A A+ A++

Tydzień temu weszły w życie nowe zasady korzystania z porad POZ wskazujące kiedy może odbyć się teleporada, a kiedy wizyta musi odbyć się bezpośrednio w gabinecie lekarza. Miał to być ukłon w stronę pacjentów, skarżących się, że nie mogą dostać się na bezpośrednie wizyty. Tymczasem według lekarzy rodzinnych wcale nie ma presji ze strony pacjentów na wizyty w przychodni.

Od 16 marca zmieniły się zasady korzystania z podstawowej opieki zdrowotnej. Lekarz pierwszego kontaktu nie może, poza kilkoma sytuacjami, narzucić wizyty w formie teleporady. To pacjent wybiera, jaką formę wizyty preferuje.

Jak to wygląda w praktyce? Lekarze rodzinni wskazują, że pacjenci, którzy znają się dobrze z lekarzem i mają do niego zaufanie, w większości przypadków wolą pozostać przy telewizytach i unikać ryzyka zakażenia.

Nowe zasady przewidują m.in., że lekarz POZ nie może odmówić swojemu pacjentowi bezpośredniej wizyty, gdy pacjent nie wyraża zgody na teleporadę, pacjent cierpi na przewlekłą chorobę i nastąpiło pogorszenie lub zmieniły się objawy, istnieje podejrzenie choroby nowotworowej, w przypadku dziecka do 6 roku życia lub gdy jest to pierwsza wizyta u lekarza, pielęgniarki lub położnej podstawowej opieki lekarskiej, których wskazał pacjent w deklaracji wyboru.

Z kolei z teleporady pacjent skorzysta, gdy istnieje podejrzenie zakażenia wirusem SARS-CoV-2, potrzebuje recepty na leki niezbędne do kontynuacji leczenia lub zlecenia na wyroby medyczne, a lekarz ma jego dokumentację medyczną, potrzebuje zaświadczenia o stanie zdrowia, chodzi o dziecko, które nie ma 6 lat i korzysta z porady kontrolnej, którą lekarz ustalił podczas bezpośredniej wizyty i która nie polega na fizycznym badaniu.

Po tygodniu funkcjonowania nowych zasad zapytaliśmy prezes Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia Bożenę Janicką. Według niej to nie jest tak, że pacjenci dopominali się tych wizyt bezpośrednich, bo część rodziców mniejszych dzieci wręcz unikała i unika przychodzenia do przychodni, jeżeli są w stanie opisać objawy przez telefon.

– Od kiedy weszło nowe rozporządzenie nie miałam żadnej sytuacji presji ze strony pacjenta na wizytę bezpośrednią, a wręcz w drugą stronę – mówi Polityce Zdrowotnej B.Janicka.

– To rozporządzenie jest wbrew zdrowemu rozsądkowi i logice. Tu zdecydowanie powinna decydować obecna sytuacja, stan zdrowia i ustalenie z lekarzem – uważa B. Janicka. Jak zwraca uwagę, np. brakuje do tej pory wyjaśnienia, dlaczego na wizytę bezpośrednią trzeba przyjmować dzieci akurat do 6.roku życia, a nie np. do 4. lub 10 roku życia.

– Takie ręczne doregulowywanie nigdy nie służyło ochronie zdrowia i tym razem też nie – zaznacza. Zwraca uwagę, że przy obecnej sytuacji pandemicznej i zaleceniach sanitarnych, jeżeli lekarz POZ chciałby każdego zbadać osobiście, to szybko powstałyby długie kolejki ze względu na konieczność zachowania odstępów czasowych miedzy wizytami oraz dezynfekcję.

Ponadto, w ocenie B. Janickiej, jeżeli według informacji wiceministra Waldemara Kraski w ubiegłym roku na 140 mln porad tylko 7 proc. to były teleporady, to potwierdza, że zdecydowana większość pacjentów była dobrze zaopiekowana. Jak dodaje, dlaczego za nieliczne placówki, które zamykały się przed pacjentami, muszą odpowiadać wszystkie pozostałe.

– Życie przynosi swoje rozwiązania, a rozporządzenie to będzie kolejny martwy zapis – mówi prezes PPOZ i wskazuje, że być może w dużych miastach wygląda to inaczej, ale w małych miastach lekarze rodzinni na prawdę znają swoich pacjentów, a pacjenci swoich lekarzy. Lekarz jest więc w stanie ocenić również przez telefon, czy otrzymał wystarczające informacje i postawić diagnozę.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNetflix zapowiedział premiery dziewięciu nowych polskich produkcji
Następny artykułSkandal z łódzką filmówką. Gwiazda „Na dobre i na złe” pisze o molestowaniu seksualnym