A A+ A++

Siedzi w Żodzinie. To jedno z najcięższych więzień śledczych w Białorusi.

– Brudno, wilgotno, grzyb. Wszystko tam cały czas mokre. Śmierdzi. Przez okienka nic nie widać, bo kraty, na to siatka. Prycze mocowane łańcuchami do ściany, odpinane tylko na noc. W dzień nie wolno leżeć, w nocy trudno zasnąć, bo całą dobę pali się światło. Słychać kroki strażników, którzy chodzą po korytarzu z psami, psy szczekają. Jeżeli krzykną twoje nazwisko, musisz podejść do drzwi, uklęknąć, patrzeć w wizjer, przez który oni patrzą na ciebie. Chcą, żeby każdy czuł się tam jak poniżane zwierzę – mówi Irena Biernacka, prezeska działającego w Lidzie oddziału Związku Polaków na Białorusi. Aresztowali ją, tak jak Poczobuta i innych działaczy Związku, pod koniec marca. I tak jak Poczobut – zanim trafiła do Żodzina, była w Okrestinie i w Wołodarce.

Wołodarkę jakoś dało się znieść. To dawne więzienie NKWD w Zamku Piszczałowskim, samo centrum Mińska. Tynk się sypie, w celach ciasno, w piwnicach wciąż wykonuje się karę śmierci strzałem w tył głowy. A jednak Wołodarka nie przeraża tak jak Żodzino.

– Tam już po pierwszym dniu nie chce ci się żyć. Myślisz tylko o tym, żeby się położyć, zasnąć i już nie wstać – mówi Biernacka. W jej celi było 14 osób i 12 pryczy, jedna miska do mycia, zimna woda, zamiast toalety dół w betonowej posadzce, trzeba kucać na oczach wszystkich.

W Żodzinie przez chwilę widziała Andrzeja. 25 maja. – Strażnik mnie wywołał: „Biernacka! Z rzeczami!”. Na korytarzu kazali stanąć twarzą do ściany. Kątem oka zobaczyłam Andrzeja. Szedł bez okularów, więc nie jestem pewna, czy mnie rozpoznał, ale chyba tak. Im o to chodziło, żeby mnie zobaczył, gotową do wyjścia. Kazali mu stanąć przy mnie, też twarzą do ściany. W kapciach, czarnych dresowych spodniach, białej koszulce. Bardzo chudy. Bardzo – mówi Irena Biernacka i płacze.

Czytaj też: „Andrzej Poczobut jest bohaterem, nie da się złamać”

Nie boisz się, że cię capną?

Andrzej Poczobut, korespondent „Gazety Wyborczej” w Grodnie, działacz nieuznawanego przez reżim Związku Polaków na Białorusi, ma 48 lat, żonę, dwoje dzieci. Zabrali go z domu, zrobili rewizję, wynieśli komputery, telefony – także te dzieci. Zgarnęli nośniki pamięci, dokumenty, karty bankowe, Kartę Polaka, polską literaturę. Od dawna był obserwowany, zdawał sobie sprawę, że telefon ma na podsłuchu.

Gdy w ubiegłym roku, w sierpniu, po wyborach, Białorusini wyszli na ulice, pisał o protestach. Gdy zaczęły się represje, pisał, do czego posuwa się reżim Łukaszenki. O tym, że trafia się do aresztu za biało-czerwony parasol, dostaje zarzuty za biało-czerwono-białe zasłony w oknach i dwa lata łagrów za napisanie na asfalcie: „Nie zapomnimy, nie przebaczymy”. Pisał o tych, którzy skazują, po nazwisku.

– Jesienią ubiegłego roku nagrywaliśmy razem podkast. Zapytałem: „Nie boisz się, że cię capną? Powiedział: „Chodzą za mną, ale to nic nowego. Poza tym Łukaszenka ma teraz ważniejsze problemy, nie będzie się zajmował korespondentem polskiej gazety” – opowiada Bartosz Wieliński z „Wyborczej”. Wieczorem, 24 marca, Poczobut przysłał tekst o tym, że Łukaszenka jest polonofobem i na nic były próby ocieplania relacji dokonywane przez polski rząd. – Przeczytałem, pomyślałem, że wstawię go na stronę rano. A rano Andrzej już był w więzieniu – mówi Wieliński.

Wcześniej do więzienia trafiła szefowa Związku Polaków Andżelika Borys. Aresztowano też Ireną Biernacką, Marię Tiszkowską, Annę Paniszewską. Zarzut ten sam: „podżeganie do nienawiści narodowej i religijnej” oraz „rehabilitacja nazizmu”, za co grozi od 5 do 12 lat więzienia.

Biernacka, Tiszkowska i Paniszewska po dwóch miesiącach wyszły z nakazem wyjazdu z kraju bez prawa powrotu. Borys i Poczobut wciąż są w więzieniu.

– Mówiąc „więzienie”, trzeba pamiętać, że na Białorusi to nie są „miejsca pozbawienia wolności”, to katownie – mówi Andrzej Pisalnik, redaktor naczelny portalu Znadniemna.pl. Zna się z Borys i Poczobutem od lat. – Coraz więcej wiadomo o tym, w jakich warunkach są przetrzymywani, i to przeraża. Jak długo jeszcze dadzą radę wytrzymać? Ciągle myślę o tym, żeby tylko nie stało się najgorsze.

Od ubiegłorocznych protestów przez białoruskie areszty przeszło 36 tysięcy osób. Dotąd za kratami jest co najmniej 700 więźniów politycznych. Dostają żółtą plakietkę, oznacza tendencje ekstremistyczne. Warunki w celach są tak nieludzkie, że niektórzy podcinają sobie żyły, odmawiają jedzenia i picia.

Poczobut celowo zakażony

Poczobut ma chore serce, chory żołądek. – Nie wiemy, jak się czuje – mówi Wieliński. Nie ma widzeń, listy przychodzą z opóźnieniem, ocenzurowane. – Są pisane tak, że trzeba się domyślać, o co chodzi. Wiemy, że miał problem z dostępem do leków, że celowo został zakażony koronawirusem, co jest tam normą wobec opozycjonistów. Przeszedł to zakażenie koszmarnie.

Gdy w sierpniu Fundacja Grand Press przyznała Poczobutowi Medal Wolności Słowa, Wieliński odebrał go w jego zastępstwie. Apelował do polityków: „Zróbcie, co możecie, żeby wyszedł z więzienia i żeby inni białoruscy dziennikarze także zobaczyli wolność. Błagam was, zróbcie coś. Niech to się po prostu skończy!”.

– Przejęli się apelem? – pytam.

– Gdy 25 września, kiedy minęło pół roku, odkąd Andrzej trafił do więzienia, była w Warszawie solidarnościowa manifestacja, a na Pałacu Kultury wyświetlono jego wizerunek, żaden z czołowych polityków nawet nie zamieścił tweeta w tej sprawie. Choćby: „Polska domaga się uwolnienia Andrzeja Poczobuta! Polska nie odpuści!”. Nic. Dopiero gdy dziennikarze zadają pytania ministrom czy jak niedawno Marcin Wrona prezydentowi Dudzie, to wtedy padają jakieś deklaracje. Rozumiem, że sprawa nie jest prosta, na Białorusi zostało niewielu dyplomatów i do uwięzionych dostęp jest utrudniony, ale mam wrażenie, że nie próbuje się podejmować działań. Nawet się o tym nie mówi. A Polska powinna krzyczeć! Domagać się uwolnienia Andrzeja i Andżeliki Borys używając wszystkich możliwych kanałów. Jeżeli zawodzi w tak prostej sprawie, jak przypominanie o tym, to trudno mi uwierzyć, że poradzi sobie z próbami nacisku, rozmowami na poziomie wymagającym wiedzy, kontaktów, doświadczenia – mówi Wieliński.

– Mniejszość polska w Grodnie to prozachodnia, prodemokratyczna grupa, a Andrzej tam to bardzo wyrazista postać. Zawsze było go pełno, zabierał głos. Komentator, autorytet – mówi Rusłan Szoszyn. Pochodzi z okolic Naroczy, jest dziennikarzem „Rzeczpospolitej”, Poczobuta poznał w 2012 r., gdy zbierał materiał do reportażu o losach Polaków na Białorusi. – Ty z okolic Naroczy? Tam walczył oddział „Kmicica” – powiedział Poczobut na dzień dobry. – Mało kto zna historię wschodniej części II RP tak dobrze jak on – mówi Szoszyn.

Czytaj też: Kim jest zatrzymany na lotnisku w Mińsku Roman Protasiewicz?

Nie rzuca się pereł

Urodził się w Brzostowicy Wielkiej, blisko granicy z Polską. Stąd pochodzi matka, ojciec ze wsi Poczobuty. Mama jest nauczycielką, ojciec przewodnikiem, autorem książek o historii i zabytkach Białorusi, badaczem historii rodziny. Najstarszym przodkiem, do jakiego się dokopał, jest urodzony w 1536 roku Mikołaj Poczobut-Odlanicki. A najbardziej znanym rektor Akademii Wileńskiej, Marcin Odlanicki (od rzeki Odły, nad którą leży wieś Poczobuty).

Gdy Andrzej trafia do więzienia, rodzice udzielają wywiadu radiu Swoboda, opowiadają o korzeniach, o tym, że syn chciał być prawnikiem. W młodości grał z bratem w punkowym zespole Deviation. Ich piosenki miały zabarwienie polityczno-anarchistyczne. Ojciec mówi, że jak tylko się budzi, biegnie do komputera sprawdzić wiadomości. Boi się zobaczyć coś złego. A to był dopiero początek uwięzienia.

Jak teraz to znosi? Proszę o rozmowę, odmawia. Znajomy mówi, że trudno się dziwić, cała rodzina jest pod ogromną presją. Cokolwiek powie i zrobi, wszystko może zostać użyte przeciwko Andrzejowi.

To nie pierwszy jego pobyt w więzieniu, jednak nigdy nie był trzymany tak długo. W 2011r., oskarżony o zniesławienie Łukaszenki, za nazwanie go dyktatorem i zarzucanie fałszerstw wyborczych, siedział prawie 100 dni. Przed sądem walczył ostro, wnosił o przesłuchanie prezydenta i niezależnych obserwatorów wyborów. Odmawia ostatniego słowa, tłumacząc to cytatem z Biblii: „Nie rzucajcie pereł przed wieprze”. Do celi zawsze wstawiają mu kogoś, kto namawia go, żeby przeprosił Łukaszenkę, pokajał się. Nie kaja się. Teraz też mówią: poproś o łaskę.

– Reżim chciałby się go pozbyć, ale za cenę padnięcia na kolana przed Łukaszenką, przyznania się do rzekomych win. Prosząc o łaskę, dostałby zgodę na wyjazd, bez możliwości powrotu. Sam fakt, że on śmie się na to nie zgadzać, wywołuje wściekłość reżimu. Jest w celi o zaostrzonym rygorze. Próbuje się go zmusić, żeby przestał strugać „bohatera” – mówi Wieliński.

– To jest człowiek niezłomny. Przywiązany do wartości. Jeżeli reżim chce go złamać, to prędzej sam sobie zęby połamie. Pytanie tylko, z jaką szkodą dla Andrzeja i jego bliskich – mówi Marcin Kowalczyk, były naczelny „Dziennika Łódzkiego” i „Expressu Ilustrowanego”. Poznali się w jury konkursu Stowarzyszenia Gazet Lokalnych. Mówi o Andrzeju: uczciwy, bezstronny, obiektywny, prawy. Ma w sobie wszystkie najważniejsze cnoty dziennikarskie. Myślę, że po części cierpi właśnie za te cnoty.

Oczy tych politycznych

– Wyszłam z więzienia, a wciąż jakby w nim siedzę. Widzę oczy tych politycznych. Oni tak strasznie czekają, że coś się wydarzy. Jak tylko w celi usłyszało się jakiś ruch albo chociaż samochód pod murami przejechał, to poruszenie: może się coś zaczęło? Myśli się: ja tu siedzę, ale ktoś – w moim imieniu – walczy dalej i nas wyciągnie. Ale nikt tam nie walczy. Na ulicach strach, ludzie przemykają w milczeniu – mówi Irena Biernacka.

– Wycina się wszystko, co mogłoby być choć trochę niezależne od władzy. Jeżeli wcześniej coś działało nieoficjalnie, półlegalnie, ktoś na to przymykał oko, teraz to już nie jest możliwe – mówi Rusłan Szoszyn.

Pisalnik: – Zlikwidowano nawet Stowarzyszenie Pszczelarzy. Ludzie są jakby w stanie zamrożenia. Totalny strach.

Za to, że przyrównał zatrzymanie Poczobuta i Borys do prześladowań z czasów stalinowskich, prokuratura w Grodnie straszyła go tymi samymi zarzutami, które mają oni. Ledwie wyszedł z przesłuchania, w szkole syna już wszyscy wiedzieli, że lepiej trzymać się z daleka, bo ojciec to element niepewny, wróg ludu.

Przyjechali do Polski. Są bezpieczni, ale żyją w poczuciu bezradności, co zrobić, żeby tych, którzy siedzą, uwolnić.

– Organizujemy akcję pisania listów do aresztów, więzień – mówi Stasia Glinnik ze Stowarzyszenia Białoruski Młodzieżowy Hub. Nawet jeżeli służby więzienne je zatrzymają, to i tak warto. – Kierownik więzienia widzi, że jest zainteresowanie, i tych, do których przychodzą listy, zaczyna się lepiej traktować. Każdy sygnał z Europy na nich działa.

– Adam Michnik napisał list do naczelnika więzienia, trochę mu grożąc – mówi Wieliński.

– Jakaś odpowiedź?

– Gdzie tam. Ale wiedzą, że jesteśmy, patrzymy. Naczelnik więzienia ma zakaz wjazdu do Unii Europejskiej. Można małymi krokami coś osiągnąć. Nacisk ma sens. Przydałoby się, żeby więcej ludzi naciskało.

Instrukcję, jak napisać list ze wsparciem do białoruskich więźniów sumienia, znajdziesz na: https://belarusam.pl/listy/

Współpraca Natalia Fabisiak

Czytaj też: Łukaszenka sprawdza, jak daleko może się posunąć. Porwał samolot, następny może zestrzelić

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWartości
Następny artykułNadzieja w wyciszaniu