Całkiem dobry artykuł. Nie wszystkie argumenty trzymają taki sam poziom, ale dobrze, że autor próbuje systematycznie i merytorycznie odnieść się do popularnych aktualnie zarzutów wobec komunii na rękę, zamiast zwyczajowych ostatnio w niektórych kręgach połajanek w stylu “nieposłuszeństwo”, “brak pokory” czy “bardziej papiescy od papieża” itp. (Nawiasem mówiąc, przeciwnicy komunii na rękę argumentują w bardzo podobnym stylu: “nieposłuszeństwo”, “brak pokory” czy “profanacja i świętokradztwo”.) Gwoli uzupełnienia pozwolę sobie zacytować sam siebie z dyskusji sprzed kilku tygodni na temat artykułu ks. McDonalda i autentyczności cytatu św. Cyryla.
więcej »
Tekst św. Bazylego mówi nie o komunii udzielanej na rękę, tylko o samodzielnym braniu komunii w przypadku nieobecności właściwego szafarza. O tym, w jaki sposób komunii udziela właściwy szafarz, gdy jest obecny, nie ma w przytoczonym fragmencie w ogóle mowy, nie może więc być argumentem ani za, ani przeciw w dyskusji.
Autorstwo tekstu Cyryla faktycznie jest niejasne, co jednak nie musi podważać autentyczności opisanej praktyki, ale warto zwrócić uwagę, że ci, którzy tak chętnie i gorliwie go przytaczają, wcale nie stosują się do jego zaleceń – komunia na rękę w dzisiejszym wydaniu i komunia na rękę opisana przez (może)Cyryla to dwie zupełnie różne techniki. Jedyne, co mają wspólnego, to że szafarz kładzie hostię na dłoni wiernego przyjmującego komunię.
Zasadniczo uważam tekst ks. McDonalda za merytorycznie słaby, pisany pod z góry założoną tezę i dobierający do niej wyrywkowe i epizodyczne argumenty – pod względem naukowej rzetelności właściwie bezwartościowy. I piszę to jako zdecydowany zwolennik przyjmowania komunii do ust: niestety tego rodzaju artykuły bardziej szkodzą sprawie, którą chcą promować, niż się jej przysługują.
Do tekstu św. Bazylego już się odniosłem. Również cytat z św. papieża Leona nie świadczy wcale o podawaniu hostii do ust, gdyż przyjmować do ust można również to, co otrzymało się od szafarza na rękę. Po prostu św. Leon nie zajmuje się w swoim tekście technicznymi aspektami udzielania komunii. Wnioski ks. McDonalda są więc klasycznymi nonsekwiturami, z przytoczonych argumentów nie wynika wcale to, czego autor się w nich doszukuje. Podobnie zresztą sprawa ma się z argumentami strony przeciwnej, gdy propagatorzy komunii na rękę próbują ze słów Pana Jezusa „Bierzcie i jedzcie” wykazać, że udzielił On Apostołom komunii na rękę. Ciężar jakościowy tych obustronnych argumentów jest mniej więcej taki sam, czyli właściwie równy zeru.
Nie bardzo rozumiem, dlaczego tak bardzo próbuje się obalić tezę o powszechnym w pierwotnym Kościele przyjmowaniu komunii na rękę. Nawet jeżeli faktycznie w pierwszych wiekach byłaby to praktyka powszechna, a do IX-X wieku praktyka koegzystująca z podawaniem komunii bezpośrednio do ust, to nie jest to żaden powód, by dziś odchodzić od komunii ustnej na rzecz komunii do ręki. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Kościół rozwija się, prowadzony przez Ducha Świętego rośnie w coraz lepszym rozumieniu objawionych prawd wiary i dostosowuje do doktryny swą dyscyplinę i praktykę (choć ostatnio próbuje się robić dokładnie na odwrót, ale to tylko taka dygresja na marginesie). Cytowany już przeze mnie kilkakrotnie przy różnych dyskusjach ks. prof. Menke stwierdza w swojej książce „Sakramentalność – istota i rana katolicyzmu”, że z upływem czasu z istoty Kościoła konsekwentnie wyłaniały się elementy istniejące w niej już od samego początku, nawet jeżeli w pierwszych wiekach nie były one jeszcze tak obecne, widoczne, jasno zdefiniowane itp. jak są dzisiaj. Jako przykłady wymienia np. trójstopniowość sakramentu święceń, prymat Piotrowy, liczbę siedmiu sakramentów itd. Sakramentalność jurysdykcji biskupiej została np. ostatecznie potwierdzona dopiero na SWII. Podobnie można by mówić o sposobie przyjmowania komunii. Kościół z biegiem lat i wieków coraz lepiej i głębiej rozumiał Najświętszy Sakrament, więc zmieniał sposób jego przyjmowania na coraz lepiej pasujący do tegoż rozumienia, bardziej godny, bardziej pełny czci i przy okazji redukujący ryzyko profanacji. Jeśli posłużyć się obrazem Kościoła jako drzewa rosnącego od małego ziarenka do wielkiego pnia z koroną ogarniającą cały świat („…bo Kościół jak drzewo żyyycia, w wieczności zapuuuszcza korzeeenie…”), to owszem, dla zdrowego rozwoju trzeba je pielęgnować i od czasu do czasu przyciąć źle rosnące gałęzie (Ecclesia semper reformanda et purificanda). Przykładem takiej korekty może być np. nakaz przyjmowania komunii przynajmniej raz w roku w Okresie Wielkanocnym, stawiający tamę tendencjom nieprzystępowania w ogóle do stołu eucharystycznego ze względu na poczucie niegodności. Ale to, co wprowadzali różnej maści reformatorzy pod hasłem „powrotu do korzeni”, było raczej próbą ociosania dorosłego drzewa tak, żeby znów było małą szczepką – to się nie może udać, czy raczej, jeśli się uda, nie może przynieść dobrych owoców, bo zbyt głęboko rani i niszczy zdrową tkankę.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS