Miesiąc temu – pisałem o tym i wtedy – Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji przy ONZ, a za nią czytany przecież przez miliony „New York Times” informowały o skali ucieczki z Afganistanu. Problem już wtedy dotyczył dziesiątek tysięcy osób tygodniowo. Gdzie mogli oni uciec? Przecież nie do Ameryki, skoro do Waszyngtonu jest z Kabulu ponad 11 tysięcy kilometrów, a Afganistan i tak nie ma nawet dostępu do morza. 90 proc. z dwóch i pół miliona Afgańczyków, którzy opuścili swój kraj w czasie trwającego dekady konfliktu, znajduje się dzisiaj w jednym z dwóch miejsc: w Pakistanie albo w Iranie. Kolejne grubo ponad sto tysięcy Afgańczyków to dziś uchodźcy w Turcji – która zapowiada, że wcale nie musi ich tolerować. To zawoalowana groźba w kierunku Unii Europejskiej, bo dziś płacimy Ankarze za trzymanie uchodźców w swoich granicach i uniemożliwianie im ucieczkę drogą morską lub tzw. „szlakiem bałkańskim” na północ.
Nawet jedna dziesiąta albo i jedna dwudziesta tej liczby – czyli dziesięć czy pięć tysięcy uchodźców – wystarczyłaby Łukaszence i Putinowi do wywołania przeciągającego się kryzysu politycznego, prawnego i wizerunkowego na zewnętrznych granicach UE. Wystarczyłoby przybywających tam jako „turyści” albo docierających ze środkowoazjatychkich państw byłego Związku Radzieckiego uchodźców podrzucać Polakom, Litwinom czy Łotyszom. Ci zaś skonfliktowaliby się wewnętrznie, a zasoby państw, zamiast na walkę z COVID-19 czy rozwiązywanie innych problemów, natychmiast zostałyby skierowane na fortyfikowanie granic. I to się właśnie dzieje: Afgańczycy i Irakijczycy nie trafiają teraz do Polski przypadkiem. A jak donoszą specjalizujący się we wschodniej tematyce dziennikarze, przy okazji lokalne mafie, międzynarodowe szajki przemytnicze i służby zrobiły sobie z tego procederu dochodowy biznes. Czego jeszcze – włącznie z handlem kobietami i dziećmi – mogą się w tej sytuacji dopuścić, pozostaje pytaniem otwartym.
Ta polityka skutecznie uderza w Polskę z kilku powodów. Po pierwsze, niechęć wobec uchodźców jest być może jeszcze większa niż w 2015 roku. Badanie CBOS z 2018 roku, czyli gdy największe nasilenie kryzysu migracyjnego z 2015 roku było dawno za nami, pokazywało, że trzy czwarte Polaków nie chce przyjmowania uchodźców. A przeciwko uchodźcom z Afryki i Bliskiego Wschodu w szczególności było aż 92 proc. zwolenników PiS, 85 proc. Kukiz’15 i 51 proc. Platformy Obywatelskiej. W przeciwieństwie jednak do 2015 roku, teraz – jak widzimy – nawet Donald Tusk opowiada się za ściślejszą ochroną granic i straszy, że to PiS przyjął „rekordowo dużo nielegalnych imigrantów”.
To drugi powód – rozdarcie między liczną reprezentacją bardziej liberalnej i wielkomiejskiej Polski, która domaga się humanitarnego podejścia, a niechętną uchodźcom większością Polaków będzie paliwem dalszej polaryzacji. Scenariusz, w którym Polska psuje plany Łukaszenki i jednocześnie przyjmuje uchodźców oraz z pomocą sojuszników rozgrywa tę sprawę przeciwko niemu, jest dziś niestety czystą fantastyką.
A to prowadzi do punktu trzeciego. Polska pojawiła się niedawno w amerykańskich mediach, w kontekście ewakuacji personelu z Afganistanu, w pozytywnym kontekście – jako jedno z państw, których działania pomagają prezydentowi Bidenowi opanować chaos wokół kabulskiego lotniska. Nie mamy jednak teraz ani tak dobrych relacji z USA, ani na tyle nieszablonowo myślących polityków, by tę sytuację wykorzystać. Amerykanie nie oferują dziś wielkiego wsparcia Polsce w hybrydowej wojnie na granicach, bo ani nie traktują Polski zbyt życzliwie, ani żaden z naszych polityków nie ma odwagi się tego od nich domagać.
Czytaj także: Łukaszenka z satysfakcją patrzy na okrutną twarz polskiego rządu
Przez lata Polska opinia publiczna była szantażowana przez populistyczną prawicę kwestią migrantów i uchodźców z Bliskiego Wschodu, ale nikt w głównym nurcie debaty nie chciał przyznać, że to i my, i nasi sojusznicy odpowiadamy za destabilizację regionu. Właściwie tylko na skrajnej prawicy i skrajnej lewicy pojawiały się czasem opinie, że skoro razem z Amerykanami wchodziliśmy do Afganistanu i Iraku, to mamy prawo oczekiwać, że USA pomogą, gdy skutki tych wojen sięgają naszych granic. To stanowisko – przecież nie bezzasadne – nigdy nie pojawiło się jako poważna alternatywa dla PiS-owskiego szowinizmu.
Dziś na stronie głównej amerykańskiego Departamentu Stanu próżno szukać informacji o tym, że Białoruś czy Rosja atakują NATO-wskich sojuszników, wykorzystując do tego bezbronnych ludzi porzucanych gdzieś w lasach przy granicy. Przeciwnie: to potępienie Polski za nowelizację KPA i lex TVN jest drugą po Afganistanie najważniejszą depeszą – ten dokument, podpisany nazwiskiem szefa amerykańskiej dyplomacji, Antony’ego Blinkena, wisi na eksponowanym miejscu witryny state.gov od ponad tygodnia. To nie wymaga większego komentarza.
Polska przegra sprawę uchodźców na granicy z Białorusią i moralnie i politycznie, a cenę zapłacą ci osamotnieni i wykorzystywani jako pionki ludzie. Skutkiem tej porażki będzie głębsza polaryzacja w kraju i przesunięcie się debaty o prawach człowieka jeszcze dalej w kierunku prawej ściany. A o ile nie wydarzy się jakiś polityczny cud w najbliższych dniach i tygodniach, Łukaszenka i Putin zyskają świetne narzędzie do właściwie darmowego destabilizowania sytuacji.
Czytaj także: „W Straży Granicznej mamy dziś do czynienia z podobną sytuacją, jak w policji. Z selekcją negatywną”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS