, stłumienie oczekiwań. W końcu Robert postanowił polecieć na jedną z kanaryjskich wysp. Stamtąd pracuje dokładnie tak samo jak wcześniej. A może nawet lepiej, bo bardziej skupia się na robocie, nie rozwleka tematów, żeby szybciej skończyć i zająć się życiem. Co jakiś czas zmienia wyspy, nie nudzi się, ale i nie konsumuje jak klasyczny turysta. Po prostu tam jest. – Z ręką na sercu przez ostatnie trzy miesiące byłem naprawdę szczęśliwy. Nie czułem tego od dawien dawna – przyznaje Robert, który w sierpniu musi wrócić do Polski. Pójdzie na ślub przyjaciela, spotka się z rodziną, za którą zaczął tęsknić. Ale mówi, że pierwszą rzeczą, jaką zrobi po lądowaniu w Warszawie, będzie kupienie biletu na Wyspy Kanaryjskie.
Robert surfuje na Wyspach Kanaryjskich
Fot.: Archiwum prywatne
Czytaj też: Marta na wyprawach spędza miesiące. „Nie miałam niebezpiecznej sytuacji, choć zawsze rozbijałam się na dzikusa”
Czy można pracować zdalnie z zagranicy?
Intuicja mówi, że obawy Roberta są na wyrost. Przepisy o pracy zdalnej, zawarte w tzw. tarczy antykryzysowej z 2 marca 2020 roku, nie określają ani formy, w jakiej praca zdalna ma być zlecona, ani tego jak i gdzie ma być wykonywana. Jeśli pracodawca sam nie dookreślił zasad pracy spoza biura, nie ma podstaw, by żądać od Roberta przebywania w konkretnym miejscu.
Robert na kite surfingu na Wyspach Kanaryjskich
Fot.: Archiwum prywatne
Ale specjaliści przestrzegają, że to nie takie oczywiste. Przemysław Hinc, doradca podatkowy z kancelarii PJH Doradztwo Gospodarcze, wymienia w serwisie prawo.pl szereg potencjalnych kłopotów: od kwestii kosztów uzyskania przychodu, które mogą być różne w różnych krajach, przez ubezpieczenia, różną płacę minimalną, kwestię rezydencji podatkowej i prawny obowiązek zgłaszania dłuższego, nieturystycznego pobytu, który istnieje w wielu państwach, a jego niedopełnienie może wiązać się z grzywnami.
Kim są półturyści?
Pytanie tylko, czy Robert jest, czy nie jest turystą. Kiedy wsiadał do samolotu lecącego na Wyspy Kanaryjskie, nie wiedział nawet, że zostaje półturystą i współtworzy nowe światowe zjawisko. A właśnie półturystami nazwano w pandemii ludzi, którzy postanowili wyjechać z domu i przez jakiś czas pracować zdalnie z zupełnie innego miejsca – z plaży na Kanarach, na Bali, albo z tarasu domu w Egipcie. Kiedyś robili tak nieliczni reprezentanci wolnych zawodów, a i to jeśli mieli duszę nomada. Freelencer częściej jednak siedział w domu i od czasu do czasu wychodził na kawę do pobliskiej knajpy, albo pracował z tej knajpy czasami wybierając przestrzeń co-workingową. Teraz „przywiązanie do ziemi” znacznie zelżało, a elastyczne sposoby pracy wywołały znacznie elastyczniejsze podejście do życia w ogóle.
– 11 października ubiegłego roku wyjechałam na urlop na Seszele. Wybrałam to miejsce, bo można było tam polecieć bez większych trudności, a wrócić bez kwarantanny – mówi Katarzyna Małolepszy, która od kilku lat mieszka i pracuje w Berlinie. Wybrała się na tydzień, ale jej lot powrotny został przełożony i to wymusiło wydłużenie wyjazdu o kolejne siedem dni. – W tym czasie w Niemczech zaczął się bardzo restrykcyjny lockdown. Mimo to planowałam powrót na 15 listopada. Pracodawca zapytał mnie, dlaczego chcę to robić i tak otworzył mi głowę. Postanowiłam zostać do 11 stycznia, potem do 11 kwietnia. Ostatecznie wróciłam w czerwcu – mówi Małolepszy.
Urlop skończyła zgodnie z planem, ale do pracy w listopadzie wróciła już nie siedząc w mieszkaniu w Berlinie, gdzie po jednej stronie ma autostradę, a po drugiej głośną ulicę z tramwajami i metrem, tylko z domu z ogrodem o powierzchni 2000 m.kw. Za 50 euro za dobę miała dla siebie całość, za oknem ocean i rajskie widoki wprost z pocztówek. – Normalnie to miejsce kosztuje 200 euro za dobę, ale kryzys turystyczny i załamanie kursu lokalnej waluty znacznie zbiły ceny. Ja i tak nie byłam aktywna w poszukiwaniu mieszkania, bo zakochałam się w tym domu, ale moi znajomi płacili 30 euro za dobę – mówi Katarzyna Małolepszy, która na Seszele pojechała całkiem sama, ale na miejscu poznała wielu Europejczyków pracujących stamtąd zdalnie.
Katarzyna Małolepszy podczas pobytu na Seszelach
Fot.: Archiwum prywatne
Plusem były nie tylko widoki i klimat, ale i czas. Na Seszelach jest – w zależności od pory roku – dwie lub trzy godziny wcześniej. – Wstawałam rano i szłam nurkować. Do pracy siadałam w południe. W Niemczech to była dopiero 9.00 rano, a ja miałam za sobą już sporą aktywność, byłam wyspana, rozruszana – wspomina Małolepszy. Przyznaje, że do Berlina, gdzie jest dyrektorką IT sporej firmy, wróciła tylko ze względów formalnych. Gdyby tego nie zrobiła, straciłaby status rezydentki i nie mogła dalej pracować w spółce zarejestrowanej na terenie Niemiec. Wrócić musiała, ale na pewno nie chce już pracować tak, jak przed pandemią, czyli codziennie siedząc w biurze. I nie tak, jak w lockdownie – codziennie siedząc przy biurku w berlińskim mieszkaniu.
Widok podczas pracy zdalnej na Seszelach
Fot.: Archiwum prywatne
– Myślę, żeby pół roku pracować stąd, a pół roku z innego miejsca. Seszele to niezwykłe wyspy, choć trzeba przyznać, że nie jest tanio. Gdybym pracowała w Polsce, a nie w Niemczech, pewnie nie mogłabym sobie na to pozwolić. Może wybiorę inne egzotyczne miejsce. Z drugiej strony przez osiem miesięcy na Seszelach mieszkałam na dwóch wyspach: najpierw na magicznej lecz malutkiej La Digue, później przeniosłam się na główną, oferującą więcej aktywności wyspę Mahe. W obu miejscach mam już dobre kontakty i na pewno życie tam nie kosztowało mnie tyle, ile zwykłą turystkę – rozważa Małolepszy. Dodaje, że w czasie swojego pobytu spróbowała właściwie wszystkich atrakcji turystycznych, ale nie płaciła kwot z cennika. Rejsy katamaranem, wyprawy na ryby i nurkowanie miała za ¼ stawki, bo po jakimś czasie traktowali ją tam jak swoją.
Widok podczas pracy zdalnej Katarzyny Małolepszy
Fot.: Archiwum prywatne
Za ilustrację wchodzenia w społeczność lokalną służy jej taka scena. Katarzyna wchodzi rano do sklepu spożywczego. Robi drobne zakupy, wybiera owoce. Chce kupić awokado, ale nie ma go na półce. Pyta sprzedawcę i słyszy, że po 15.00 przyniosą jej do domu. OK, wychodzi. Po jakimś czasie uzmysławia sobie, że nikt nie zapytał jej, gdzie mieszka. Ale i tak po południu przychodzi ktoś ze spożywczaka i przynosi świeżutkie awokado.
– Będąc poza Polską mam poczucie, że żyję jak ktoś pomiędzy lokalsem, a turystą. Jestem otwarty na kulturę i tradycję obcą, ale nie jestem w niej zatopiony. Próbuję zrozumieć otaczających mnie ludzi, ale jednak nie jestem stamtąd. Nie jestem też turystą, bo to człowiek będący gdzieś krótko, działający doraźnie. Przyjeżdża zobaczyć, przeżyć, ale to bardzo naskórkowe – mówi Tomasz Gwara.
Jak zorganizować pracę zdalną z zagranicy?
Gwara ma w Warszawie firmę i biuro, ale mieszkania nie. Bywa tu i wtedy wynajmuje na te kilka tygodni czy miesięcy. A potem znowu wyjeżdża – do Berlina, na Bali, do Portugalii. On, jego żona i córka są żywą negacją powszechnego przekonania, że nie da się pracować zdalnie z zagranicy, jeśli ma się dzieci. Tomasz jest adwokatem. Po założeniu własnej kancelarii w Warszawie, był na miejscu. Rozkręcał działalność, pozyskiwał klientów, zatrudniał ludzi. Gdy zrozumiał, że już nie musi być w biurze na stałe, zaczął podróżować i pracować zdalnie. Najpierw sam. Był w Mozambiku, RPA, Indiach. Potem z żoną – dwa lata mieszkali w Berlinie, niemal rok na Bali, jakiś czas na Teneryfie.
Tomasz Gwara z rodziną podczas pracy zdalnej z Tajlandii
Fot.: Archiwum prywatne
Gdy 5-lat temu urodziła się ich córka, nie zrezygnowali z takiego stylu życia. Przerwę mają teraz, na czas pandemii przyjechali do Polski. – Sytuacja gospodarcza była niepewna, więc musiałem wrócić, żeby doglądać kancelarii. Ale wszystko się stabilizuje, więc od września znowu będziemy mieszkać poza Polską. Wynajęliśmy już przez internet dom w Algarve w Portugalii. Znaleźliśmy dla córki przedszkole, spotkanie z dyrektorką załatwiliśmy oczywiście zdalnie – opowiada Gwara. Przyznaje, że przeprowadzka na dłużej niż kilka miesięcy to jest już wyzwanie logistyczne. Przedszkole dla córki, papierologia: status rezydenta, kwestie podatkowe w kraju zamieszkania. To wszystko trzeba zorganizować, bo jego podróże nie mogą być na wariackich papierach, tylko w pełni legalne.
– Do tego najlepiej wynająć doradcę. Czasami można wyjść na tym na plus. W Portugalii na przykład można być rezydentem i płacić podatki w Polsce. W Niemczech mieliśmy doradcę imigracyjnego opłaconego przez państwo, który nam załatwiał sprawy w urzędzie – opowiada Gwara. Na pytanie o logistykę przeprowadzkową stwierdza, że to najmniejszy problem. – Jesteśmy minimalistami. Nie mamy swoich mebli, a nasz majątek to 25 kartonów. Ale nie wykluczam, że teraz w Portugalii osiądziemy na dłużej. Może kupimy tam dom, żeby zostać na kilka lat? – zastanawia się dodając, że gdy dziecko wchodzi w wiek szkolny stałość jest mu bardziej potrzebna niż przedtem.
Tomasz Gwara z rodziną na Teneryfie
Fot.: Archiwum prywatne
Przyzwyczajanie do nowego domu
Ale równie dobrze Tomasz z żoną za pół roku mogą zmienić koncepcję i jednak przenieść się do innego kraju, albo na inny kontynent. I będzie to jeszcze łatwiejsze niż do tej pory, bo w aklimatyzowaniu się do nowych sytuacji trening też ma znaczenie. Gwara: Kiedyś zadomawiałem się po trzech miesiącach. Teraz to się dzieje szybciej. Nawet po miesiącu w nowym miejscu zaczynamy wyrabiać sobie lokalne nawyki. Tu mamy swój sklep, tu kawiarnię, drogę na plażę, siłownię. Wchodzimy w nowe tryby, wytwarzamy rutyny.
Podobnie jest w nowym domu. – Pierwszy tydzień czy dwa masz poczucie, jakbyś mieszkał w apartamencie wynajętym na chwilę przez airbnb. Niby ładnie i przyjemnie, ale to obca przestrzeń. Potem uświadamiasz sobie, że to na długie miesiące, więc zaczynasz wyrabiać stosunek do tego miejsca. Im więcej razy to robisz, tym szybciej się zadomawiasz. W kolejnych domach szybciej czujesz, że to jest twoje miejsce – zauważa Tomasz Gwara.
Tomasz Gwara z rodziną na Bali
Fot.: Archiwum prywatne
Jak żyją półturyści?
Cała prawda jest w słowie półturysta. Bo przenosząc się gdzieś na praco-wakacje wtapiasz się w to miejsce, ale i zostajesz przyjezdnym. Próbujesz lokalnego życia, ale i korzystasz z atrakcji dla turystów, chociaż w zupełnie innym tempie niż ktoś, kto ma tylko dwa tygodnie na wypoczynek, więc wypoczywa tak intensywnie, jak wcześniej pracował.
Czytaj także: Amerykańscy naukowcy i media wieszczą, że efektem pandemii będzie nowa rewolucja seksualna
Marcin Klaus siedzi z koleżanką w kawiarni w egipskim kurorcie Dahab. Mają już taką swoją, ulubioną, prawdziwie lokalną, wybraną nieprzypadkowo, po wielu wtopach z czysto turystyczną gastronomią. Jest maj 2021 roku, a oni w mieście mieszkają już od półtora miesiąca. Za kilka dni powrót do Warszawy, więc decydują, żeby jednak pojechać w końcu do Blue Hole, czyli największej lokalnej atrakcji turystycznej – przepięknej mekki dla nurków. Nie śpieszą się, wcześniej też się nie śpieszyli. Z wszystkich atrakcji dla przybyszów rezygnowali świadomie.
Marcin Klaus podczas pracy zdalnej w Egipcie
Fot.: Archiwum prywatne
Przed Blue Hole zdecydowali się tylko na jedną – kurs nurkowania. Ale i to szkolenie, dwudniowe w ofercie dla urlopowiczów, kazali sobie rozłożyć na cztery dni. – Tuż po przyjeździe byliśmy oboje tak zmęczeni, że nie pracowaliśmy przez tydzień. Przed wyjazdem poukładałem sobie kalendarz w pracy tak, żeby to było możliwe. Ale już w drugim tygodniu pobytu zaczęły mnie dopadać jakieś spotkania online – wspomina Marcin.
Widok z egipskiego stanowiska pracy Marcina Klausa
Fot.: Archiwum prywatne
Praca zdalna – czy każdy może to robić?
W idei pracy zdalnej z zagranicy zakochał się dwa lata przed pandemią. Wypoczywał wtedy na Krecie i poznał wielu ludzi, którzy tak żyli. W jego branży – badaniach jakościowych – nikt sobie tego nie wyobrażał. – Wszyscy cenili kontakt face to face. Chcieli tego zarówno nasi klienci, jak i badani. Prezentacje, spotkania w biurze były codziennością, bo wyniki naszej pracy dotyczyły przyszłości firm, więc traktowano je jako coś istotnego, czego nie można zrobić inaczej niż na spotkaniu – wspomina Klaus.
Także w tym przypadku pandemia zmieniła wszystko. Badacz niemal całą swoją aktywność zawodową przeniósł do sieci, a kiedy poczuł, że nie może już wytrzymać w Warszawie pracując z domu, w którym tkwi też jego „druga połówka”, zaczął szukać czegoś poza Polską. Ze względu na łatwość podróży, testy i brak kwarantanny w grę wchodziły dwa kierunki: Meksyk i Egipt. Marcin dogadał się ze starą znajomą, która także wariowała w Polsce. Wybrali Egipt, kupili bilety, zarezerwowali trzy pierwsze noclegi i polecieli.
– Na miejscu pytaliśmy, chodziliśmy, sprawdzaliśmy i po dwóch dniach mieliśmy znacznie tańsze lokum. Wynajęliśmy cały dom. Mieliśmy trzy piętra z tarasem na dachu za 120 złotych za dobę. Potem przenieśliśmy się do innego domu, jeszcze bliżej morza i sklepów. Tam były dwa piętra z tarasem na dachu za 60 złotych za dobę – opowiada Marcin Klaus. Trochę sobie gotowali, trochę jedli na mieście, ale raczej jak lokalsi, nie wystawnie. – Uczyliśmy się, jak tam po prostu żyć na co dzień – mówi Klaus. Nie wie dokładnie, ile wydał. Nie sprawdzał, ale orientacyjnie z konta zniknęła kwota podobna do kosztów utrzymania w Warszawie, więc nie była to urlopowa konsumpcja bez opamiętania, tylko życie jak wszędzie indziej. Zwłaszcza, że pracował tak samo jakby to robił w Polsce, a do tego miał odpoczynek dzięki zupełnie innemu środowisku.
Robert potwierdza, że praca zdalna z zagranicy nie musi oznaczać dodatkowych wydatków. Zmienia wyspy na Kanarach, wynajmuje kolejne lokale, ale i tak wychodzi na zero. Jeszcze w Warszawie, gdzie ma swoje mieszkanie, podnajmował jeden pokój. Gdy wyjechał, wynajął całość. Tu dostaje, tam płaci – wszystko się bilansuje.
Marcin Klaus dwa razy przekładał termin powrotu z Egiptu. Połknął haczyk półturystyki. Po powrocie w maju, zaczął myśleć, co dalej. – W czerwcu zniknąłem na cztery tygodnie, ale już jeżdżąc po Polsce. Dwa tygodnie byłem w Sopocie, bo przytrafiło mi się wolne mieszkanie znajomych. Potem na tydzień pojechałem w Bory Tucholskie do innych znajomych. Z obu miejsc pracowałem i to bardzo intensywnie – mówi Klaus, który jest przekonany, że dalsze i bliższe wyjazdy połączone z pracą zdalną staną się dla niego teraz rutyną.
Podobnie myśli Gwara: Lubię pewną zmienność, rutyna by mnie dobiła. A tak mam różne dekoracje, klimat jest inny, ludzie są inni, i mają bardzo różne podejście do życia. Zmieniając kraje rozwijam się, uczę się czegoś.
Czytaj: Z Warszawy do Ekwadoru. Latanie w czasach pandemii nie jest koszmarem
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS