Rynek jest święcie przekonany, że na wrześniowym posiedzeniu
Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (FOMC) dojdzie do pierwszej w tym cyklu
obniżki stóp procentowych. Taką nieformalną i niezobowiązującą „obietnicę”
złożył szef Fedu Jerome Powell.
W
lipcowym komunikacie FOMC trudno się było doszukać jakiejkolwiek frazy,
która otwarcie zapowiadałaby obniżkę stopy funduszy federalnych już na kolejnym
posiedzeniu Komitetu. Owo zaplanowane jest na 17-18 września. Czyli za niespełna osiem
tygodni. Póki co oficjalnie wszystko pozostaje po staremu: stopy procentowe w
banku centralnym USA pozostają na najwyższym poziomie od 23 lat i taki stan
rzeczy trwa już od 12 miesięcy.
Polityka monetarna jest więc dość restrykcyjna, jako że
stopa funduszy federalnych o przeszło dwa punkty procentowe przewyższa inflację
CPI za ostatnie 12 miesięcy. Po raz ostatni taki stan rzeczy obserwowaliśmy
latem 2007 roku. Czyi dokładnie wtedy, gdy rozpoczął się Wielki Kryzys
Finansowy z lat 2007-09. Przypadek? Być może. Równocześnie aż 12-miesięczne plateau
stóp w Fedzie to okres dość długi na tle historycznych cykli. Dość powiedzieć,
że ostatni raz przydarzył się nam… w latach 2006-07. No coś zbyt wiele tych
przypadków.
Obniżmy, zanim komuś stanie się krzywda
Zwykło się twierdzić (oraz popierać te twierdzenia badaniami
ekonometrycznymi), że wpływ polityki monetarnej (albo po prostu: stóp
procentowych) na realną gospodarkę oddziałuje z opóźnieniem rzędu 4-8
kwartałów. Jeśli tak faktycznie jest, to gospodarka
Stanów Zjednoczonych dopiero zaczyna odczuwać pełne konsekwencje
najostrzejszego od 40 lat cyklu podwyżek stóp procentowych. Czyli że
wszystkie negatywne konsekwencje zaostrzenia polityki Fedu dopiero niedługo
zaczną się ujawniać. A z pełną mocą ukażą się za ok. dwa kwartały – czyli wiosną
2025.
Biorąc pod uwagę to opóźnienie, bankierzy centralni powinni
działać ze sporym wyprzedzeniem. Co prawda rzadko kiedy im to wychodzi, ale
mimo to nie przestają próbować J.
Problem tylko w tym, że inflacja w USA (jakkolwiek by ją nie liczyć) wciąż nie
powróciła do 2-procentowego celu Rezerwy Federalnej. Patrząc na CPI (blisko 3%
w czerwcu) jest ona wciąż stanowczo zbyt wysoka. Jednak fedzie lubią patrzeć na
inflację PCE (bazowy deflator wydatków konsumenckich), która jakoś dziwnym
trafem na ogół kształtuje się na niższych poziomach niż inflacja CPI (też
zresztą mocno „obrobiony” statystycznie twór). Roczna dynamika PCE za czerwiec
wyniosła 2,6% oraz 2,5% w wersji bazowej (tj. bez cen żywności, paliw i energii).
Czyli też za dużo, ale mniej za dużo niż
szerzej komentowana CPI.
– Inflacja w poprzednim roku złagodniała, ale wciąż
pozostała podwyższona. W ostatnich miesiącach odnotowano pewny postęp w
kierunku 2-procentowego celu Komitetu – tak sytuację oceniono w lipcowym
komunikacie FOMC. Czyli praktycznie tak samo jak w czerwcowym. I w związku z
tym:
– Komitet nie oczekuje, aby
byłoby właściwe obniżyć przedział stopy funduszy federalnych, zanim nie uzyska
większej pewności, że inflacja trwale przesuwa się w kierunku 2%
– czytamy w lipcowym komunikacie FOMC. Taka fraza w mojej ocenie nie zapowiada
wrześniowej obniżki stóp. Ale też jej nie wyklucza. Jest też taka sama jak w
czerwcowej edycji fedowskiego przekazu.
Równocześnie w treści lipcowego komunikatu pojawiła się nowa
narracja. Wcześniej Powell i spółka mówili tylko i wyłącznie o ryzykach
inflacyjnych. I słusznie, bo inflacja CPI podchodząca pod 10% była blamażem dla
Rezerwy Federalnej i innych bankierów centralnych Zachodu. Nie trzeba się też
było martwić o rozgrzany do czerwoności amerykański rynek pracy. Teraz jednak
Fed zaczął mówić o „uwrażliwieniu dla obu stron podwójnego mandatu” – czyli także
dla rynku pracy. To delikatna aluzja, że zbliża się czas poluzowania polityki
monetarnej w USA.
Wrześniowe cięcie leży na stole
Podczas rutynowej konferencji prasowej dziennikarze
konsekwentnie „grillowali” przewodniczącego Powella w kwestii wrześniowego
cięcia stóp. Tej treści było kilka pierwszych pytań zadawanych przez dyżurnych
fedoreportorów z największych mediów finansowych świata. Zwykle nie są oni aż
tak dociekliwi i obchodzą się z prezesem Fedu bardziej łagodnie. Teraz jednak
pytali wprost: zetniecie we wrześniu?
Jerome Powell początkowo unikał konkretnej odpowiedzi i jak
przystało na rasowego bankiera centralnego, zwodził publikę. – W Komitecie panuje szeroko rozpowszechnione
przekonanie, że gospodarka przesuwa się bliżej punktu, w którym byłoby
właściwe obniżyć stopy procentowe. Ale to będzie zależało od danych – mówił
Powell. Ale później dodał, że „jeśli warunki zostaną spełnione, to obniżka
stóp procentowych może nastąpić nawet na wrześniowym posiedzeniu”.
Tłumacząc z fedowskiego na polski: jeśli miary inflacji będą
spadać tak, jak spadały w ostatnich miesiącach, to we wrześniu zaczniemy obniżać
stopy procentowe – tak to przynajmniej zrozumieli inwestorzy. Do wrześniowego
posiedzenia FOMC otrzymamy jeszcze dwa odczyty CPI (za lipiec oraz za sierpień)
jak również dwa raporty PPI i jeden PCE (tylko za lipiec). Jeśli wszystkie te
miary presji cenowej (zwłaszcza w wersjach bazowych i „superbazowych”) wskażą
na dalszy spadek inflacji, to wrześniowe cięcie stóp w Fedzie będzie tylko
formalnością.
Dodatkowym smaczkiem jest fakt, że będzie to ostatnie posiedzenie FOMC przed listopadowymi wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych. Republikanie już teraz podnoszą hipotezę, że będzie to “wyborcza obniżka”. Coś na wzór tego, co w zeszłym roku wiedzieliśmy w wykonaniu polskiej Rady Polityki Pieniężnej. Przewodniczący Powell jednak odpiera te zarzuty.
Rynek terminowy idzie jednak o krok dalej i zaczyna wyceniać
cięcie we wrześniu nie o 25 pb., ale nawet o 50 pb. Szanse na to pierwsze wynoszą
obecnie 86,5% a na drugie 13,5% – wynika z obliczeń FedWatch Tool. Rynek
dyskontuje też przynajmniej jeszcze jedną (a raczej dwie) obniżki po wrześniu.
Czyli -25 pb. w listopadzie i -25 pb. (lub więcej) w grudniu. Choć oczekiwania
te wydają mi się nieco przesadzone, to we wrześniu w sukurs przyjdą nam tzw.
fedopkropki oraz nowe projekcje makroekonomiczne członków Komitetu. W czerwcu
wynikało z nich, że większościowe poparcie ma scenariusz tylko jednego cięcia w
2024 roku. Ale do września to się może jeszcze zmienić.
Uważaj, czego sobie życzysz
Inwestorzy od jesieni ubiegłego roku wypatrują poluzowania
polityki monetarnej Fedu. Jeszcze pół roku temu rynek zakładał sześć (w
porywach do siedmiu) 25-punktowych obniżek w 2024 roku. Wiemy, że ten
scenariusz się nie ziści. Nie przeszkodziło to jednak w kontynuacji hossy na
Wall Street oraz w odreagowaniu na rynku długu. W teorii niższe stopy
procentowe powinny (ceteris paribus) podnieść
zarówno wyceny akcji jak i obligacji. W praktyce bywa z tym różnie.
Zwłaszcza w przypadku akcji. Policzono, że przez ostatnie 35
lat faza poluzowania polityki monetarnej w USA była
statystycznie najgorszym okresem dla amerykańskiego rynku akcji.
Paradoksalnie najwyższe stopy zwrotu notowano przed pierwszą obniżką (czyli w
fazie restrykcyjnej) oraz jakiś czas po rozpoczęciu cyklu luzowania monetarnego
(czyli w fazie ekspansywnej). Zresztą doświadczeni inwestorzy doskonale
pamiętają, jak cięcia stóp w Fedzie poprzedzały giełdowe bessy w roku 2000,
2007 czy 2019. Lepiej było w latach 90-tych, gdy Rezerwie Federalnej udało się
zdławić inflację bez rujnowania gospodarki i wywoływania giełdowej bessy. Czy
tak będzie i tym razem? Wielu na to stawia – to tzw. scenariusz goldilocks (na
polski luźno tłumaczony jako „ciepłej wody w kranie”). Problem tylko w tym, że rynek rzadko kiedy
dostarcza to, czego od niego oczekuje większość inwestujących.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS