A A+ A++

Miałem takiego życiowego pecha, że przez kilkadziesiąt lat, nim stałem się skromnym rentierem, byłem grafikiem. Nie żebym się bardzo uskarżał na swój los jako taki i ten zawód w ogóle, ale jeden aspekt profesji zawsze był dla mnie denerwujący, a mianowicie kwestia portfolio i jego oceny, w kontekście kompetencji oceniających głównie. Ilekroć przychodziło mi wysyłać, przeważnie sprofilowane na jakiś typ prac, portfolio, tylekroć głos w mojej głowie wołał: a błędy lekarzy to kryje ziemia! Gdybyś nie był na krew obrzydliwy to byś teraz kosił kasę i nikt by cię o żadne statystyki zakażeń, wyleczeń, powikłań, czy nawet zdjęcia szwów nie śmiał nawet mimochodem zapytać, nie wspominając o jakiejkolwiek próbie formowania sądów oceniających. Byś się chłopie na bogato przeszwarcował i żadna osoba z macicą (lub osoba bez macicy – chodzi o formację intelektualną, nie o płeć) kierująca działem markietingu by twojej krwawicy okiem znawczyni i osoby kompetentnej nie taksowała.

Tak to się już utarło, od czasu gdy powstały uniwersytety z wydziałami medycznymi, że dyplomowany doktor ma prawo przyrodzone czerpać zyski z szamaństwa, a jak mu jakaś akuszerka stanie na drodze, to ją o czary oskarży i odbieranie krowom mleka, co się dla biedaczki skończy stosem. Żadne tam wyniki, żadne tam doświadczenia pokoleń, myśmy są absolwenty uniwersytetu oświecone, a kto nam konkurencję robi, tego w dyby i na męki. Formy uległy zmianie, ale zasady się nie zmieniły.

Mamy wysyp telewizyjno-rządowych uczonych doktorów od lokdałnów, którzy znają się na ograniczaniu rozprzestrzeniania przeróżnych wirusów wywodzących się prawdopodobnie od chińskiej zarazy z Wuhan za pomocą zakrywania twarzy tekstyliami. Każdy z nich przedstawiany jest jako ekspert, a więc, etymologicznie przynajmniej, expertus – sprawdzony, taki, który okazał się prawdziwy. I z tym sprawdzeniem jest największy problem. Nikt nie pyta owych ekspertów od kowidowych boleści (miałem, to coś wiem o dziwacznych bólach stawów, w moim wypadku akurat szczękowych, czy potwornym bólu przy ruchach gałek ocznych) o ich portfolio. Jak się sprawdzili. Z iloma epidemiami walczyli i jakie były ich wyniki ich zabiegów. Nikt nie pyta lekarza o portfolio – zakłada się, że on je ma. Na dodatek takie, które uzasadnia użycie określenia “ekspert”. A oni nie są żadnymi ekspertami, bo się nigdy nie sprawdzili. Są teoretykami,  być może wybitnymi, a być może utytułowanymi na zasadzie wzajemnej przypisologii – ja zacytuję ciebie, ty zacytujesz mnie, będziemy profesory. Więc jakimi są teoretykami, nam, rabom Bożym, nie wiada…

(Nie żebym nie doceniał teorii – owszem, bardzo mi w pracy zawsze pomagał ciąg “Fibanocciego”, jak o pewnym bystrym Włochu mówiła moja wykładowczyni z krakowskiej akademii, ale tylko np. w ustaleniu proporcji stopni pisma użytych na kolumnie, a nie w całej kompozycji, do której trzeba podejść bez kalkulatora. I traktuję badania naukowe poważnie – nawet napisałem notkę o letalnej skazie interferonowej, której to notki nikt zdaje się nie czytał, a która dotyczyła występowania pewnych “bramek” genetycznych w ułamkach populacji, co daje rozsądne wytłumaczenie różnic w przebiegu zakażeń wirusowych. I jest dowodem na obłęd tych, którzy chcą potraktować wszystkich ludzi jedną miarą.)

Eksperckie ostrogi to panowie szamani dyplomowani dopiero zdobywają i nie chciałbym tutaj brnąć w wątek na ile troszczą się o nasze zdrowie, a na ile starają “się sprawdzić”, żeby stać się faktycznymi ekspertami. Zawsze uważałem, że jedyne, co mądrego było w amerykańskiej medycynie, to stanowcze rozgraniczenie badań i nauki medycyny od lecznictwa, co dawało pacjentom jakąś szansę żeby się mniej zasłużyć dla rozwoju nauki medycyny i zdobywania zawodowego doświadczenia przez danego adepta sztuki terapii. (Boleć można, że naszego potencjalnie szczęśliwego kraju nie podzielono na strefę zachodnią z obostrzeniami i wschodnią bez obostrzeń. To by miało jakiś sens, przynajmniej poznawczy.)

Ale wracając do naszych baranów… Rzekomi eksperci, którzy nie mają żadnego udokumentowanego doświadczenia w zwalczaniu chorób wirusowych, doradzają zamykanie gospodarki i łapanie wirusów w szmatki. Tych, którzy pukają się w czoło, wyzywają od płaskoziemców, oskarżają o czary, żądają karania metodami policyjno-administracyjnymi. Zachowują się jak ci trzynastowieczni i późniejs, coraz liczniejsii absolwenci wydziałów medycznych powstających jak grzyby po deszczu uniwersytetów. Nam się robota lekarska należy, to na stos z akuszerkami i innymi sługami Lucyfera. I nieważna skuteczność, doświadczenie pokoleń, wiedza zastana, przekazywana przez tysiąclecia – my tu mamy papiery, za nami potęga nauki, będziemy pewne kwestie rozwiązywać natychmiast bo mamy stan zagrożenia (to ostatnie to akurat bolszewickie, ale pasuje).

Panowie eksperci, pokażcie portfolio, pokażcie choć jedną epidemię wirusa, którą zwalczyliście!

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł“New Yorker” zmienia tekst na temat zagłady Żydów w Polsce
Następny artykułZłośliwe oprogramowanie na Androida podszywa się pod aktualizację systemową