- Mamy do czynienia ze sporem moralnym a nie politycznym, co powoduje, że osiągnięcie konsensusu jest niemożliwe.
- Orzeczenia dot. aborcji eugenicznej nie wydał Jarosław Kaczyński tylko Trybunał Konstytucyjny, oddzielny organ, co nadaje wyrokowi zupełnie inną rangę.
- Polsce grozi zanegowanie samego Trybunału Konstytucyjnego, co może stanowić dogodny pretekst do podważenia en bloc lat 2015-2023 (jeżeli do tego roku rządzić będzie PiS). Taki rozwój wypadków oznaczałby dewastację całej państwowości polskiej.
- Jarosław Kaczyński mógł uniknąć tego zagrożenia, gdyby pięć lat temu ws. TK obrał, być może powolny, ale propaństwowy kurs. Lider PiS jest jednak patriotycznym rewolucjonistą niezdolnym do kompromisów.
Pierwszym krokiem do analizy zaistniałej sytuacji musi być założenie, że obu stronom konfliktu zależy na dobru człowieka. Należy tak uznać bez względu na to, że po jednej stronie znajduje się pani Lempart, a po drugiej pan Bąkiewicz. Takie podejście może budzić oburzenie zarówno pro-liferów jak i zwolenników pro-choice, jeżeli jednak uznamy inaczej, to równie dobrze możemy pakować już walizki i gasić światło. Założenie a priori, że druga strona jest zła, jedynie nas zaślepi.
Obrońcy niewinnych
Obie strony są zatem przekonane, że działają słusznie. Jedni uważają, że chronią niewinne dzieci przed cywilizacją śmierci, drudzy – bezbronne kobiety przed religijnymi fundamentalistami. Część prawicy ukuła narrację o komunistach burzących świątynie, a część lewicy i liberałów o chorych z nienawiści pisowcach, którzy chcą „torturować kobiety”. Znamiennym jest, że liberałowie obrali dokładnie tę samą strategię, jaką przez lata stosowała prawica ws. Marszu Niepodległości – „to uśmiechnięte rodziny z dziećmi, które pokojowo protestują, a grupki radykałów to margines”. PiS z kolei kolportuje najbardziej radykalne doniesienia, tak jak to było ze wspomnianym marszem za rządów Tuska.
Faktem jest, że obrazki z protestów są momentami przerażające, ale tak samo niepodważalnym faktem jest, że nie stanowią one pełnego obrazu sytuacji. Jeden z propisowskich dziennikarzy stwierdził niedawno podczas audycji RDC, że demonstranci są niepoważni, a Kaczyński będzie dzięki nim rządzić jeszcze z dwie kadencje.
Taki lekceważący stosunek do wydarzeń ostatnich dni jest strzałem w stopę. To nie jest kolejna manifestacja KOD-u, nie obserwujemy Obywateli RP czy ruchu „pięciu gwiazdek”. Nie, tutaj zagrała prawdziwa emocja. Ona ruszyła wielu „normalsów”, którzy w głębokim poważaniu mają antypisowską narrację o gwałconej demokracji. Łatwo byłoby ich wrzucić do wspólnego wora z napisem – zapewne – „marksizm” (ulubiony straszak obecnej turbo prawicy), tylko że to nas nigdzie nie doprowadzi. Nadal będziemy w swoich bańkach. Mamy wroga, można zatem naostrzyć kopię i dawaj. To bardzo wygodne, tylko że jałowe.
Protesty są niesione prawdziwymi emocjami, a radykałowie (nawet jeżeli nadają ton), to nie stanowią większości. Przyprawianie tym wszystkim ludziom czy to gęby Marty Lempart, czy Elizy Michalik nie zmieni faktów. A obrażanie się na fakty jest rzeczą po prostu głupią.
Przepaść
Skoro tematem sporu są kwestie moralne i to w dodatku fundamentalne, gdyż dotykające dosłownie życia i śmierci, to oznacza, że zbudowanie społecznego kompromisu nie jest realne. Kompromisowe rozwiązanie być może jest możliwe do odgórnego narzucenia, ale podział jest zbyt głęboki, by mogło ono w naturalny sposób wyrosnąć i zostać społecznie zaakceptowane.
Takie porozumienie mieliśmy do tej pory – lepsze bądź gorsze, ale akceptowane przez znaczną większość społeczeństwa. Ale to już jest przeszłość. W czwartek 22 października Trybunał Konstytucyjny rozpoczął w Polsce nową epokę. Będzie ona miała olbrzymie reperkusje społeczne i być może katastrofalne skutki polityczne. I chyba nikt tego nie dostrzega. Wszyscy mówią o podziałach, wrogości, wojnie polsko-polskiej. To wszystko oczywiste, ale sprawa jest znacznie poważniejsza.
Najpierw polityka
Słowo „polityka” nie ma dobrej prasy, prawda? Polityka to coś brudnego. Tu się ważą losy kobiet, losy dzieci – kto by się zajmował polityką w tym momencie? To bardzo wygodne podejście, ale tak naprawdę wpędzające nas (ponownie) w ślepą uliczkę.Politique d’abord – najpierw polityka – mawiał Charles Maurras. To hasło nie oznacza, że polityka ma pierwszeństwo w porządku wartości, ale że jest pierwsza w porządku przyczynowym. Polityka jest narzędziem – drogą, po której musimy przejść do wyznaczonego celu. Dlatego też omawiając sprawę aborcji i orzeczenia TK, nie możemy zatrzymać się nad, niewątpliwymi, ludzkimi dramatami, ale patrzeć na szerszy obraz polityczny.
Dwa akapity wcześniej napisałem, że to Trybunał rozpoczął w Polsce nową epokę. No właśnie – nie Jarosław Kaczyński, nie PiS, nie Kościół, ale Trybunał.
Nie „usprawiedliwiam” tutaj Kaczyńskiego, który decydując się na poruszenie sprawy aborcji, musiał być świadomy konsekwencji społecznych tego ruchu. Po prostu to, „kto zaczął”, już nie ma znaczenia. Liczy się, że jeżeli sprowadzimy sprawę do samego sedna, to decyzji nie podjął Jarosław Kaczyński. On mógł zasugerować, wpłynąć, nakazać (niech każdy wybierze, co mu pasuje), ale orzeczenie wydał konstytucyjny organ państwa – Trybunał, a to stawia całą sprawę w zupełnie innym świetle. Ten fakt po prostu wywraca stolik do góry nogami. I nikt nie dostrzega powagi tej sytuacji.
Ślepota „wkur***nych”
Orzeczenie Trybunału zmienia całą sytuację ze względu na swoją moc i powagę. To nie jest uchwała, to nie jest ustawa. Trybunał Konstytucyjny uznał, że aborcja eugeniczna jest po prostu niezgodna z polską ustawą zasadniczą. Czy nam się podoba ta decyzja, czy uważamy ją za barbarzyńską – nasze zdanie w tej materii nie ma żadnego znaczenia, bo liczy się końcowy efekt, który odmienia ład prawny Rzeczpospolitej.
Powagi tej sytuacji nie rozumie jednak ani tłum na ulicach, ani politycy w parlamencie. Od kilku dni słyszymy ciągłe ataki na Jarosława Kaczyńskiego, od którego przeciwnicy orzeczenia domagają się zmiany prawa aborcyjnego. Tylko że o ile Kaczyński ponosi (zapewne) odpowiedzialność polityczną, to nie jest organem władnym do zmiany ustawy zasadniczej.
Zauważmy, że protestujący nie mają żadnej konstruktywnej propozycji – stąd ich agresja i wulgarność. Potrafią jedynie negować i niszczyć; nie są jednak w stanie przedstawić pozytywnego programu. Dlatego hasłem manifestacji stało się infantylne „wypier***lać”. To prosty przekaz, który pozwala wyładować emocje, a jednocześnie zdejmuje z manifestujących przykry obowiązek myślenia. Agresja i wulgarność protestujących jest pokłosiem ich bezsilności. Łatwiej bluzgać, dewastować kościoły i pomniki, niż zaproponować konkretne rozwiązania legislacyjne. Łatwiej wskazać winnego – sadystę Kaczyńskiego i „faszystowskie” bojówki narodowe, niż spróbować zrozumieć drugą stronę. Przyjemniej zostać w swojej bańce, w swojej strefie komfortu. Przyjemniej pozostać ślepym i „wkurw***ym”.
Fundamentalna zmiana
TVN przez ostatni tydzień mówiło o “Trybunale Julii Przyłębskiej”, Schetyna apelował o niepublikowanie orzeczenia TK (jak widać, życie pisze najlepsze historie), „wycofania z wojny z narodem” żądał Donald Tusk, studentki ogłaszały protest na zajęciach z prof. Steliną, masowe manifestacje odbywają się pod domem szefa PiS, Trzaskowski domaga się od PiS wycofania z orzeczenia TK (sic!), a wszelkiej maści celebryci od Anji Rubik po Jerzego Owsiaka apelują do Kaczyńskiego, by zmienił zdanie.
Te wszystkie prośby, groźby i błagania pokazują, że nikt nie rozumie (albo nie chce rozumieć), że orzeczenie TK już dawno znalazło się poza zasięgiem czułych rąk prezesa. Wyrok Trybunału wpisuje się na trwałe w porządek prawny III RP, a nazywanie konstytucyjnego organu „trybunałem Julii Przyłębskiej” niczego tu nie zmieni.
Aby zmienić prawo w Polsce, należałoby zapewne dokonać zmiany samej ustawy zasadniczej. To jednak jest potwornie skomplikowanym zadaniem ze względu na mozaikę polityczną. Żeby teraz dokonać takiej korekty, to PiS musiałby glosować ZA liberalizacją prawa aborcyjnego, a to pogłębiłoby spory wewnątrz obozu (przy ewentualnym buncie Ziobry mogłoby nawet zachwiać koalicją) i wzmocniłoby Konfederację.
Z drugiej strony i na samej opozycji ciężko w tej sprawie o konsensus, o czym świadczy choćby odpowiedź jaką uzyskał Władysław Kosiniak-Kamysz od „Strajku Kobiet”, gdy zaproponował wpisanie kompromisu do konstytucji. „Wypier***laj” – tylko tyle feministki mają do zaproponowania. Warto zauważyć, że lider PSL był bodaj pierwszym politykiem, który wystąpił z jakimkolwiek pomysłem. Lepszy czy gorszy – był to koncept, nad którym można debatować. Kilka dni później z podobną odpowiedzią spotkał się prezydent Andrzej Duda, gdy wystosował projekt nowelizacji ustawy.
Po prostu „Strajk kobiet”, który (niestety) nadaje ton protestom, debatować nie chce. „Strajk kobiet” chce obalać rząd, robić rewolucje i ogólnie rzecz biorąc ***** ***. Oczywiście Marta Lempart nie jest posłem, ale siły ruchu, jaki wokół siebie tworzy, nie należy lekceważyć. Iwona Hartwich też kiedyś posłem nie była, a stała na czele buntu o nieporównanie skromniejszym potencjale.
Problemem przy ewentualnej zmianie konstytucji będzie zatem nie tylko wymagana liczba głosów, ale również i nastroje społeczne. A one przesuną się zdecydowanie na lewo i kompromis, który znaliśmy od lat już nie będzie wystarczał.
Co więcej, jeżeli w 2023 roku PiS straci władzę i stanie się największą partią opozycyjną, to niemal na pewno nie zgodzi się na zmianę konstytucji – wprost przeciwnie, powróci do konserwatywnej narracji i będzie podkreślało, że to właśnie Kaczyński był pierwszym politykiem III RP, który realizował katolicką agendę.
Trzy warianty, czyli zawsze może być gorzej
Po pięciu latach sprawowania władzy, prezes PiS uruchomił sprawę aborcji jedynie po to, aby uporządkować sprawy wewnątrz własnego obozu. To oznacza, że sam Kaczyński nie jest przywiązany do tej kwestii i zapewne mógłby rozważyć wycofanie się z niej. Problemem dla zwolenników liberalizacji prawa pozostaje kwestia, że taki ruch oznaczałby zapewne straty wizerunkowe dla partii, na co lider „dobrej zmiany” sobie nie pozwoli.
Ostatecznie rysują się nam trzy scenariusze. Dwa pokojowe i jeden dewastacyjny, z czego niestety ten ostatni jest najbardziej prawdopodobny. Pierwszy z pokojowych wariantów obejmuje zmianę konstytucji, bądź regulacje prawne obchodzące ustawę zasadniczą. Jak pisałem wyżej, wydaje się to być bardzo mało prawdopodobne, a dla samego PiS – co jest z punktu widzenia stabilności państwa drugorzędną sprawą – potwornie ryzykowne (przynajmniej dopóki pierwsze skrzypce w ZP grają Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro).
Najważniejsze jest jednak, że gdyby nawet taką zmianę wprowadzono, to koniecznym jest, aby została ona poparta przez partie opozycyjne, a przede wszystkim przez Koalicję Obywatelską oraz Lewicę. Jeżeli zmiany w prawie nie zostaną wsparte autorytetem opozycji, a PiS sam je przepchnie, to ostatecznie sprawa jedynie przycichnie na jakiś czas, by w przyszłości ponownie eksplodować. A zarówno KO jak i Lewica już wprost głoszą, że żadnych nowych kompromisów nie poprą. Wahadło wychyliło się na lewo.
Drugi pokojowy wariant to z kolei naturalne wyczerpanie się buntowniczego paliwa protestujących na podobnej zasadzie, na której w przeszłości następowało powolne wygasanie protestów ws. sądów czy polexitu. To wariant zakładający sukces pro-life.
Szkopuł w tym, że tym razem nie obserwujemy reminiscencji KODu czy innych partyjnie sterowanych quasi buntów. Nie, tym razem mamy do czynienia z masowym protestem, w którym jest żywa emocja, a jego uczestnicy bodaj po raz pierwszy od pięciu lat mają przeświadczenie, że walczą o coś realnego. Dodatkowojest to spór fundamentalny dotyczący najbardziej podstawowych praw autonomii jednostki, a zatem naiwnością byłoby oczekiwać, że sprawa przycichnie.
Nie, ta emocja przetrwa i będzie szukała kolejnego ujścia. To wszystko, przy minimalnych szansach na zmianę samej konstytucji w bardziej liberalnym duchu, prowadzi do prostej konstatacji jaką jest trzeci, tragiczny dla samego państwa, wariant. Jeżeli manifestanci chcą obalić orzeczenie, to będą musieli, zanegować prawomocność Trybunału Konstytucyjnego jako takiego.
Zdewastowane państwo
W 2015 roku koalicja PO-PSL w ostatnich tygodniach swych rządów dokonała, z naruszeniem prawa, wyboru pięciu sędziów TK. To dało PiS-owi pretekst do dalszych rewolucyjnych działań. Jak to ujął kiedyś Rafał Ziemkiewicz, PiS zdecydowało się odpowiedzieć „swoją chamówą na chamówę Platformy”, poprzez wskazanie trzech nowych sędziów, jak również odmowę przyjęcia ślubowania od pięciu sędziów wybranych przez poprzedni Sejm.
To podejście przynosiło szybkie efekty, ale jednocześnie podkopywało fundamenty państwa polskiego i dawało opozycji powód do podważania legalności pisowskiej władzy, a także donoszenia na Polskę do zagranicznych ośrodków politycznych. Pisałem o tym wielokrotnie na portalu DoRzeczy.pl, ale ten fakt jest wart przypomnienia, gdyż pozwala nam wysnuć tezę, że w szeregach opozycji „totalnej” zanikło jakiekolwiek poczucie racji stanu. Jeżeli Budka z Trzaskowskim i Lempart będą musieli wysadzić państwo w powietrze, by osiągnąć swoje cele polityczne, to obawiam się, że się nie zawahają.
To z kolei oznacza, że za kilka lat bunt wobec orzeczenia TK dot. aborcji eugenicznej może stać się dogodnym powodem do zakwestionowania rządów PiS w całości. Jeżeli pod pretekstem odwrócenia orzeczenia TK dot. aborcji eugenicznej dokona się zmiany jednego wyroku, to równie dobrze będzie można podważyć wszystkie inne działania „trybunału Przyłębskiej”. Taki rozwój wypadków oznaczałby po prostu wysadzenie w powietrze dorobku lat 2015-2023 (jeżeli do tego roku będzie PiS rządzić).
Nie należy mieć też wątpliwości – polskie społeczeństwo jest już w znacznej mierze zlaicyzowane i proaborcyjne. Pokazują to wszystkie sondaże. Polacy nie akceptują (póki co!) aborcji „na życzenie”, ale jak najbardziej popierają tzw. kompromis. Także jeżeli porównamy liczebność „radykałów” po obu stronach, to z badań wynika, że grupa zwolenników liberalizacji przepisów jest znacznie większa od ludzi domagających się zaostrzenia prawa. Dla wielu z nich jest to ponadto kwestia fundamentalna – ważniejsza od gospodarki, ustroju, polityki zagranicznej. Nikt nie będzie protestował ws. wysokich podatków czy przekopu Mierzei Wiślanej. A w sprawie aborcji? Pytanie retoryczne.
Gdy PiS utraci większość w Sejmie (a w końcu do tego dojdzie, o czym nieustannie przypominam), totalni wykorzystają antyaborcyjną emocję do swojej antypisowskiej polityki.
Wieczny rewolucjonista
W 2015 roku PiS mógł wybrać drogę konserwatywną albo rewolucyjną. Gdyby politycy „dobrej zmiany” zaakceptowali trzech z pięciu „platformerskich” sędziów, to koniec końców i tak większość w TK byłaby wybrana przez Zjednoczoną Prawicę, a i sam Trybunał – nawet z „platformerskimi” sędziami – zapewne w kwestii ochrony życia orzekłby po myśli zwolenników pro-life, bo po prostu na to wskazuje dotychczasowa linia orzecznicza (dowodzą tego działania i wypowiedzi poprzednich prezesów TK – Andrzeja Zolla oraz Andrzeja Rzeplińskiego).
Wtedy nikt nie mógłby podważać takiego orzeczenia. To byłoby rozsądne, konserwatywne podejście do kwestii pro-life. Tylko że konserwatyzm Jarosława Kaczyńskiego był zawsze… labilny. Szczególnie w stosunku do III RP (piszę o podejściu do wspólnoty politycznej, nie o kliszach medialnych, zgodnie z którymi konserwatystą jest każdy przeciwnik LGBT). Kaczyński to w rzeczywistości rewolucyjny patriota, który nie uznaje żadnych kompromisów, a już szczególnie tych dotyczących zarządzania własną partią.
Jeżeli nie uda się zażegnać obecnego kryzysu społecznego, wszyscy za to zapłacimy. Bo zanegowanie legalności TK oznaczałoby zapaść samego państwa. Polska znalazła się na beczce prochu. Lont został odpalony.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS