A A+ A++

Przemysław Nawrocki, specjalista od ochrony wód i gatunków w WWF Polska: Przez setki lat zimy w Polsce były śnieżne, a wiosną śnieg topniał powoli – najszybciej na polach, wolniej w lasach. Typowym elementem krajobrazu były wiosenne rozlewiska w dolinach rzek. Teraz to zjawisko zniknęło. Nie ma śniegu, a co za tym idzie – nie ma powolnego topnienia. Straciliśmy więc ważny dla zasobów wody w Polsce moment zasilania wód gruntowych.

Dlaczego śniegu nie ma?

– To konsekwencja zmian klimatu, czyli naszego beztroskiego spalania paliw kopalnych, zarówno w Polsce, jak i na świecie. Tak jak przewidzieli klimatolodzy, idziemy w kierunku cieplejszego i bardziej suchego klimatu. Wraz ze zmianami klimatu pojawiły się nowe zjawiska, jak nawalne deszcze w letnim okresie.

Gwałtowne deszcze są nieprzydatne?

– Są wręcz bardzo groźne. Pamiętajmy, że większa część naszego kraju zagospodarowana jest pod tereny rolnicze. Do tego dochodzi zabudowana i uszczelniona przestrzeń w miastach – woda nie ma tylu miejsc, w które mogłaby łatwo wsiąknąć. Tymczasem teraz, w bardzo krótkim czasie – kilku dni, na wyschniętą glebę potrafi spaść tyle wody, co dawniej spadłoby w ciągu kilku tygodni, a nawet miesięcy. Efekt jest taki, że gwałtowne opady powodują zagrożenie powodziowe. Dotyka nas coraz więcej ekstremów – albo wody za mało, co oznacza suszę, albo za dużo, a za tym idą podtopienia i powodzie.

Wysychające jezioro Żywiecki w Żywcu. Fot. Lucek Cykarski / Agencja Gazeta

Gdybyśmy wzięli gąbkę i nalali na nią strumień dużej ilości wody, ona nie wsiąknie. Chodzi o to, żeby woda w gąbkę wsiąkała?

– Idealnie byłoby, gdyby woda wsiąkała powoli w glebę. Przykład z gąbką dobrze to obrazuje.

Czyli te nawalne deszcze sprawiają, że marnuje się potencjał, jaki daje woda opadowa?

– Tak, dzieje się to z dwóch powodów. Po pierwsze, nasza „gąbka” nie nasiąka powoli, czyli tylko część wody z opadów zostaje w glebie, większość spływa do potoków i rzek.

Ale jest jeszcze problem z zaburzonym systemem hydrologicznym. Po wojnie w Polsce zaistniała potrzeba jak najszybszego wyprodukowania żywności, więc na wielką skalę osuszano tereny podmokłe, mokradła. Efekt jest taki, że Polska pocięta jest siecią rowów melioracyjnych oraz systemów drenarskich, czyli rur ceramicznych zakopanych pod powierzchnią terenów rolnych. W zamyśle rowy miały pełnić podwójną funkcję, gdy jest za dużo wody – odprowadzać ją, ale miały też wodę zatrzymywać. Lata mijały, urządzenia, które miały podpiętrzać wodę w rowach, uległy degradacji. Obecnie ponad 90 proc. rowów melioracyjnych jest pozbawionych zastawek. Skutek jest taki, że średnio poziom zwierciadła wód gruntowych obniżył się o metr, o wiele za dużo, nawet dla gatunków traw uprawianych na intensywnie użytkowanych łąkach. Gleba jest przesuszona, korzenie traw nie mogą czerpać z zasobów wód gruntowych.

Ale suszy dopomogło też regulowanie rzek nastawione na przyspieszenie odpływu – prostowanie koryt, usuwanie naturalnej roślinności z dolin rzecznych, zwężanie dolin poprzez budowę wałów przeciwpowodziowych. Przez to woda z opadów nie ma możliwości pozostać w krajobrazie, zbyt szybko trafia do głównych rzek, a dalej do Bałtyku. Mamy więc Polskę przesuszoną.

A co z prawem wodnym?

– Jest wadliwe, ma szereg niewłaściwych zapisów. Niektóre z nich odziedziczyliśmy jeszcze z przedwojnia, gdy rzeki były używane do spławiania drewna. Np. zapis, który mówi o tym, że obowiązkiem właściciela wody – w naszym przypadku Państwowego Gospodarstwa Wodnego „Wody Polskie” – jest zapewnienie swobodnego spływu wód i lodów. Ale dołożono także nowe przepisy, np. katalog tzw. prac utrzymaniowych na rzekach, który zawiera działania wysoce szkodliwe dla ekosystemów wód płynących, przy jednoczesnym braku działań poprawiających stan ekologiczny rzek i zwiększających potencjał naturalnej retencji wód. Obowiązkiem właściciela wód jest prowadzenie wyłącznie takich prac utrzymaniowych na rzekach i potokach, które skutkują przyspieszonym odpływem wód, w tym ze zlewni małych cieków w krajobrazie rolniczym i leśnym. Niewłaściwie zdefiniowane prace utrzymaniowe zwiększają ryzyko wystąpienia suszy i potęgują jej negatywne skutki, gdyż ograniczają naturalną retencję koryt i dolin rzecznych. Wśród prac utrzymaniowych jest tzw. odmulanie, formalnie zapisane w prawie wodnym jako „udrażnianie śródlądowych wód powierzchniowych przez usuwanie zatorów utrudniających swobodny przepływ wód oraz usuwanie namułów i rumoszu”. Polega na obniżeniu poziomu dna rzeki poprzez usunięcie (zwykle koparką) ok. 50-centymetrowej warstwy osadów z dna.

Z zebranych przez WWF danych opartych na monitoringu przetargów na prace utrzymaniowe wynika, że tylko w 2016 i 2017 r. odmulanie wykonano łącznie na ok. 18 tys. km bieżących potoków i rzek, a to stanowi 28 proc. długości rzek uznanych za ważne dla rolnictwa.

W ten sposób ponownie sami pozbyliśmy się dużej ilości wody i przyczyniliśmy się do suszy?

– Tak. Pogłębienie tylko w ciągu dwóch lat niemal jednej trzeciej rzek i przyspieszenie odpływu wód z krajobrazu nie może być obojętne dla intensywności suszy. Zrobiliśmy ku temu jeszcze więcej, np. wykaszając roślinność z brzegów i dna na prawie 30 tys. km bieżących rzek i potoków. Roślinność spowalnia spływ wód i zwiększa retencję w glebach w dolinach rzek. Co ciekawe, większość tych prac przeprowadzono na obszarach, gdzie występują dotkliwe susze rolnicze, czyli w pasie nizin.

Łódzkie, Wielkopolska…

– Między innymi. Pas nizin to obszar w Polsce najbardziej zagrożony suszami. Proszę sobie wyobrazić, że nie ma obowiązku monitorowania takich prac jak odmulanie – gdzie, za ile i po co ktoś to zrobił.

Ale człowiek idzie dalej, usuwa tamy bobrów, które są ważnym elementem naturalnej retencji, która dodatkowo nic nas nie kosztuje. W ramach utrzymania wód tamy i towarzyszące im stawy bobrowe są na masową skalę usuwane również w rejonach kraju najbardziej narażonych na suszę. W latach 2016 i 2017 tamy bobrów usunięto na ok. 3 tys. km bieżących cieków rzek i potoków, głównie w województwie łódzkim, mazowieckim i lubuskim.

Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta

Słyszałam od kilku rolników, że nie przepadają za bobrami.

– Rolnicy w obecnej sytuacji rozchwiania klimatu powinni mieć zupełnie inną funkcję niż dotychczas. Nie powinni być wyłącznie producentami żywności. Już są strażnikami przyrody, a powinni być także strażnikami wody. Wielu z nich, gdy zdarzy się mokry sezon i zaleje im łąki czy pastwiska, żąda przekopania pobliskiej rzeki. Tymczasem powinno się sięgnąć po dopłaty retencyjne, żeby pomóc rolnikom finansowo. Dopłaty retencyjne można sfinansować z puli środków ze Wspólnej Polityki Rolnej.

Żeby zrekompensować straty, ale nie zmuszać ich do pozbywania się wody?

– Tak, ale chodzi również o stworzenie holistycznego podejścia do wody, w którym finansowe wsparcie dla rolników było elementem systemu ochrony wód w Polsce. To działania we wspólnym interesie naszym, ludzi i przyrody.

Mówimy o południu czy centralnej Polsce. Północ i województwo pomorskie jest w lepszej sytuacji?

– Z map ryzyka suszy, które zostały opublikowane w ramach projektu „Planu przeciwdziałania skutkom suszy”, wynika, że województwo pomorskie również znajduje się – a przynajmniej niektóre jego fragmenty – w zasięgu wysokiego ryzyka wystąpienia suszy rolniczej. Dotyczy to np. obszaru Żuław i południowych fragmentów województwa. Ale na tle Polski województwo pomorskie jest w lepszej sytuacji, co nie oznacza, że susza go nie dotknie. Obecność morza i łagodniejszy klimat to duża zaleta.

Bałtyk może stać się ofiarą suszy?

– Bałtyk już teraz jest silnie przeżyźniony związkami azotu i fosforu, które głównie pochodzą z terenów rolniczych. Dla Bałtyku dodatkowym zagrożeniem jest rozchwianie klimatu. Nawalne deszcze intensywniej spłukują nawozy z pól do rzek. To oznacza, że możemy spodziewać się jeszcze większych i częstszych zakwitów toksycznych sinic w wodach morskich.

Czy zabraknie nam wody w kranie?

– Może się tak zdarzyć. Nie w całej Polsce, ale w niektórych regionach. Tak stało się w zeszłym roku w Skierniewicach.

To może warto wykopać sobie studnię?

– W Polsce mamy do czynienia z powszechnym zjawiskiem pobierania wód podziemnych, właśnie ze studni. Większość poborów nie jest rejestrowana. Wymyka się to spod kontroli, istnieje ryzyko, że tego nie opanujemy. Przez to, że chcemy sobie podlać ogródek, kraj może mieć poważny kryzys zasobów wodnych. To nie są niewyczerpalne źródła.

Dostaję wiadomości od strażaków, ostatnio wiele dotyczyło pożarów ściółki leśnej, to także konsekwencja suszy?

– Proszę zobaczyć, co działo się np. w Szwecji, Kanadzie, na Alasce czy Syberii, gdzie płonęły borealne lasy – w miejscach, które są zwykle wilgotne. Wystarczy jeden piorun i potrafi się palić ogromny obszar lasu.

Albo człowiek.

– Susza zwiększa zagrożenie pożarów lasów, ale pamiętajmy, że palić mogą się także osuszone przez człowieka torfowiska.

Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta

Na suszy ucierpią niemal wszystkie sektory gospodarki – handel, turystyka, a przede wszystkim rolnictwo.

– Susza oznacza droższą żywność, konieczność zapewnienia wsparcia finansowego dla rolników, zamknięte przez zakwity sinic kąpieliska. Ale jest kolejna rzecz, za sprawą której susza wpłynie na nasze życie: to problemy z dostarczaniem energii. Mamy bardzo anachroniczny system jej produkcji, oparty na elektrowniach węglowych.

Które potrzebują dużo wody?

– Jest ona niezbędna do chłodzenia. Niski stan i wysoka temperatura wód w rzekach oznacza brak wody chłodniczej. Ten problem dotknie nas wszystkich, bez względu na miejsce zamieszkania. Ustawa „antywiatrakowa” zastopowała setki inwestycji w farmy wiatrowe, a to byłoby rozwiązaniem problemu.

Jak pan o tym mówi, to myślę, że takie rzeczy za 10-20 lat mogą się zdarzyć.

– To jest realne zagrożenie już teraz! W związku ze zmianami klimatu latem mamy coraz większe temperatury, rośnie więc liczba instalowanych systemów klimatyzacyjnych. W wielu przypadkach ich posiadanie to kwestia życia i śmierci. Na przykład fale upałów we Francji spowodowały śmierć z przegrzania wielu starszych ludzi. Dlatego w ramach antidotum na suszę musimy myśleć o tym, jak najpowszechniej rozwinąć w kraju energetykę prosumencką, rozproszoną, opartą na elektrowniach wiatrowych, fotowoltaicznych i biogazowych.

Czy grozi nam największa od 50 lat susza?

– Jest takie ryzyko. Nie mieliśmy śniegu, na tę chwilę opadów prawie nie ma, to oznacza wysokie prawdopodobieństwo, że powtórzy się sytuacja z ubiegłego roku, gdy mieliśmy dotkliwą suszę w prawie całym kraju.

Co to oznacza dla nas? Wyższe ceny?

– Między innymi. Dla przykładu, susza jest szczególnie dotkliwa dla upraw ziemniaków, ale i dla owoców. To najprawdopodobniej przełoży się na wyższe ceny.

A co możemy zrobić my sami już dziś?

– To, co możemy zrobić natychmiast, to oszczędzać wodę. Krótko trwający prysznic zamiast kąpieli w pełnej wannie albo mycie zębów z wykorzystaniem wody w szklance, a nie przy otwartym kranie, podobnie z myciem naczyń. Możemy się starać, oszczędzać wodę, ale i tak kluczowe są decyzje polityków.

Ale teraz politycy zajęci są innymi sprawami. A tak w ogóle, to susza to mało atrakcyjny temat dla klasy politycznej, głosów raczej nie przysporzy.

– Z koronawirusem czy bez nie chcemy wydawać majątku na jedzenie, chcemy, żeby z kranów leciała woda i żeby nikt nie racjonował nam dostaw energii.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułOperacja berlińska, czyli jak Stalin wyrolował Eisenhowera, a Żukow z Koniewem zaorali Niemców w 14 dni
Następny artykułBezpłatne wsparcie psychologiczne – teleporady w ramach NFZ !