Kiedy pani Anna Dąbrowska 13 listopada wieczorem wychodziła na nocny dyżur do szpitala im. Jonschera, gdzie pracuje jako pielęgniarka, nie sądziła, że po raz ostatni zamyka drzwi swojego domu przy ul. Okiennej w Łodzi. A kiedy następnego dnia przekroczy jego próg, zastanie głównie zgliszcza, które będą tylko wspomnieniem jej dotychczasowego życia.
Około godz. 23.30 odebrała jednak telefon.
Pani Anna: – Dzwoniła sąsiadka, która mieszka obok. Najpierw zapytała, gdzie jestem. Kiedy powiedziałam, że w szpitalu, stwierdziła tylko: “Wracaj. Wasz dom się pali”.
“Nasze wymarzone miejsce”
Do domu przy Okiennej małżeństwo Dąbrowskich wprowadziło się dziewięć lat temu. Wcześniej mieszkali w kamienicy w centrum Łodzi. Jej właściciel okazał się jednak “czyścicielem” i rodzina musiała opuścić mieszkanie.
– Wzięliśmy kredyt na 250 tys. zł i kupiliśmy ten domek z ogródkiem. Wyszykowaliśmy wszystko najlepiej jak mogliśmy. Zrobiliśmy sobie mały taras, mieliśmy gdzie uprawiać poziomki dla wnucząt. Mogliśmy wyjść rano z kawą, usiąść na ławce na tarasie i razem ją wypić. To nie była rezydencja, ale nam się tu bardzo dobrze mieszkało. Takie nasze wymarzone miejsce – wspomina pan Ryszard, mąż pani Anny.
W domu małżeństwo mieszkało z córką Izą i jej rodziną. Na dole były kuchnia, salon i łazienka. Na piętrze – sypialnie wszystkich członków rodziny.
Nikt nie ucierpiał
To właśnie tam, na górze domu 13 listopada późnym wieczorem wybuchł pożar. Szczęśliwie jednak budynek był wtedy pusty.
– To chyba opatrzność nad nami czuwała i sprawiła, że ja byłam w pracy, a mąż u córki, która od września pracuje za granicą – mówi dziś pani Anna. Sąsiedzi nie wiedzieli jednak, że pani Anna tę noc spędza w szpitalu. – Próbowali się dostać do domu, żeby sprawdzić, czy jestem w środku. Wyłamali klamkę, pukali w okna. Chcieli mnie ratować! – wzrusza się kobieta.
Dom Anny i Ryszarda Dąbrowskich niemal doszczętnie spłonął w pożarze Fot. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl
O tym, że tej nocy pełni ona dyżur, nie wiedział także pan Ryszard.
– Zadzwonił sąsiad. To on mi powiedział, że jest pożar w naszym domu. Myślałem tylko o jednym: żeby Ani nic się nie stało – wspomina. Następnego dnia o godz. 11 siedział już w samolocie do Polski, w niedzielę wieczorem był w domu. – Spotkała nas tragedia, ale najważniejsze, że nikt z nas nie ucierpiał – podkreśla kilkakrotnie.
Pożar trwał kilka godzin
Straż najpierw podejrzewała nieszczelną instalację kominową, w protokole jednak jako przypuszczalny powód pożaru podano zwarcie instalacji elektrycznej.
Ogień strawił całą górną część domu, dach i stropy pod jego wpływem zapadły się do środka. Przedostał się również do kotłowni, salonu i na zewnątrz – na taras, gdzie doszczętnie spalił drewniane meble i całą konstrukcję, na której wiosną kwitły pnącza. Ocalała tylko kuchnia.
– Kiedy tu dotarłam, na miejscu było już dziewięć wozów strażackich. W pierwszym odruchu chciałam wejść do domu i spróbować coś ratować, ale wszystko było zagrodzone. Ogień buchał, wszędzie był dym. Przez kilka godzin patrzyłam, jak nasz cały dorobek pożerają płomienie. Udało się je ugasić około 5 rano – boleje pani Anna.
Z dymem poszła większość rzeczy, które posiadała rodzina, a to, co przetrwało spotkanie z ogniem, przeszło zapachem dymu, którego nie da się wywabić, zostało zamoczone przez wodę laną przez strażaków lub deszcz i śnieg, który wpada do wnętrza domu przez dziury w zawalonych stropach. Rodzina została tylko z tym, co jej członkowie w chwili pożaru mieli przy sobie.
Po dwóch tygodniach od pożaru wciąż już z ulicy czuć zapach spalenizny. W domu znajduje się mnóstwo spalonego drewna pochodzącego z konstrukcji domu i mebli, tekstylia, również z mebli, nadpalony styropian, który kiedyś ocieplał budynek, i mnóstwo przedmiotów z poprzedniego życia rodziny – od szczoteczek do zębów, przez zabawki dzieci, po klasery z kolekcją znaczków, które pan Ryszard zbierał od 40 lat.
Domu nie da się odbudować
W niemal nienaruszonym stanie ostała się jedynie frontowa ściana domu. Dom państwa Dąbrowskich nie nadaje się jednak do ponownego zamieszkania. Prawdopodobnie czeka go rozbiórka. Czy na jego miejscu rodzina postawi nowy budynek i w nim zamieszka?
Dom Anny i Ryszarda Dąbrowskich niemal doszczętnie spłonął w pożarze Fot. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl
Pan Ryszard: – Nie wiemy, co będzie dalej. Na razie czekamy na informację od ubezpieczyciela, jakiej wysokości odszkodowanie będą mogli nam wypłacić. Podejrzewamy, że większość tej kwoty zabierze bank w ramach spłaty kredytu, bo sporo nam jeszcze zostało do spłacenia. Trzeba będzie też jakoś oczyścić tę działkę… Co będzie potem? Gdzie zamieszkamy? Zobaczymy.
Na razie małżeństwo, po kilku dniach spędzonych u teściów córki, zatrzymało się w mieszkaniu, które udostępniła im znajoma.
“Mieliśmy tu spędzić resztę życia”
Przez większość naszej rozmowy pani Anna jest spokojna, zachowuje się, jakby pogodziła się z tym, co spotkało jej rodzinę. W końcu jednak głos jej się łamie, a w oczach stają łzy. – Do mnie to chyba jeszcze tak naprawdę nie dociera. Nie mogę uwierzyć, że zostało nam tylko to, co tamtej nocy mieliśmy na sobie. To był nasz dom, tu mieliśmy spędzić resztę życia. A teraz prawie nic z niego nie zostało – mówi z trudem.
Wiele osób stara się wesprzeć rodzinę. Koledzy i koleżanki z pracy w ciągu kilku dni zorganizowali zbiórki finansowe, pomagają im, jak mogą, sąsiedzi z ul. Okiennej. Ich córka zorganizowała też zbiórkę internetową, a ta rozchodzi się w coraz szerszym gronie. W ciągu kilku dni udało się zebrać ponad 13 tys. złotych. Cel jest jednak znacznie wyższy – to 100 tys. Ta kwota ma pomóc małżeństwu zbudować ich życie na nowo.
Małżeństwo zgodnie twierdzi: – Ta sytuacja pokazała nam, jak wielu dobrych ludzi jest wokół nas. Spotkała nas ogromna tragedia, ale naszej rodzinie nic się nie stało. I to jest najważniejsze. Mury można odbudować, ale to życie ludzkie jest bezcenne.
Chciałbyś wesprzeć rodzinę Dąbrowskich? Dołącz do zbiórki.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS