A A+ A++

Poniższy fragment pochodzi z książki “Armia w ruinie” autorstwa Edyty Żemły, wydanej 17 lipca 2024 roku nakładem Wydawnictwa Czerwone i Czarne.

(…) Starszy szeregowy: Jak na imprezę na granicy przyjeżdżał Błaszczak ze świtą, na obozowisko były przywożone nawet specjalne vipowskie toi toie zamykane na klucz. Kazali dyżurnemu trzymać klucze, żeby nikt postronny do nich nie wchodził. Jeśli znalazł się taki, który się zgodził trzymać te klucze, to stał przy kiblach. Ale byli też żołnierze, którzy potrafili się postawić. Mówili, że nie będą kibla pilnować, że nie po to są w wojsku, nie po to na granicę przyjechali. Byłem świadkiem, jak pewien chorąży tak się postawił. Kapelan – już go u nas nie ma, w porządku chłopak – powiedział do niego wtedy: “Masz jaja, chłopie”, bo jednak trzeba było mieć jaja, żeby się takim ludziom postawić.

Oficer z 16. Dywizji z Giżycka: Byłem wyznaczony przez mojego dowódcę do obsługi dziennikarzy, jak przyjeżdżała do nas Telewizja Polska – zazwyczaj była zapraszana tylko Telewizja Polska – która chciała zrobić program na potrzeby MON-u. Wymyślili sobie, że pokażą, jak pomagamy rodzinom żołnierzy, którzy są na granicy. To miał być program o tym, że wojsko pomaga matkom, które zostają same z dziećmi. Osobiście brałem udział w takiej ustawce. Dowódca wyznaczył mnie i koleżankę do tego programu. Koleżanka, choć jest żołnierzem, musiała przebrać się w cywilne ciuchy i udawać, że jej mąż służy na granicy. On był w tym czasie na ćwiczeniach na poligonie, ale na potrzeby telewizji połączyli się z nim telefonicznie i udawali, że on jest na granicy. Ja wtedy udawałem kolegę z jego jednostki, który akurat wchodzi i przynosi jej zakupy. Program w telewizji się ukazał. Mieliśmy z tego niezły ubaw. To była totalna ustawka. Nic tam nie było prawdą. Takich chamskich ustawek było wtedy dużo. Chodziło o to, żeby pokazać, jak Ministerstwo Obrony dba o swoich żołnierzy. To było straszne, ale dostaliśmy takie polecenie i trzeba było to zrobić.

Oficer wojsk lądowych: Wizerunkowość była najważniejsza i to, co widzi społeczeństwo w mediach. To było najważniejsze. Nieważne było szkolenie, nieważne, że nie było pieniędzy na sprzęt, na mundury, na kamizelki, na infrastrukturę, na bieżące funkcjonowanie jednostki. Najważniejsze były te słynne pikniki, niby wojskowe, a tak naprawdę polityczne, na których żołnierze byli atrakcją jak misie na Krupówkach.

Dowódca brygady: Przyszedł do mnie mój żołnierz, doświadczony podoficer, kilkadziesiąt lat służby, misje bojowe w Iraku i Afganistanie, zagraniczne kursy i szkolenia i oświadczył, że odchodzi. Powód? Obstawianie dożynek i imprez promujących PiS. Powiedział, że ma już dość zabawy żołnierzami i że nie po to szkolił się tyle lat, żeby teraz robić za atrakcję na dożynkach. Nie on jeden odszedł wtedy z armii. Przez te pikniki straciliśmy sporo doświadczonych żołnierzy.

Żołnierze już od kilku lat byli wysyłani do zabezpieczania demonstracji antyrządowych, brali udział w partyjnych imprezach czy tworzyli tło dla polityków występujących na konferencjach. Ale upartyjnienie wojska apogeum osiągnęło w 2023 roku. Nie mieliśmy nic do powiedzenia. Przyjeżdżała do nas pani dyrektor z Centrum Operacyjnego Ministra Obrony Narodowej i kazała zmieniać cały program szkolenia tak, żeby pasował pod te ich pikniki i jarmarki. Czuliśmy się jak marionetki. Nikt nam nie tłumaczył, dlaczego mamy jechać na przykład do Zajączków Drugich i całą niedzielę stać obok dmuchanej zjeżdżalni dla dzieci, bo akurat tamtejsza Ochotnicza Straż Pożarna zażyczyła sobie atrakcji w postaci wojska. Oczywiście brylowali tam lokalni politycy PiS-u. Ludzie byli potwornie tym zmęczeni. Od kierowców po prasowców, wszyscy obsługiwali te pikniki. Dochodziło do takich absurdów, że oficerowie starsi zajmowali się ustawianiem sprzętu, bo już nie było komu tego robić.

‘Armia w ruinie’ Edyta Żemła, Wydawnictwo Czerwone i Czarne Wydawnictwo Czerwone i Czarne

Oficer ze sztabu: Do Ministerstwa Obrony Narodowej, sztabu, centrów rekrutacji i dowództw zaczęła wówczas płynąć lawina wniosków od lokalnych działaczy i polityków PiS-u z prośbami o wysłanie żołnierzy i sprzętu na przeróżne uroczystości we wsiach, w miasteczkach i miastach całej Polski. Argumentacja była kuriozalna. Wnioskodawcy pisali, że dany piknik ma na celu “integrację mieszkańców, jak i więzi rodzinnych poprzez wspólne zabawy”. Zapewniali, że w programie “nie zabraknie inspirujących kreatywnych spotkań, strefy zabaw dla dzieci, koncertów i wielu innych atrakcji”. Tymi “innymi atrakcjami” mieliśmy być my, żołnierze. Wojsko, zamiast się szkolić, przygotowywać do wojny, jeździło po piknikach, odpustach i jarmarkach. Żołnierze dziś nie znają zapachu prochu i poligonu, bo byli atrakcją partyjnych imprez. W sztabie generalnym po wpłynięciu kolejnego takiego wniosku nastąpiła konsternacja. Wojsko jako element dożynek i pikniku kół gospodyń wiejskich nie mieści się w żadnych planach i zadaniach.

Początkowo nie wiedzieliśmy, co z tym fantem zrobić, bo formalnie nie dało się tego nijak zaklasyfikować, ale nacisk z góry był ogromny. Wpadliśmy więc na pomysł, by wszystkie te wnioski wysyłać do szefa wojskowego centrum rekrutacji. Tam je wszystkie klepali jak leci. Stare wojskowe porzekadło głosi, że w wojsku nie da się jedynie hełmu na lewą stronę wywrócić. Pretekst do wysłania żołnierzy na pikniki też się znalazł. Wynikał – jak zaznaczano w pismach – “z ważnych względów społecznych”. W centrach rekrutacji wojskowej szefami byli już wtedy oficerowie z WOT-u, usłużni czy nawet służalczy wobec partii. Dlatego praktycznie zawsze na wnioskach pisali: “Zgoda”. Stamtąd wnioski płynęły do dowódców jednostek wojskowych w okolicy, którzy byli zmuszeni na daną imprezę wystawić sprzęt i wysłać żołnierzy. Jak nie było w jednostce takiego sprzętu, jakiego zażyczył sobie wójt lub poseł, to czasem rosomaki czy leopardy trzeba było wieźć przez pół Polski.

Oficer z dowództwa generalnego: Błaszczak nie potrafił zaskarbić sobie sympatii wojska. Był sztywny jak kołek. Dlatego w wojsku miał ksywę Ken, tylko Barbie mu brakowało. Sztuczność wypowiedzi, brak naturalności, to działało na jego niekorzyść. Ludzie to czuli. A później to on nas już po prostu nie słuchał. Cokolwiek byśmy powiedzieli, mówię o wojskowych, nie o departamentach MON-u, bo tam miał swoich zauszników, to zawsze było źle. Minister zawsze był na nie.

Wie pani, on nie lubił żołnierzy, a już zwłaszcza oficerów. To było widoczne. Cierpiał wręcz, gdy musiał się z oficerami zadawać. Z nami nie mógł sobie pogadać o pierdołach. Bał się, że padną trudne tematy. Nawet jak wychodził do niego porucznik, to go zbywał, a co dopiero generał? Wolał porozmawiać z szeregowym. Taki żołnierz trudnych pytań nie zadawał, a jeszcze był wdzięczny, że minister dał mu siedemset złotych podwyżki. Te pieniądze pojawiły się w ustawie o obronie Ojczyzny. Zapisano je tylko po to, by minister i partia PiS mogły sobie kupić przychylność tej, bądź co bądź najliczniejszej w armii grupy. Zupełnie nie pomyśleli, jaką krzywdę robią tym wojsku.

Proszę sobie wyobrazić: mamy w wojsku sierżanta. Stary żołnierz, weteran po misjach, kursy porobione, studia też, ćwiczeń nie zliczysz. On będzie zarabiał pięć tysięcy złotych, a kandydat na żołnierza zawodowego – nawet nie żołnierz, tylko kandydat – w pierwszym roku służby będzie dostawał sześć tysięcy na rękę i nie będzie płacił od tego ani podatku, ani składki zdrowotnej. Jaką ten sierżant ma motywację do służby, jak szeregowy zarabia od niego więcej? Żadnej.

Edyta Żemła: No to trzeba było interweniować, zanim ustawę uchwalił Sejm.

Oficer z dowództwa generalnego: W jaki sposób, skoro wojskowi nie brali udziału w pracach nad ustawą? Mówiliśmy o tym ludziom Błaszczaka, podnosiliśmy alarm. Ale dla nich oficerowie byli jak ryby – głosu nie mieli. Wojskowi byli tylko w pierwszym zespole, który pracował nad nową ustawą. Ludzie ministra rzucali pomysłami, a my zwracaliśmy uwagę, że takie zapisy, jak ten o zbyt dużej podwyżce dla szeregowych, spowodują złe skutki dla wojska. Co zrobił Błaszczak? Ciach, rach i zupełnie wykreślił wojsko z komisji. Dopiero jak ustawa trafiła do Sejmu, to myśmy ją dostali.

Edyta Żemła: Czyli nad najważniejszą ustawą dla wojska nie pracowali wojskowi?

Oficer z dowództwa generalnego: Nie. Była kiedyś konferencja prasowa w Novotelu. Szefa sztabu reprezentował tam jeden z generałów. W pewnym momencie jedna z dziennikarek zapytała: “Panie generale, a jaka jest pana opinia na temat nowej ustawy?”. A on, że nie wie, bo sztab generalny nie brał udziału w jej opracowaniu. “Jak to nie brał udziału?” – babka zrobiła wielkie oczy, ale to był koniec nagrania. Więcej pytań już nie pozwolono zadać. Media nie zrobiły wtedy afery. Chyba dziennikarze nie zatrybili, w czym rzecz, ale jakby mleko się rozlało, to gwarantuję pani, że generał zapłaciłby za swoją szczerość głową. Przecież tę ustawę firmował nie tylko Błaszczak, ale też sam prezes Kaczyński. Gdyby władza tak zrobiła odnośnie do lekarzy, górników czy nauczycieli, to przecież podniósłby się taki wrzask, że pewnie wybory przedterminowe trzeba by było szykować. Wojsko niestety siedziało cicho. Morda w kubeł, ruki po szwam. Chociaż była to przecież najważniejsza dla nas ustawa.

Generał, dziś już w rezerwie: Błaszczak płaszczył się przed prezesem. Wiedział, że Kaczyński wszedł do rządu jako wicepremier z misją i szybko odejdzie. Ustawa o obronie Ojczyzny była pisana przez jego ludzi z MON-u, którzy zamknęli się w jakimś wojskowym ośrodku wypoczynkowym na kilka tygodni, by ją napisać. To miał być prezent od Błaszczaka dla Kaczyńskiego w postaci biało-czerwonej ustawy. Może i prezes się ucieszył, tylko że na konferencji, na której Błaszczak ją prezentował, zasnął przed kamerami.

Posłuchaj:

To nie wszystko, co mamy dla Ciebie w TOK FM Premium. Spróbuj, posłuchaj i skorzystaj z oferty “taniej na zawsze”. Wejdź tutaj, by znaleźć szczegóły >>

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKolejny wielki sukces Polki! Demolka w tie-breaku
Następny artykułKarty GeForce RTX 4000 mają poważny problem. Producenci oszczędzają na sprzęcie