Nikola Grbić w piątek najpierw krzyczał, aby zmotywować polskich siatkarzy, a pod koniec meczu dawał w ten sposób upust emocjom pod koniec zaciętego, czwartego seta. Prowadzący Argentyńczyków Marcelo Mendez wyglądał zaś, jakby miał się rozpłakać, gdy jego zawodnicy roztrwonili pięciopunktową przewagę w drugiej partii. Emocje szkoleniowców tylko potwierdzają, jak ważne dla obu ekipy było to spotkanie. Dzięki zwycięstwu 3:1 Biało-Czerwoni są niemal pewni odebrania w Xi’an przepustki na igrzyska, a “Albicelestes” mocno się od tego oddalili.
Argentyńczycy z nożem na gardle. Czary nie pomogły, krzyki – tak
Już po losowaniu składu turniejów kwalifikacyjnych oczywiste było, że mecz z Argentyńczykami będzie dla Polaków kluczowy. Wówczas wydawało się, że to te dwie ekipy między sobą rozstrzygną kwestię miana niepokonanego zespołu w stawce rywalizującej w Chinach. Tyle że ostatnie dni przyniosły drużynie z Ameryki Południowej porażkę z Holandią i w piątek – mając na uwadze tylko jedną porażkę świetnie spisujących się Kanadyjczyków – grała ona już właściwie z nożem na gardle. Biało-Czerwoni póki co mają na koncie komplet zwycięstw, ale i tak piątkowa porażka mogłaby im mocno skomplikować sytuację. Nie skomplikowała, ale kolejną porcję nerwów kibice zespołu Grbicia zaliczyli.
Zaliczył ją też na samym początku szkoleniowiec. Bo – podobnie jak w spotkaniach z Kanadą i Belgią (oba wyszarpane 3:2) – Polacy zaczęli słabo. Po raz pierwszy Grbić poprosił o czas przy stanie 8:12 i wtedy jeszcze dość spokojnie apelował o cierpliwość, ale o kolejną przerwę poprosił już chwilę później, przy wyniku 10:15.
– Jeśli nie jesteście dokładni i agresywni, to przegrywacie. Jeśli nic nie zmienicie, to dalej będziecie przegrywali – krzyczał wtedy w stronę zawodników, by ich pobudzić.
Mimo czarów wyprawianych na boisku przez rozgrywającego Argentyńczyków Luciano De Cecco Polacy stopniowo zmniejszali stratę. W końcówce pomocną dłoń wyciągnęli mylący się rywale, bo nie tylko psuli zagrywki, ale i Facundo Conte mylił się przy przepychankach na siatce. Ale kluczowe słowo należało do Wilfredo Leona, który wcześniej dobrze radził sobie w ataku (80 procent skuteczności), a potem dołożył do tego świetną zagrywkę.
Bolączka zmieniona w broń. Postawić kropkę nad i
Właśnie serwis był dotychczas w Chinach główną zmorą Polaków. Robili w ten sposób przeciwnikom mnóstwo prezentów. Nie utrudniali też im zbytnio gry, gdy już piłka docierała na drugą stronę. W pewnie wygranym wygranych 3:0 meczu z Bułgarią zepsuli 17 z 74 prób. W spotkaniu z Kanadą oddali w ten sposób aż 30 punktów, czyli więcej niż jednego seta. W piątek wciąż mylili się dość dużo w tym elemencie, bo 19 razy, ale wreszcie zaczął im on przynosić więcej korzyści. Zanotowali bowiem dziewięć asów i to w ważnych momentach.
Do tego doszły też serie punktowe zdobywane w jednym ustawieniu. Tak było m.in. w drugiej odsłonie, gdy od stanu 7:12 zapisali na koncie pięć punktów z rzędu. Na zagrywce był wtedy Łukasz Kaczmarek, a Mendez – na co dzień pracujący w Jastrzębskim Węglu – właśnie wtedy patrzył na swoich zawodników z wyrazem twarzy, którzy był mieszanką złości, frustracji i rozpaczy.
W wygraniu trzeciego seta dużą rolę odegrały asy Aleksandra Śliwki, Jakuba Kochanowskiego, Leona i Hubera. Zwłaszcza tych dwóch ostatnich, którzy punktowali w ten sposób w zaciętej końcówce. Końcówce, której teoretycznie nie miało prawa być zacięta, bo wcześniej mistrzowie Europy prowadzili 15:10.
Takiego falowania Polacy odpuścili Grbiciowi i kibicom dopiero w czwartej partii. Znów funkcjonowała zagrywka, a Leon – niczym w kluczowych meczach ME – kończył niemal każdą piłkę. A dostawał ich sporo, bo koledzy widzieli, że zawodnik, który na początku kwalifikacji był oszczędzany z powodu drobnego urazu kolana, jest “w gazie”. W końcówce szkoleniowiec Biało-Czerwonych jeszcze krzyknął sam do siebie, gdy jego zawodnicy nie wykorzystali piłki meczowej. Ale to był raczej znak, że chciałby już po prostu, by to ważne spotkanie się skończyło, bo przewaga była bezpieczna.
Ostatni punkt zdobył Kaczmarek, który tym razem nie był główną postacią w ofensywie. Po raz kolejny widać było, że atakujący odczuwa skutki wyeksploatowania w tym sezonie kadrowym wobec kłopotów zdrowotnych Bartosza Kurka. W piątek został zablokowany cztery razy – tak samo jak Aleksander Śliwka. Obaj nieraz przykrywali zmęczenie techniką.
Teraz zarówno oni, jak i reszta drużyny, najtrudniejsze w tym turnieju wydaje się mieć za sobą. Do postawienia została w weekend kropka nad i. Pierwszą okazją będzie sobotni mecz z Holandią, drugą – niedzielne spotkanie na zakończenie z Chińczykami.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS