A A+ A++

Nikt nie będzie nas pouczał, co Polska powinna za Niemców zrobić dla ofiar niemieckich zbrodni, bo nie ma do tego prawa.

Już podczas wielkiej, niemal globalnej awantury o nowelizację ustawy o IPN (w styczniu 2018 r.) wyszło na jaw, że jeszcze większą międzynarodową aferę wywoła przyjęcie polskiej ustawy reprywatyzacyjnej.

Przedsmak tego mieliśmy już jesienią 2017 r., gdy pojawił się projekt kompleksowej ustawy reprywatyzacyjnej, przygotowywany przez ówczesnego wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego (ostatecznie projekt został zamrożony). Zawieszona wtedy wielka draka stała się faktem w czerwcu 2021 r., gdy Sejm przyjął nowelizację Kodeksu Postępowania Administracyjnego. Parlament nie miał wyboru wobec decyzji Trybunału Konstytucyjnego, który w 2015 r. orzekł, że przepis kodeksu o nieważności decyzji wydanej z rażącym naruszeniem prawa nawet kilkadziesiąt lat po takiej decyzji – jest niekonstytucyjny.

W nowelizacji kodeksu znalazł się więc zapis, że nie stwierdzałoby się nieważności decyzji, jeśli „od dnia jej doręczenia lub ogłoszenia upłynęło 10 lat, a także gdy decyzja wywołała nieodwracalne skutki prawne”. Wtedy można by orzec, iż decyzję wydano z naruszeniem prawa. Jeśli zaś od dnia doręczenia lub ogłoszenia decyzji upłynęło 30 lat, w ogóle nie byłoby wszczynane postępowanie w sprawie stwierdzenia nieważności decyzji. Awanturę z udziałem Izraela i Stanów Zjednoczonych, a dotyczącą reprywatyzacji trzeba było brać pod uwagę już od lata 2009 r. Nie przyjęto wtedy żadnych aktów prawa międzynarodowego, a tylko zapisy intencji. Jednak te zapisy zaczęły potem być traktowane tak jak umowa międzynarodowa. I stały się podstawą aktu prawa amerykańskiego oraz podstawą ataków na Polskę.

Podczas czeskiej prezydencji w UE w 2009 r., w Pradze i Terezinie odbyła się międzyrządowa konferencja „Mienie okresu Holokaustu”. Na jej koniec, 30 czerwca 2009 r., 46 państw, w tym Polska, przyjęło Deklarację Terezinską. Premierem Polski był wtedy Donald Tusk, ministrem spraw zagranicznych Radosław Sikorski, a nad deklaracją pracował sekretarz stanu w KPRM Władysław Bartoszewski. Formalnie deklaracja nie została przez żadnego z nich podpisana, lecz przyjęto ją przez aklamację i zaczęła rodzić skutki.

W dokumencie zapisano, że „tylko część skonfiskowanego majątku została odzyskana lub zrekompensowana”. W związku z tym „Państwa Uczestniczące wzywają do podjęcia wszelkich starań mających na celu naprawienie konsekwencji bezprawnych przejęć majątków, takich jak konfiskaty, wymuszone sprzedaże i sprzedaże pod przymusem, które stanowiły element prześladowań tych niewinnych ludzi i grup, z których olbrzymia większość zmarła nie pozostawiając spadkobierców”.

Sygnatariusze postanowili: „Ważne jest, tam gdzie nie zostało to jeszcze skutecznie osiągnięte, zajęcie się prywatnymi roszczeniami ofiar Holokaustu dotyczącymi nieruchomości byłych właścicieli, spadkobierców lub ich następców, w drodze albo restytucji in rem albo rekompensaty, tak jak to będzie właściwe, w sprawiedliwy, wszechstronny i niedyskryminacyjny sposób, zgodny z prawem krajowym i odpowiednimi regulacjami, jak również umowami międzynarodowymi. Proces takiej restytucji lub rekompensaty powinien być szybki, prosty, dostępny, transparentny i ani uciążliwy, ani kosztowny dla osoby występującej z roszczeniem”.

Najważniejsze z polskiego punktu widzenia są zapisy dotyczące majątku, dla którego nie ma spadkobierców, a „mógłby służyć jako podstawa do spełnienia potrzeb materialnych znajdujących się w potrzebie ofiar Holocaustu i zapewnienia ciągłej edukacji o Holokauście, jego przyczynach i konsekwencjach”. Zalecenie zmierza do tego, „by tam, gdzie nie zostało to zrobione, państwa uczestniczące w Konferencji Praskiej rozważyły wdrożenie narodowych programów, które zajmowałyby się nieruchomościami skonfiskowanymi przez nazistów, faszystów i ich kolaborantów”. Tym miał się zająć Europejski Instytut Dziedzictwa Shoah w Terezinie.

Celem było wypracowanie „niewiążących wytycznych i najlepszych praktyk w dziedzinie restytucji i rekompensowania bezprawnie przejętych nieruchomości”. Niewiążące wytyczne szybko stały się jednak wymogiem, i to z bardzo określonym, rocznym horyzontem czasowym. Ten horyzont został przekroczony, ale deklaracja nie poszła w zapomnienie. Przede wszystkim stała się podstawą ustawy JUST 447 przyjętej 24 kwietnia 2018 r. przez Izbę Reprezentantów Kongresu Stanów Zjednoczonych.

Ustawa 447 nie była żadnym nagłym aktem amerykańskiego prawa, lecz efektem dwudziestoletnich prac (od czasu Konferencji Waszyngtońskiej w 1998 r.) na rzecz „sprawiedliwości dla ocalonych, którzy wciąż nie uzyskali rekompensat” (taki jest zresztą tytuł amerykańskiej ustawy – Justice for Uncompensated Survivors Today). Ustawa 447 wprost nawiązywała do zobowiązań i ustaleń przyjętych w Terezinie Głównym powodem przyjęcia ustawy 447 był zaprzestanie w 2017 r. działalności Europejskiego Instytutu Dziedzictwa Shoah. Środowiska żydowskie w Stanach Zjednoczonych zaproponowały wtedy, żeby monitorowaniem spraw wynikających z Deklaracji Terezinskiej zajął się Departament Stanu.

Ustawa 447 „określa wymóg przygotowywania sprawozdań o działaniach [ew. ustawodawstwie] niektórych państw obcych dotyczących mienia okresu Holokaustu i powiązanych z tym zagadnień”. Ustawa 447 odnosi się do państw „uczestniczących w konferencji „Mienie Okresu Holokaustu”. Chodziło o mienie „bezprawnie przejęte lub przekazane”, czyli obejmujące „konfiskatę, wywłaszczenie, nacjonalizację, wymuszoną sprzedaż lub przeniesienie oraz sprzedaż bądź przekazanie pod przymusem mienia w okresie Holokaustu lub w czasach rządów komunistycznych w państwie podlegającym [ustawie]”.

W ciągu 18 miesięcy od daty wejścia w życie ustawy 447 sekretarz stanu został zobowiązany, by przedstawić „właściwym komisjom Kongresu [spraw zagranicznych i wydatków rządowych w obu izbach] sprawozdanie oceniające i opisujące charakter i zakres przepisów państwowych oraz egzekwowanie przez państwa przedsięwzięć dotyczących identyfikacji i zwrotu lub restytucji za bezprawnie przejęte lub przekazane mienie okresu Holocaustu, zgodne z założeniami i celem Konferencji Mienie Okresu Holokaustu [z 2009 r.]”. Czyli to, co było niby niewiążące, stało się bardzo wiążące.

Sprawozdanie miało opisywać, jak postępują wybrane państwa, gdy „zwrot mienia (…) nie jest już możliwy”, a wtedy wskazane byłoby zapewnienie „prawowitemu właścicielowi porównywalnej własności zastępczej lub wypłacenie mu godziwej rekompensaty”. Sprawozdanie powinno uwzględniać postępowanie wybranych państw „w przypadku mienia bez spadkobierców”, czyli powinno zawierać informacje, jak w tych państwach i czy w ogóle zapewniono „majątek lub rekompensaty na rzecz potrzebujących pomocy ofiar Holokaustu, na cele związane ze wspieraniem edukacji o Holokauście”.

Formalnie chodziło o monitorowanie realizacji celów i postulatów przyjętych w Deklaracji Terezinskiej, która nie jest aktem prawa międzynarodowego. Ani ustawa 447, ani Deklaracja Terezinska nie pozwalają międzynarodowym organizacjom żydowskim czy państwom (np. Izraelowi) na wnoszenie konkretnych roszczeń odnoszących się do tzw. żydowskiego mienia bezdziedzicznego. Jednak oba te akty mówią o mieniu bezdziedzicznym, a Deklaracja Terezinska postuluje rozwiązanie tego problemu w przyszłości.

Deklaracja Terezinska i ustawa 447 tylko formalnie nie są podstawą roszczeń, ale ponieważ są bardzo mocnym narzędziem nacisku, przede wszystkim na Polskę, łatwo od tego przejść do roszczeń. Na początku mogą być wykorzystywane jako narzędzia nacisku poprzez media, międzynarodowe organizacje i stowarzyszenia, w tym pozarządowe, poprzez konferencje, sesje naukowe itp. W ten sposób Polska łatwo może się znaleźć (i symptomy tego już mamy) pod zmasowanym ostrzałem, żeby ustawowo zrealizowała postulaty i zalecenia zawarte w Deklaracji Terezinskiej, częściowo uwzględnione także w ustawie 447.

Nikt nie może Polski bezpośrednio zmusić do respektowania w naszym prawie takiego bytu jak „mienie bezdziedziczne”. Ale można prowadzić przez wiele lat kampanię naciskania na Polskę, by uległa i przyjęła odpowiednie rozwiązania ustawowe. Nie można też wykluczyć, że sprawozdania Departamentu Stanu będą podstawą do wnoszenia pozwów przeciwko Polsce w amerykańskich sądach (w przeszłości już tak było). Gdy tylko Sejm przyjął nowelizację Kodeksu Postępowania Administracyjnego, pojawiła się informacja, że do Polski wybiera się Stuart Eisenstat, pracujący w gabinetach kilku prezydentów, ale przede wszystkim specjalny doradca ds. Holokaustu. Gdy pada nazwisko Eisenstata, przypomina się sprawa szwajcarskich banków, w którą był on zaangażowany.

W 1995 roku Edgar Bronfman i Abraham Burg stwierdzili, że w szwajcarskich bankach znajdują się miliardy dolarów zdeponowane przez Żydów przed II wojną światową (w postaci gotówki na kontach oraz złota, kosztowności i papierów wartościowych w skrytkach). Żydzi zginęli w Holokauście, a konta pozostały uśpione, więc banki powinny oddać depozyty i zawartość skrytek oraz zapłacić stosowne odszkodowanie. Bronfman był w latach 1979-2007 prezesem Światowego Kongresu Żydów, do 2000 r. współwłaścicielem koncernu Seagram, wtedy największej na świecie firmy produkującej spirytualia. Był także współwłaścicielem koncernu medialnego MCA, kontrolującego m.in. wytwórnię filmową Universal Pictures. Zmarł w 2013 r. Abraham Burg był dobrze się zapowiadającym izraelskim politykiem, potem posłem przez cztery kadencje, a nawet przewodniczącym Knesetu.

Bronfmana wspierał Mark Rich, amerykański finansista żydowskiego pochodzenia, potentat w branży nieruchomości. Bronfman pozyskał też wpływowego republikańskiego senatora Alfonsa D’Amato, wtedy przewodniczącego senackiej komisji ds. bankowości. Komisja, której przewodniczył przesłuchiwała świadków w sprawie żydowskich kont w Szwajcarii. Przesłuchaniom towarzyszyły artykuły w prasie nazywające szwajcarskich bankierów złodziejami i oskarżające banki o żerowanie na ofiarach Holokaustu. Były też wystąpienia gwiazd Hollywood, potępiających pazerne szwajcarskie banki. Kilka parlamentów stanowych, w tym kalifornijski, wezwały do bojkotu szwajcarskich towarów, a nawet wprowadzenia zakazu ich importu. Na specjalnej stronie internetowej publikowano listy od ofiar Holokaustu bądź ich potomków, gdzie żądano zwrotu depozytów i odszkodowań.

Bronfman, Burg, Rich i D’Amato oskarżyli banki o przywłaszczenie 7 mld dolarów (z odsetkami 9,5 mld dolarów) należących do europejskich Żydów, którzy zginęli w niemieckich obozach zagłady. Suma została wzięta z sufitu, bowiem we wszystkich szwajcarskich bankach podczas wojny wartość lokat wyniosła ok. 5-6 mld dolarów. Skutkiem kampanii było powołanie dwóch międzynarodowych komisji dla zbadania sprawy uśpionych kont. Jedna z nich zatrudniła ponad 600 księgowych, którzy zbadali ponad 4 mln rachunków bankowych – z prawie 7 mln, które w latach 1933-1945 istniały w 254 szwajcarskich bankach.

Komisje wskazały ok. 54 tys. kont bankowych, które mogły należeć do ofiar Holocaustu i generalnie ofiar II wojny światowej. Z tym, że prawie połowa z tych kont nie należała do Żydów, lecz głównie do Francuzów, którzy przed wojną lokowali w Szwajcarii oszczędności. Powstała też lista z nazwiskami 74 tys. Szwajcarów, którzy po zakończeniu wojny nie zgłosili się po swoje pieniądze. Światowy Kongres Żydów twierdził, że europejscy Żydzi zakładali w Szwajcarii konta także na nazwiska znanych im obywateli szwajcarskich. Ostatecznie wartość depozytów oszacowano na ok. 32 mln dolarów, co nijak się miało do 9,6 mld dolarów wyliczonych (z sufitu) przez Edgara Bronfmana.

W czasie, gdy działały dwie międzynarodowe komisje, amerykańscy adwokaci Edward Fagan i Michael Hausfeld złożyli w nowojorskim sądzie pozew przeciwko szwajcarskim bankom, ponoć występując w imieniu 18 tys. ofiar II wojny światowej, w tym ofiar Holokaustu, choć faktycznie reprezentowali 6 osób. Szwajcarskie banki zmuszono do deklaracji, iż wszyscy żyjący właściciele i spadkobiercy odzyskają depozyty wraz z odsetkami za kilkadziesiąt lat. Dodatkowo rząd Szwajcarii zobowiązał się do utworzenia specjalnego funduszu charytatywnego dla ofiar Holokaustu. Szwajcarskie banki zgodziły się wypłacić odszkodowanie w wysokości 1,25 mld dolarów, a Rada Federalna zdecydowała się przeznaczyć na specjalny fundusz 200 mln franków szwajcarskich, czyli łącznie było to prawie 1,5 mld dolarów. Faktyczną wartość depozytów oszacowano na 32 mln dolarów.

Czy podobny do szwajcarskiego scenariusz może dotyczyć Polski i „bezspadkowego” mienia pożydowskiego? Jak najbardziej, o czym świadczy zapowiedź przyjazdu do Polski Stuarta Eisenstata. Tylko Polska nie może ulec. Nie jesteśmy szwajcarskimi bankierami, lecz ofiarami. Niemieckiej machiny zbrodni i zniszczenia. To Niemcy zrujnowali Polskę i zabili 3 mln Polaków. To Niemcy zabili też 3 mln obywateli II RP żydowskiego pochodzenia i zniszczyli dużą część ich dorobku oraz majątku. Te ofiary były obywatelami Polski, a nie Izraela, który powstał w 1948 r. I nie byli obywatelami USA.

Polski rząd działający w Londynie wszelkimi sposobami próbował skłonić władze USA do ratowania Żydów w Polsce (m.in. przez raporty Witolda Pileckiego i osobiste rozmowy Jana Karskiego z prezydentem Rooseveltem oraz najważniejszymi postaciami społeczności żydowskiej). Bez efektu. A nawet spotkał się z chłodną obojętnością. Dlatego nikt nie będzie nas teraz pouczał, co Polska powinna zrobić. Bo nie ma do tego prawa. A po odszkodowania niech się zwrócą do sprawców, czyli Niemców. Także po reparacje dla Polski, bo to moralny obowiązek, szczególnie Stanów Zjednoczonych.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułOgromna kraska podczas Tour de France! Zawinił nieodpowiedzialny kibic
Następny artykułNokaut! Polska w finale Ligi Narodów