Była Chelsea, było Newcastle, a teraz czas na Liverpool. Wszystko wskazuje na to, że The Reds staną się kolejnym klubem, w którym dojdzie do zmiany właścicielskiej. Fenway Sports Group, które rządziło na Anfield przez ostatnie 12 lat powiedziało dość i zamierza oddać kierownicę komuś innemu. Cena? Zawrotna – nawet 3,6 miliarda funtów. Kogo na to stać? Zapewne każdy się domyśla…
Liverpool wystawiony na sprzedaż
Amerykański sen The Reds
„Wstyd, żenada, kompromitacja, hańba, frajerstwo” – tym klasykiem polskich mediów można by było opisać rządy w Liverpoolu George’a N. Gilletta i Toma Hicksa, które trwały zaledwie trzy lata – od 2007 do 2010 roku. To był prawdopodobnie najtrudniejszy moment w historii klubu, a na pewno jeden z najtrudniejszych. Drużyna zaliczyła poważny zjazd sportowy, z którego nie mogła się odkręcić przez kolejne kilka lat, nowi właściciele tylko zwiększali dług klubu, który urósł w pewnym momencie do naprawdę gigantycznej jak na tamte czasy kwoty 220 milionów funtów. Kibice zaczęli protestować, więc Amerykanie dość szybko chcieli się wycofać z interesu.
Niestety, nie było to takie proste, bo w międzyczasie pokłócili się między sobą i między innymi z tego powodu klub nie trafił w ręce jednego z gigantycznych funduszy z Dubaju. Doszło nawet do tego, że Liverpool stanął dosłownie na skraju bankructwa. Sprawy w swoje ręce wzięli dopiero wierzyciele, którzy zwrócili się do Sądu Najwyższego o pozbawienie władzy Gilletta i Hicksa, co ostatecznie przyniosło oczekiwane skutki. I właśnie tę sytuację skrzętnie wykorzystał John W. Henry, właściciel Fenway Sports Grup, który złożył ofertę na The Reds w wysokości „zaledwie” 300 milionów funtów.
W ten właśnie sposób rozpoczęła się piękna karta w historii Liverpoolu, choć nie uniknęła ona pewnych rys. Henry wraz ze swoim wspólnikiem Tomem Wernerem skupili się przede wszystkim na zniwelowaniu zadłużenia klubu i dopiero krok po kroku odbudowywania jego potęgi. Oczywiście nie da się ukryć, że zależało im przede wszystkim na własnych portfelach, ale przy okazji okazało się to ogromną korzyścią dla LFC, bo akurat ci Amerykanie okazali się kompetentnymi zarządcami. Przez kilka pierwszych lat było bardzo ciężko, bo wszyscy pamiętamy czasy Roya Hodgsona czy Kenny’ego Dalglisha, ale z czasem sytuacja uległa znacznej poprawie.
Przede wszystkim pewnym przełomem było już zatrudnienie Brendana Rodgersa, co było przynajmniej na papierze dość rozsądnym posunięciem. Młody, perspektywiczny trener, który potrafił zachwycać grą swojej drużyny – Swansea w Premier League miał zrewolucjonizować klub z Anfield Road. Idea piękna, nawet było blisko mistrzostwa, ale niestety ostatecznie mało kto wspomina Irlandczyka z utęsknieniem. Prawdziwa rewolucja przeprowadzona została dopiero przez Juergena Kloppa.
Broni go już tylko Klopp. Co się stało z Trentem Alexandrem-Arnoldem?
Zaskakująca decyzja władz Liverpoolu
Mistrzostwo Anglii, Liga Mistrzów, Puchar Anglii, Puchar Ligi Angielskiej, Superpuchar UEFA i Klubowe Mistrzostwo Świata – to właśnie sukcesy, które podarował Henry’emu i Wernerowi niemiecki szkoleniowiec. To był prawdziwy „strzał w dziesiątkę”. Amerykanie mogli być z siebie dumni, bo zupełnie odmienili oblicze Liverpoolu i poprawili jego sytuację na każdym polu. Przywrócili go na stałe do grona najlepszych klubów na świecie, wraz z Manchesterem City w zasadzie zdominowali Premier League w ostatnich latach, zniwelowali dług i zasilili kasę klubu ogromnymi pieniędzmi, a do tego zainwestowali w nowy klubowy ośrodek w Kirkby.
Oczywiście dziś nie jest tak, że kibice kochają właścicieli Liverpoolu, ale darzą ich na pewno solidnym szacunkiem. Doszło pomiędzy nimi do kilku poważnych spięć, które mogły się zakończyć różnie, ale na szczęście Amerykanie zawsze potrafili przyznać się do błędu. Tak było chociażby w 2019 roku, kiedy próbowali zastrzec nazwę klubu Liverpool FC, co nie spodobało się w środowisku najbardziej zagorzałych fanów „Spirit of Shankly”. Roszczenia i tak odrzucił brytyjski urząd patentowy, ale ostatecznie doszło także do pojednania z Henrym. Podobnie było dwa lata później, kiedy FSG dołączyło się do planów utworzenia Superligi. Trwało to jednak zaledwie kilka dni, bo znów interweniowali fani. To chyba był ten największy kryzys na linii właściciele – kibice, a rana po nim nigdy się nie zabliźniła. Pomimo tego, że zarząd przeprosił za tę rewoltę i zobowiązał się, że nie będzie podejmował podobnych prób w przyszłości.
Najważniejsze jednak, że wszystko zgadzało się sportowo. Akurat w minionym sezonie Liverpool w zasadzie znalazł się na samym szczycie europejskiego futbolu, bo we wszystkich rozgrywkach, w jakich się dało, doszedł do samego końca. I choć ostatecznie nie udało się sięgnąć po te dwa najważniejsze trofea, czyli mistrzostwo Anglii i Ligę Mistrzów, to był to nieprawdopodobny sukces. I właśnie po czymś takim Fenway Sports Group postanowiło… sprzedać klub.
Klopp vs. Guardiola. Rywalizacja, która odmieniła Premier League
Europejskie cwaniactwo
Skąd taka decyzja? Nie wiemy, choć możemy się domyślać. Właściciele Liverpoolu sami tego do końca nie wyjaśnili, bo odkąd oficjalnie przekazali swoją decyzję, nabrali wody w usta. Przede wszystkim wydaje się, że wbrew pozorom poprzedni sezon był przełomowy w tej sprawie, bo z jednej strony klub odniósł ogromny sukces, ale pomimo tak wielkiego wysiłku nie udało się podnieść tego, co najważniejsze. To musiało boleć i tylko potwierdziło wcześniejsze obawy FSG. A te obawy to brak możliwości rywalizacji z inwestorami z Bliskiego Wschodu. Oczywiście Liverpool radził sobie na tym polu całkiem nieźle, ale różnice są coraz bardziej widoczne. Pod względem możliwości wydawania pieniędzy The Reds są daleko z tyłu chociażby za Manchesterem City, a do grona klubów napędzanych arabskimi pieniędzmi w Anglii dołączyło jeszcze ostatnio Newcastle. Amerykanie zaczęli mieć tego powoli dość. Zawsze chełpili się tym, że jako jedni z niewielu działają na zdrowych zasadach finansowych, choć kibice zarzucali im często zbytnią zachowawczość.
Henry był przekonany, że UEFA kontroluje rynek piłkarski i będzie przestrzegała Finansowego Fair Play. Jak jest w rzeczywistości, wszyscy widzą. Z medialnych informacji, ale także z niektórych wypowiedzi członków zarządu Liverpoolu wynika, że Amerykanie naprawdę byli zdziwieni, jak duże jest przyzwolenie na oszustwa, kantowanie i łapówkarstwo w europejskim futbolu i to tym na najwyższym poziomie. Szejkowie mają prawo na zainwestowanie każdej kwoty, bez żadnych ograniczeń. Dlatego, kiedy Henry i jego wspólnicy widzieli jak The Citizens po raz kolejny odjeżdżają im jednym punktem w wyścigu o mistrzostwo, to frustracja doszła do zenitu.
Dlatego FSG postanowiło usunąć się w cień europejskiej piłki. Czy całkowicie? Tego również nie wiemy na pewno. W tej sprawie brak konkretów. Wiadomo jedynie, że klub został wystawiony na sprzedaż, ale z medialnych informacji wynika, że Amerykanie biorą pod uwagę zachowanie mniejszościowego pakietu akcji. Miałoby to też mieć związek z pewną chęcią kontrolowania tego, co nowy właściciel będzie robił w klubie. Henry’emu ma bowiem zależeć na tym, żeby Liverpool nie trafił w niepowołane ręce i żeby ktoś nie zmarnował tego, co udało mu się wypracować przez te 12 lat. A przecież wypracował sporo, bo wartość The Reds wzrosła w tym czasie nawet 12-krotnie!
Jak już wspominaliśmy FSG kupiło Liverpool za zaledwie 300 milionów funtów. Dziś klub jest wart około… 3,6 miliarda funtów, więc trzeba przyznać, że bilans robi wrażenie. Mogłoby się wydawać, że sprzedać coś za tak zawrotną kwotę może być trudno, ale przecież pamiętajmy, że za podobną kwotę Chelsea kupił niedawno Todd Boehly. Oczywiście nie zrobił tego sam, ale z kilkoma partnerami. Problem w tym, że jedno to kupić klub, a drugie to inwestować w niego w dłuższym czasie. W tym wypadku w zasadzie nikt nie ma szans. No dobra, może nie nikt, bo są jeszcze przecież inwestorzy z Bliskiego Wschodu.
Cristiano Ronaldo starzeje się brzydko
Kolejka chętnych do kupna Liverpoolu
I właśnie taki los wieszczy Liverpoolowi spora część środowiska piłkarskiego. Szejkowie z pewnością aż się palą, żeby tylko przejąć kolejny z wielkich klubów i móc uprawiać tzw. „sportswashing”. Robią to już Katarczycy, robią to już Saudyjczycy i robi to też rząd Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ale zostało jeszcze kilka państw z tego regionu, które nie miały okazji pokazać się na wielkiej arenie piłkarskiej. Pierwszy na myśl przychodzi tutaj Bahrajn, który właśnie ma najuważniej przyglądać się sytuacji The Reds. Wrócił też temat tego samego funduszu z Dubaju, który próbował przejąć klub już w erze Gilletta i Hicksa.
Najważniejsze jest jednak pytanie o podejście do całej sprawy obecnych właścicieli. Wszystkie znaki wskazują bowiem na to, że John W. Henry za wszelką cenę będzie chciał obronić klub przed trafieniem akurat w ręce szejków, ale jak wiadomo, na końcu i tak zadecydują względy finansowe. Niemniej jednak na ten moment bardziej prawdopodobne wydaje się przejęcie klubu przez inwestorów ze Stanów Zjednoczonych. A tych również jest sporo.
Na czoło wysuwa się tutaj Steve Ballmer, czyli były CEO Microsoftu, którego majątek szacowany jest na około 85 miliardów funtów. Amerykanin zarządza obecnie grającym w NBA Los Angeles Clippers i to z bardzo dobrymi efektami. W niedawnym głosowaniu kibiców na portalu „The Athletic” został wybrany najlepszym właścicielem klubu w całej lidze. W dodatku akurat jego majątek pozwalałby przynajmniej rzucić rękawice szejkom. Oprócz Ballmera mówi się także o Stephenie Pegulicy, współwłaścicielowi Atalanty Bergamo, który był bliski przejęcia Chelsea czy też Harris Blitzer Sports and Entertainment (HBSE), czyli współwłaścicieli Crystal Palace.
To jednak nie wszystko, bo jest jeszcze jedna zaskakująca kandydatura i to ani z USA, ani z Bliskiego Wschodu. Kupno Liverpoolu jest także marzeniem ósmego najbogatszego człowieka na świecie – Mukesha Ambaniego. Hinduski miliarder jest wielkim fanem The Reds i już nie raz próbował namówić FSG na sprzedaż klubu. O jego zamiarach poinformował tygodnik „Sunday Mirror”, który powoływał się na osobę z bliskiego otoczenia Ambaniego. 65-latek miałby przedstawić najlepszą ofertę, która przyniosłaby mu ogromne poparcie wśród kibiców. Nic dziwnego skoro w tym przypadku mówimy o majątku jeszcze wyższym od Ballmera, bo jest to ponad 93 miliardy dolarów.
A więc co się dalej stanie z Liverpoolem? Odpowiedź zapewne nie pojawi się zbyt szybko. Z jednej strony wydaje się nieuniknione, że klub w końcu wpadnie w ręce szejków, którzy mają nieograniczone zasoby finansowe, bo de facto te „fundusze bliskowschodnie” to tak naprawdę całe państwa. Z drugiej kibice The Reds powinni raczej zaufać dotychczasowym właścicielom, którzy nie będą chcieli oddać klubu w nieodpowiednie ręce. A nawet jeżeli zaryzykują, to zostawią sobię pewną furtkę kontrolną w postaci mniejszościowych udziałów. Jakieś ryzyko jest zawsze, ale wydaje się, że klub może na tej zmianie bardziej zyskać niż stracić, bo przynajmniej pozbędzie nadmiernej zachowawczości FSG.
Czytaj więcej o Premier League:
Fot. Newspix
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS