A A+ A++

Liczba wyświetleń: 28

Każde dziecko, przynajmniej w PRL żyło w trzech tradycyjnych środowiskach. Rodzina, najstarsza ewolucyjnie (też nie lubię tego słowa, bo kojarzy się z ateizmem i twardoduchowymi ateistami) to była „podstawowa komórka społeczna”. Dalej Kościół – tradycja młodsza od rodziny (choć już w prehistorii istniały kulty przodków), ale starsza od trzeciego środowiska, czyli szkoły.

Już od razu widać, że wiara ściśle wiąże się z rodziną, grupą, wspólnotą, plemieniem. Najdawniej jak się da, kto nie podzielał zdania „klanu”, był wygnany, był banitą. Pamiętacie scenę wygnania Jagny w „Chłopach”. Ten sam autor pięknie opisał wczesnokapitalistyczne stosunki w fabrykach, zarządzanych przez bezdusznych i nie liczących się z ludzkim nawet zdrowiem dzikich kapitalistach. Ale miało być tym razem o duchowości. Jest to pojęcie abstrakcyjne, pochodzi od słowa „duch”, którego nikt nigdy nie widział. Wszystkie niemal materiały parapsychologiczne w stylu „creepy”, fotografie rzekomo pokazujące „duchy”, dodatkowe nogi w zdjęciach duchowych, a nawet rzekome nagrania wideo, ukazujące przesuwające się samoistnie meble – to prawdopodobnie, niestety, robota AI albo nawet zwykłych programów do edycji foto-wideo. Nawet „Pismo”, uznawane przez ludzkość za święte (nie tylko „Biblia”) zakazuje wszelkich prób nawiązywania kontaktu ze światem duchowym.

Kościół obecnie promuje rodzinne wartości, rzecz jasna prawo do polowania i zabijania karpia na Wigilię też. Okej, taki lajf. Ale obłuda polega na tym, że dawniej werbując ludzi do zakonów czy do seminariów Kościół – niestety, podobnie jak groźne sekty – głosił za włożonymi w usta Jezusa słowami, że „kto nie ma w nienawiści matki, ojca, ten nie może być Moim uczniem”. Wyrywając ten cytat z szerszego kontaktu, Kościół po wstąpieniu kandydata do stanu duchownego, nakazywał całkowite oddanie i zerwanie wszelkich związków z rodziną generacyjną. Na przykład na pogrzeb Faustyny Kowalskiej 7 października 1938 roku w Krakowie nie przyjechał nikt z jej rodziny. Musiała być niezła awantura, gdy ogłosiła w wieku 20 lat, że wstępuje w szeregi duchowieństwa.

Tradycyjnie większość rodzin wiejskich działała tak samo. Były wielkopokoleniowe, więc rozwijały więcej umiejętności społecznych. Ale fakt nieobecności wszystkich z rodziny świętej mówi dużo. Byli wkuci, że wbrew jej woli wstąpiła do zakonu, „zdradziła” rodzinę i nie chciała już dalej „pomagać w gospodarstwie”, bo tak eufemistycznie określało się harówkę od wschodu do zachodu na „roli”. W każdej wsi były „role”. Teraz jak jestem na prowincji (bez pejoratywu, po prostu mam dość miasta i robię sobie „escape”), to zamiast „roli” tabliczki informują o „osiedlach”. No, ale to dygresja, czyli mój poślizg poznawczy.

Nie zamierzam ani nikogo zniechęcać do Kościoła, ani tym bardziej obrażać „uczuć religijnych”. Symptomatyczne jest zresztą to ostatnie określenie. Tak, religia nie jest sprawą wiedzy, tym bardziej „naukowej”, ani alternatywnej, wywodzącej się z gnozy. Im więcej Kościoła (i innych religii) w przestrzeni publicznej, tym gorzej i dla Kościoła i dla państwa. Postulowany rozdział nie ma na celu spowodowania nowych katakumb czy modnych teraz mikro-sekt, nazywających się „domowym kościołem”, gdzie każdy może dowolnie interpretować „Biblię”, tradycję czy magisterium. Ma sprawić – paradoksalnie – wzrost wiary prywatnej, nie jako „prywatnej sprawy, co mnie czyjaś wiara obchodzi”, ale jako ewangeliczne „wejście do swej izdebki i modlenie się tam na osobności, a Ojciec, który widzi w ukryciu odda Tobie” (parafraza z pamięci).

Tak naprawdę, gdy w socjalizmie (w Polsce komunizmu nie było) walczono z wiarą, ona rosła. Dziś zagrażają jej dwie sprawy: obojętność, nazywana w tradycji ascetycznej oziębłością (dziś kojarzoną jedynie z seksem), w tradycjach mistycznych „nocą ciemną”, albo „oschłością”, zbytnim przyzwyczajeniem do rytuałów, które zaczynają się najpierw automatyzować, a potem ulegają habituacji, a ostatecznie wypaleniu. Nie tylko wiemy mózgiem, ale i wierzymy mózgiem, więc gdy za bardzo coś nas nakręca, trzeba odpocząć. Nawet od Kościoła. Księża też biorą „wolne” i wyjeżdżają. Poza tym, aby zapobiec wypaleniu (i niestety również skrajnie rzadkimi, ale jednak samobójstwom wśród duchowieństwa) są przenoszeni na inne parafie albo wysyłani na misje.

Kolejnym problemem jest zalew religii w sieci. Innym jest robienie z wiary „sacrobiznesu”, w przypadku toruńskim na styku z wielką polityką i oby z niczym gorszym więcej. Inny problem to nie ateizm, który jak ktoś ma solidną wiedzę może obalić łatwiej, niż podczas rozmowy ze świadkiem Jehowy, ani okultyzm czy magia,a nawet satanizm, bo paradoksalnie Kościół w ogóle nie mówi oficjalnie o satanizmie w UE, tak jakby był mu potrzebny do tego, aby w sposób negatywny „udowodnić” istnienie Boga. Nie można wszak nienawidzieć kogoś, kto nie istnieje.

Satanizm jest więc obecny w Watykanie i choć nie znam szczegółów, to LGBT stanowi tylko zasłonę dymną. To tylko największe przykłady. W Polsce najwięcej szkodzi atak Kościoła na kulturę niezależną, grzmienie jak Piotr Skarga na „grzeszne książki” (autor „Ewangelii” mówi wszak „wszystko badajcie, a co szlachetne zachowujcie”) oraz wojna wytoczona nie wierze „niedzielnej”, choć tak być powinno, a wiarom alternatywnym, jak neopoganie, kulty słowiańskie, przedchrześcijańskie, antyromantyzm Kościoła, który sprowadzony został do tego, kto mówi, co wolno i czego nie albo coś nakazuje, podając (jak na tacy) „coś do wierzenia”.

Już to samo świadczy o małej wiedzy teologicznej, ale i o zwykłych błędach szkolnych nawet wśród profesorów. Bez elity teologicznej Kościoł upadnie, wiara i pobożność ludowa nie wystarczą. Tysiące Matek Boskich na kominach, drzewach i słupach wysokiego napięcia zrobiły Kościołowi „niedźwiedzią przysługę” i zaszkodziły więcej niż jajogłowi, pomarańczowi czy tęczowi. Tak sądzę. Oczywiście to trochę ogólniki, ale dziś wikłamy się w szczegółach, jeszcze pół biedy, gdy istotnych, tracąc obraz całości. Która zresztą jak fraktal stanowi fragment jeszcze większej całości, temat więc będzie kontynuowany.

Podsumowanie może być takie: Kościołowi szkodzi logistyka pozyskiwania wyznawców. Chrzest niemowląt to dobry pomysł z perspektywy Kościoła, ale przestaje działać, podobnie jak komunia w wieku 9 lat. Przecież wiemy, że dawniej było inaczej – komunia i przygotowanie do niej było w granicach 13-15 roku życia. Kościół obniżył wiek, motywując to tym, że rzekomo „dziś dzieci dojrzewają wcześniej”. Owszem, fizycznie. Ale dziś albo dojrzewają po 16 roku życia (który zresztą sam Kościół uznaje za wiek, kiedy dopiero zaczyna się „prawidłowe używanie rozumu”, czyli dojrzałość intelektualna), albo jeszcze później, albo wcale. Taka strategia przestaje tedy być skuteczna.

Ludowość masowa, sacrobiznes, samozwańczy „teolodzy” w sieci, mieszanie wiary z magią i myśleniem życzeniowym, szantaż emocjonalny podczas katechizacji i głoszenia homilii – to nie wszystko. Najbardziej szkodzi ingerencja treści religijnych w okresie prelogicznym – dzieci od mniej więcej 5 do 9 roku życia przechodzą (według znanego Piageta) tak zwany „okres prelogiczny”. Charakteryzuje się obniżonym myśleniem krytycznym. Prawdopodbnie ewolucyjnie chodzi o to, aby dzieci nie były nadmiernie krytyczne wobec innych, aby móc przejść socjalizację. W tym wieku dziecko uwierzy dosłownie we wszystko. Można mu wmówić każdą brednię. Potem, gdy dorośnie, tłumi i wypiera te treści katechizmowe, ale one dalej żyją i co więcej, odszczepiają się od głównego nurtu świadomości, stając się najpierw przedświadome, a potem nieświadome. W efekcie treści religijne nie są zintegrowane z informacjami spoza katechezy czy głoszonych kazań. Jeśli tak, to następuje rozszczepienie między „wiedzą” religijną (Bóg stworzył świat w siedem dni, a Ewę ulepił z żebra Adama, etc.) a wiedzą zarówno naukową, jak jeszcze bardziej – alternatywną.

Kościół z tych dwóch ostatnich woli (z dwojga złego dla niego) rzecz jasna wiedzę oficjalną, bo tam działa silna autocenzura i system IF (impact factor – współczynnik cytowań) oraz inne mechanizmy „bezpieczne” dla wiary. Zdziwiłem się, gdy ktoś studiujący biologię nie miał w programie nawet podstaw teorii ewolucji, o Annunaki nie wspominając. Odłączenie i wyjęcie z kontekstu cytatów z „Biblii” podczas trzech czytań w każdą niedzielę ma na celu to samo – sprawienie, aby wiara została zautomatyzowana, stała się nawykowa (jak starsi automatycznie czynią znak krzyża przejeżdżając obok świątyni) i wręcz czasem – nałogowa. Religia może czynić dobro i czyni. Religia może też niestety zabić. To sam zresztą odnosi się do oficjalnie nam wdrukowanej wiedzy w szkole. Ale o szkole w PRL napiszę osobno.

Reasumując, dziś trzeba wyjść „poza duchowość”. Zastanowić się, ok, gdy już spotkam przedmiot albo raczej podmiot swojej nadziei, co się znajduje dalej. Kiedyś stanąłem przed obrazem słynnym z Łagiewnik i wyobraziłem sobie, że postać znika, a zamiast niej widać rozgwieżdżone niebo nocne. I potem wyobraziłem sobie, co by było gdybym dotarł do granic wszechświata. I wyciągnął rękę poza nie. Kościół musi stanąć przed obrazem łagiewnickim. I nie chowając głowy w piasek, zastanowić się: największa prawda czy halucynacja? Kto tego nie przepracuje, będzie zawsze intelektualnym niewolnikiem. Ale może właśnie o to chodzi?

Autorstwo: Rafał Sulikowski
Źródło: WolneMedia.net

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWiceminister Zalewski w Łomży o Rosji
Następny artykułОрбан: Венгрия – единственная страна Европы, граждане которой погибают на войне в Украине