Zasieki ciągną się niemal bez końca. Wzdłuż płotów z drutem kolczastym samochód jedzie ok. 20 minut.
Kolonia karna K-17 Oziernyj, dokąd jedzie, to tylko jeden z wielu obozów w Zubowej Polanie – ok. 450 km na południowy wschód od Moskwy. Po drodze Magda chce sfotografować zasieki komórką, ale kierowca przypomina jej, że w Rosji nie wolno. Z Moskwy większą część drogi pokonała taksówką. Około 50 km od celu miała nocleg. Rano przyjechało po nią auto, ale nie wie skąd. Podejrzewa, że mąż jakoś załatwił to z więzienia. Na pewno nie przyjechało z ambasady. Przed przyjazdem Magda prosiła placówkę o pomoc, ale odpowiedziała, że “nie posiada środków”.
Jest marzec 2020. Mąż Magdy – Marian R., drobny przedsiębiorca z Białegostoku, już ponad pół roku siedzi w rosyjskiej kolonii karnej. Jeśli liczyć od zatrzymania – w rosyjskiej niewoli jest prawie dwa lata.
Na czas wizyty dostają pokój do widzeń rodzinnych. Na trzy dni. Kilkanaście metrów kwadratowych, w środku dwa tapczany, stary telewizor, stolik i dwa krzesła. Odrapane ściany. Drzwi wychodzą na korytarz, który prowadzi do wspólnej kuchni. W kompleksie jest jeszcze kilka pokoi – tam inne rodziny mają swoje widzenia.
Marian R. w czasie jednej z podróży do Rosji Facebook/archiwum prywatne
Marian wygląda nieco lepiej niż poprzednim razem – jeszcze w areszcie w Moskwie, kiedy rozmawiali tylko przez szybę. Mogą się dotknąć. I rozmawiać po polsku, wcześniej mogli tylko po rosyjsku. Pod czujnym uchem strażnika.
Mężczyzna opowiada. O warunkach w kolonii i o przesłuchaniu w Moskwie. O biciu tak, żeby nie było widać, i o papierosach, które gasili na nim rosyjscy policjanci. Ale nie na skórze, bo zostałyby ślady. W Moskwie papierosy mieli mu gasić w środku ucha.
Magda powie mi potem, że o wszystkim mówił też konsulowi, ale ten go zbył. – Mówił, że poskarżył się konsulowi, a konsul powiedział: “Panie, a masz pan jakieś dowody?” – opowiada. Spotykamy się w marcu 2021, rok po jej spotkaniu z mężem.
Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zaprzecza: “Według naszej wiedzy przytoczona przez Pana rozmowa nie miała miejsca” – odpowiada biuro prasowe MSZ.
Czy Magda uważa, że jej mąż mógł być szpiegiem? Kręci głową. Rozmawiamy w przestronnym, nowoczesnym mieszkaniu w ścisłym centrum Białegostoku. Kobieta tłumaczy, że nie chce spotykać się w domu, bo dzieci źle znoszą rozmowy o ojcu. A dzieci mają szóstkę. Z czego dwoje dorosłych.
Okolicę domu odwiedziłem wcześniej sam. To niczym niewyróżniający się bliźniak na przedmieściach – z szyldem przydomowej firemki. A jednak R. stać było na to, żeby kupić nowoczesne mieszkanie.
Magda twierdzi, że nie wie, czym dokładnie mąż się zajmował. Ale przyznaje, że obroty miał duże.
W czasie naszej rozmowy na podłodze bawi się trzyletni Antoś. Nic jeszcze nie rozumie, więc można przy nim rozmawiać swobodnie. – Urodził się trzy miesiące przed zatrzymaniem. Nawet nie pamięta taty – przyznaje Magda.
“Umywanie rąk”
Pora na dwie podróże w czasie. Najpierw do stycznia 2021. Pod ambasadą Wielkiej Brytanii w Warszawie protest na rzecz sprowadzenia do kraju Sławomira, znanego jako “Polak z Plymouth”. Niektórzy odmawiają różaniec. Mają transparenty: “Wielka Brytania nie jest większa od Boga”, “Anglio, nie zabijaj bezbronnych Polaków” itp. Sławomir przebywa w śpiączce. Ma uszkodzenie mózgu. Oddycha tylko z pomocą maszyn. Żona podejmuje decyzję o odłączeniu go od aparatury. Tłum pod ambasadą i popierający go politycy twierdzą, że Wielka Brytania chce zabić Polaka. Protest opisuje stołeczna “Wyborcza”. W sprawę angażują się: szef gabinetu prezydenta Krzysztof Szczerski, minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau i wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł. – Ufam, że wygra cywilizacja życia nad cywilizacją śmierci. W naszej kulturze, wierze, tradycji leży ochrona życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci – mówi Warchoł na konferencji prasowej.
Warszawa. Różaniec za Sławka, Polaka, który leży w śpiączce w Wielkiej Brytanii. Polski rząd – wbrew opiniom angielskich lekarzy, że żyje tylko dzięki aparaturze podtrzymującej życie – chce go przetransportować z powrotem do Polski Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta
A teraz kwiecień 2018. Marian R., nierzucający się w oczy mężczyzna w średnim wieku z brzuszkiem i właściciel niewielkiej firmy handlującej częściami do samochodów produkcji radzieckiej, jedzie do warsztatu w Moskwie. Jak twierdzi, po części do samochodów. Na miejscu czeka na niego FSB, rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Oprócz broni funkcjonariusze mają kamery, a nagrany wówczas materiał – opatrzony krzyczącym z ekranu paskiem “polskij szpion” – oglądają potem widzowie rosyjskich telewizji. Za pazuchą “szpion” ma plik banknotów, a jeszcze więcej w samochodzie – lecz jak twierdzą rosyjskie media i rosyjscy śledczy, wcale nie na zakup części do samochodów, ale elementów systemu rakietowego S-300. Zdaniem rosyjskiej agencji informacyjnej TASS Polak miał działać “w interesach polskiej organizacji będącej czołowym dostawcą narodowych sił zbrojnych i służb specjalnych”. Opis wskazuje na Polską Grupę Zbrojeniową, ale Ilona Kachniarz, dyrektor departamentu komunikacji i marketingu w PGZ, zaprzecza, jakoby koncern kiedykolwiek współpracował z firmą R.
Co się dzieje w Polsce? Niecały miesiąc po zatrzymaniu, w maju, stanowisko zastępcy szefa Służby Wywiadu Wojskowego niespodziewanie traci płk. Eugeniusz Szczęśniak – powołany zaledwie rok wcześniej. Czy obie sprawy mają związek? Ministerstwo Obrony Narodowej nie odpowiada na to pytanie, tłumacząc się niejawnością działania służb wywiadowczych.
W grudniu Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji cofa firmie R. koncesję na obrót sprzętem wojskowym. Musiał taką mieć, bo poradzieckie pojazdy, do których sprowadzał części, ciągle są w polskiej armii.
– To wygląda tak, jakby nie tylko nie zastanawiali się, jak pomóc aresztowanemu, ale jeszcze kombinowali, jak umyć ręce i odsunąć się od tej sprawy jak najdalej – mówi mi Piotr Niemczyk, były zastępca dyrektora Zarządu Wywiadu Urzędu Ochrony Państwa.
Biuro prasowe MSWiA na pytanie o niespodziewane cofnięcie przedsiębiorcy koncesji nie odpowiada.
W czerwcu 2019 roku rosyjski sąd skazał Polaka na 14 lat kolonii karnej za szpiegostwo. Proces toczył się za zamkniętymi drzwiami. Trzy miesiące później wyrok potwierdził sąd wyższej instancji. Polski konsul był tylko na pierwszej rozprawie i przy ogłoszeniu wyroku. Wnioski o udział w posiedzeniach niejawnych – jak informuje polskie MSZ – każdorazowo napotykały odmowę. Nic nie dały też noty dyplomatyczne do MSZ Rosji.
Ani po wyroku, ani później żaden przedstawiciel rządu publicznie nie skrytykował Rosjan za przetrzymywanie polskiego obywatela. Nikt w Polsce oficjalnie nie potwierdził też ani nie zdementował informacji, czy osadzony był szpiegiem, czy nie. Nie dowiedzieli się tego nawet posłowie z sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych.
70 dni karceru
Znów jest marzec 2020. Podczas wizyty żony Marian zdradza jej, że przygotowuje wniosek o przeniesienie do więzienia w Polsce. Po powrocie do kraju Magda pisze w tej sprawie do ambasady. Pyta, czy coś wiedzą i czy mogą pomóc.
Z odpowiedzi ambasady wynika, że nie jest tematem zainteresowana: “Urząd nie uczestniczy w procedurze przekazywania więźniów między państwami. Pani mąż zwraca się do właściwych władz rosyjskich (Ministerstwo Sprawiedliwości) z prośbą o umożliwienie odbywania wyroku na terytorium RP, które następnie przekazują wniosek do polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości” – pisze wicekonsul Alicja Siatkowska.
Polskie MS nie otrzymuje jednak żadnego wniosku. Zamiast tego R. trafia do karceru. Podobno to kara za jego wniosek o ekstradycję.
Karcer to betonowa cela o wymiarach 3 na 4 m. Pomiędzy godziną 6 a 22 łóżko przywiązuje się łańcuchami pionowo do ściany. W ciągu dnia więzień może tylko stać albo siedzieć na gołej podłodze. Za ciężkie przewinienia więźniowie trafiają do karceru na kilka lub kilkanaście dni. Ale K-17 Oziernyj słynie z samowoli strażników. R. spędza w karcerze 70 dni.
21 stycznia 2021 – w czasie, kiedy rząd angażuje się w sprowadzenie do kraju “Polaka z Plymouth” – R. dzwoni do polskiego konsula przy ambasadzie. Mówi “że czuje się dobrze i podziękował za szybką interwencję konsula w sprawie zamykania go w karcerze” – tak przynajmniej przekaże miesiąc później wiceminister spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk w odpowiedzi dla Rzecznika Praw Obywatelskich, zaniepokojonego doniesieniami o złej sytuacji Polaka w rosyjskiej kolonii karnej.
Uwaga Wawrzyka w tym czasie koncentruje się jednak na czym innym – w trybie pilnym MSZ wysyła do Wielkiej Brytanii paszport dyplomatyczny umierającemu Sławomirowi. Dokument dociera 22 stycznia, co Wawrzyk obwieszcza na Twitterze. Pięć dni później Sławomir umiera.
Po rakiety czy części do UAZ-a?
– Gdy w brytyjskim szpitalu umierał Polak w śpiączce, Polska proponowała mu paszport dyplomatyczny. Wykonano ogromną akcję dla człowieka, który był na progu śmierci. Tymczasem pan Marian […] jest poddany okrutnym represjom na terenie rosyjskiego obozu i nikt się nim nie interesuje
– mówił Niemczyk podczas konferencji prasowej pod siedzibą MSZ w lutym tego roku.
Fot. Jacek Marczewski / Agencja Gazeta
Zdaniem Niemczyka sprawa R. tym bardziej wymaga reakcji polskiego rządu, że Polaka prawdopodobnie skazano w oparciu o sfabrykowane dowody. – Rakiety S-300 to system, który był projektowany w latach 60. XX wieku. On ma ponad 50 lat, a do uzbrojenia armii radzieckiej wszedł w latach 70. Ciekawy byłby system S-500, który jest dopiero w fazie opracowywania. Gdyby to nim się zajął, to można by uwierzyć, że to jest poważna sprawa szpiegowska. Ale na to nie wygląda – mówi Niemczyk.
W odpowiedzi dla RPO, który pyta o działania dyplomacji wobec Polaka więzionego w Rosji, MSZ piórem Wawrzyka wymienia 12 not dyplomatycznych, 6 wizyt konsula i 7 bezzwrotnych zapomóg pieniężnych po 100 euro. Ministerstwo Sprawiedliwości przygotowuje wniosek o ekstradycję, ale od listopada czeka na dokumenty, których wciąż nie dosyła strona rosyjska.
W Warszawie udaje mi się skontaktować z byłym współpracownikiem polskiego wywiadu, który twierdzi, że służby najprawdopodobniej założyły R. teczkę. To mogło wystarczyć jako pretekst Rosjanom, którzy od dawna musieli Polaka obserwować. Tajemnicą poliszynela ma być bowiem fakt, że R. złapano niejako “na wymianę” za rosyjskich szpiegów przebywających w więzieniach państw NATO. – Człowiek z koncesją na obrót sprzętem wojskowym, do tego często wyjeżdżający do Rosji, musiał być zarejestrowany co najmniej jako informator polskich tajnych służb – mówi mój rozmówca.
Niewykluczone jest też, że jeśli R. był szpiegiem, to w rzeczywistości pojechał do Rosji po coś innego niż części do S-300.
Na pytanie o to, czy R. rzeczywiście był zarejestrowany jako informator polskiego wywiadu wojskowego, Ministerstwo Obrony Narodowej odpowiada przypomnieniem, że zgodnie z ustawą o SKW i SWW nie udziela informacji “na temat szczegółowego zakresu działalności tych służb”.
Niezależnie od tego, czy R. rzeczywiście był współpracownikiem polskiego wywiadu, czy pojechał do Rosji po części do UAZ-ów i GAZELI, brak zdecydowanych działań w jego sprawie nie poprawia wiarygodności polskich służb wywiadowczych, poważnie nadszarpniętej od czasu likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Co do tego zgodni są zarówno Niemczyk, jak i Marek Biernacki, członek Sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. – Obywatel Polski trzeci rok jest więziony w obcym kraju za domniemane szpiegostwo, a działań zmierzających do jego uwolnienia nie widać. To bardzo niebezpieczny sygnał dla prawdziwych polskich szpiegów. Mogą go zrozumieć tak, że jeśli wpadną, zostaną pozostawieni sami sobie – mówi Biernacki.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS