Do chwili pojawienia się „Sokoła” i „Dzika” na Morzu Śródziemnym polskie okręty podwodne nie mogły pochwalić się specjalnymi sukcesami. „Orzeł” zatopił w 1940 r. niemiecki transportowiec „Rio de Janeiro” wiozący żołnierzy Wehrmachtu. Według Bolesława Romanowskiego, zastępcy dowódcy okrętu, „Wilk” miał staranować U-Boota. Jednak nie jest to wiarygodne. Co gorsza, Marynarka Wojenna utraciła „Orła”, który zaginął w 1940 r. podczas patrolu. Do dziś nie znaleziono wraku ani nie ustalono przyczyny zatopienia. W 1942 r. „Jastrząb” został omyłkowo ostrzelany przez okręty alianckie. Uszkodzenia okazały się na tyle poważne, że podjęto decyzję o zatopieniu okrętu. Bilans działań okrętów podwodnych był więc wyraźnie niekorzystny.
Sytuacja zmieniła się, gdy na Morzu Śródziemnym pojawił się „Sokół”, a potem „Dzik”. Były skuteczne. Anglicy nazwali je nawet „terrible twins” – strasznymi bliźniakami, opierając się na raportach dowódców tych okrętów podwodnych. A sukcesy w zatopieniach wrogich jednostek były w niezamierzony, lecz także celowy sposób w przypadku dowódcy „Sokoła” wyolbrzymiane. Mariusz Borowiak i Tadeusz Kasperski w książce „Polska Marynarka Wojenna na Morzu Śródziemnym 1940–1944” zweryfikowali raporty dowódców „strasznych bliźniaków”. I zredukowali liczbę zatopionych przez nie niemieckich i włoskich statków oraz okrętów. I tak jednak bilans był znakomity. Sprowadzenie do rzeczywistych liczb sukcesów „Dzika” i „Sokoła” w żadnym stopniu nie pomniejsza osiągnięć, bohaterstwa ani poświęcenia polskich marynarzy. Ich służba była skrajnie niebezpieczna, a życie załogi nieraz wisiało na włosku.
Z owcą na morze
Z wejściem „Sokoła”, okrętu brytyjskiej konstrukcji, do służby w 1941 r. wiąże się anegdota opisana przez Jerzego Pertka w „Wielkich dniach małej floty”. Dowódca „Wilka” miał przekazać na nowy okręt część swojej załogi. Jeden z oficerów zaproponował taki podział, by „wilk był syty i owca cała”. Na kartce papieru pojawiły się więc słowa: „wilk” i „owca”. Dowództwo Marynarki Wojennej zatwierdziło skład załogi przeznaczonej dla nowego okrętu podwodnego, jednak biorąc serio słowo „owca”, nie zgodziło się, by nazywała się tak właśnie nowa jednostka. Historia ta musiała zapewne dotrzeć do brytyjskich stoczniowców przygotowujących okręt, nazwany „Sokołem”, dla Polaków. Ponieważ w angielskim zwyczaju było nadawanie okrętom godeł, zamiast wizerunku drapieżnego ptaka – czego polscy marynarze mogli się spodziewać – wyrzeźbiono w drewnie owcę skubiącą kwiatki na łące…
„Sokołem”, skierowanym wczesną jesienią 1941 r. na Morze Śródziemne, dowodził kpt. Borys Karnicki. W październiku „Sokół” dokonał nieudanego ataku na włoski krążownik pomocniczy. Dystans był zbyt duży, by liczyć na pewny sukces.
„Karnicki jednak słusznie wolał zaryzykować, niż w ogóle nic nie robić” – oceniali Borowiak i Kasperski. To niepowodzenie „Sokół” powetował sobie w listopadzie, niszcząc włoski transportowiec. Wprawdzie dwie torpedy chybiły, a trzecia z powodu wady zboczyła z kursu, ale załoga „Sokoła” ostrzelała statek z działa pokładowego, doprowadzając do jego zatonięcia. Także w listopadzie „Sokół” zaatakował włoski zbiornikowiec. Torpedy wystrzelono z dużego dystansu, co więcej – celowniki były uszkodzone. Załoga jednak, słysząc eksplozję, uznała, że zbiornikowiec został trafiony, choć w rzeczywistości tak nie było.
Pocieszono się dopiero po paru miesiącach, w lutym 1942 r. zatrzymując włoski szkuner motorowy u wybrzeży Tunisu. Został ostrzelany i zmuszony do zatrzymania się. Na jego pokład weszła ekipa abordażowa. Szkuner wiózł węgiel. Został zatopiony. Największym sukcesem było zdobycie planu zagród minowych znalezionych na pokładzie.
Czytaj także:
Kolonie dla Polaków! Czy II RP miała na nie szanse?
Prawdziwe chwile grozy załoga „Sokoła” przeżyła jednak nie na patrolach bojowych, lecz w bazie na Malcie. Strategicznie ważna wyspa, położona na środku Morza Śródziemnego, była celem intensywnych nalotów. Dosięgły one w marcu i kwietniu 1942 r. także „Sokoła”. Został poważnie pokiereszowany. Ocalał m.in. dzięki manewrowaniu okrętem i ukrywaniu go wśród innych jednostek przez pełną determinacji załogę. Ona też starała się naprawić okręt, gdy – pod grozą nalotów – stoczniowcy bali się wyjść do pracy. Uszkodzenia były jednak na tyle poważne, że „Sokoła” przebazowano dla naprawy z zasypywanej bombami Malty do Gibraltaru.
Świnia pod Spartivento
Okręt podwodny „Dzik”, tego samego typu co „Sokół”, otrzymał właściwe do swej nazwy godło: groźny łeb odyńca. Dowódca „Dzika”, kpt. Bolesław Romanowski, nadał mu dewizę: „Nullo retentus impedimento”(Żadną niezatrzymany przeszkodą). Na początku służby „Dzik” wszakże utknął, jeszcze u wybrzeży brytyjskich w podwodnej sieci przeciw okrętom podwodnym.
„Gdy wróciliśmy do Forth – wspomniał Romanowski – przewodniczący mesy wręczył mi piękny rysunek dzika uwikłanego w sieć. Był to stary sztych, na którym dzik miał potwornej długości szable i groźnie błyskał białkami oczu” (Bolesław Romanowski „Torpeda w celu”). Romanowskiemu zdarzyła się wkrótce inna niemiła przygoda. Inspekcja wyszkolenia wyszła źle, gdyż – jak twierdził – był to skutek intrygi części nielojalnych oficerów i podoficerów.
W marcu 1943 r. „Dzik” przybył do bazy na Malcie. Na sukces nie musiał długo czekać. W maju wyeliminował włoski zbiornikowiec. Romanowski podkreślał, że „Dzik” był pierwszym okrętem podwodnym, który ugodził w cel pierwszą salwą. Twierdził, że dwie z czterech torped trafiły w statek. Salwa jednak nie była aż tak celna. Borowiak i Kasperski stwierdzają, że trzy torpedy chybiły, ale czwarta dosięgła zbiornikowca i wywołała niszczący pożar. Sukces koło przylądka Spartivento uczczony został przez jednego z członków załogi wierszykiem:
W całej flocie z nas się śmiano,
Że dziką świnię mamy za miano,
Ale ta świnia pod Spartivento,
Nullo retenta fuit impedimento.
W Dzień Żołnierza Polskiego, 15 sierpnia 1943 r., kpt. Romanowski zdecydował się zaatakować dwa włoskie statki koło portu Bari. Była to ryzykowna decyzja, gdyż znajdowały się w asyście siedmiu okrętów. Nawet gdyby atak się udał, należało się liczyć, że eskorta zacznie polowanie na „Dzika”. I rzeczywiście, zaczęły eksplodować bomy głębinowe. „Dzik” miał jednak szczęście. W okolicy pojawił się „Sokół” i to on stał się celem ataku.
Romanowski pisał we wspomnieniach, że wszystkie cztery torpedy trafiły w cel i zatopiły dwa statki.
„Za pięknie przeprowadzony atak »Dzik«otrzymał podziękowania i szereg depesz z gratulacjami. Najwięcej ceniłem powinszowania od admirała Świrskiego i Maxa Hortona, admirała” – stwierdzał Romanowski. Atak był udany. Tyle że – jak pisali Borowiak i Kasperski – zniszczony został jeden statek, nie dwa.
Miesiąc później „Dzik” zaczaił się pod portem Bastia na Korsyce. „Ośmioma torpedami zatopiłem na pewno dwa statki, holownik, cztery stojące przy burcie barki, holownik i trzy duże barki desantowe – tak chwalił się Romanowski swoim sukcesem. – Razem 10 jednostek załadowanych wojskiem i materiałami wybuchowymi. Prawdopodobnie i z drugiej strony stojącego na kotwicy statku były desantówki. Wtedy bilans nasz powiększyłby się o trzy, cztery jednostki”.
Rzeczywistość była sporo skromniejsza. Jak stwierdzają autorzy „Polskiej Marynarki na Morzu Śródziemnym 1940–1944”, na fladze „Jolly Roger” Romanowski kazał umieścić nie 10, lecz tylko siedem naszywek symbolizujących zatopione jednostki. A w raporcie pisał tylko o dwóch zniszczonych statkach. W rzeczywistości „Dzik” powiększył swoje konto o jeden statek. Był to jednak sukces bardzo cenny, gdyż wrak zablokował wejście do portu dla większych jednostek. A w tym czasie trwała ewakuacja sił niemieckich z Korsyki.
Pod koniec września 1943 r. „Sokół” został skierowany na Adriatyk. „Dowodzący okrętem kpt. mar. Koziołkowski był na tym patrolu wyjątkowo zdeterminowany, ponieważ od kilku miesięcy jego duma cierpiała. Marynarze ORP »Dzik«i jego dowódca kpt. mar. Romanowski zbierali pochwały od polskich i brytyjskich przełożonych za udane patrole bojowe, a Koziołkowski mógł jedynie patrzeć na flagę »Jolly Roger« zapełnioną od maja do września 1943 r. aż 14 naszytymi paskami” – pisali Borowiak i Kasperski. Może frustracja kpt. Koziołkowskiego byłaby mniejsza, gdyby wiedział, że w rzeczywistości „Dzik” zniszczył tylko cztery jednostki…
Polowanie „Sokoła” zaczęło się na początku października niedaleko portu Pula. Pierwszy atak wykonano na włoski frachtowiec. Załoga „Sokoła” słyszała pod wodą bardzo silną eksplozję. Życzono sobie wreszcie sukcesu, więc uznano, że torpeda trafiła w cel, a silny wybuch oznaczał, iż wyleciała w powietrze amunicja przewożona na statku. W rzeczywistości torpedy jednak chybiły, a detonacja była prawdopodobnie spowodowana trafieniem torpedy w minę. „Sokół” dwukrotnie jeszcze atakował i pudłował. Natomiast jeden z czterech ataków okazał się sukcesem. Torpeda posłała na dno transportowiec wojskowy. Po wystrzeleniu wszystkich torped „Sokół” zaatakował ogniem działa pokładowego jeszcze jeden statek, który odpowiedział ogniem.
Czytaj także:
Operacja „Catapult”. Jak Brytyjczycy zaatakowali Francuzów w 1940 roku
Kapitan Koziołkowski mógł wreszcie umieścić naszywki na fladze „Jolly Roger”. Pojawiły się na niej dwie, lecz – jak stwierdzają Borowiak i Kasperski – druga powinna zostać przełamana, gdyż ostrzelany statek nie został zniszczony, lecz uszkodzony.
Neutralne krowy
Później „Sokół” i „Dzik” operowały z bazy w Bejrucie, a celem ich partoli było Morze Egejskie. Kapitan Romanowski był bardzo niezadowolony. Kierowano go bowiem na akwen, na którym szans na spektakularny sukces w postaci zatopienia dużego statku lub okrętu raczej nie było. „Nie lubiłem Morza Egejskiego – wyznawał Romanowski – Byłem zdania, że terenem działania okrętów podwodnych powinny być otwarte wody, przez które prowadzą szlaki żeglugi nieprzyjaciela. […] Tu zaś, na Morzu Egejskim, nie było ustalonych szlaków, nie było komunikacji, a istniała tylko przypadkowość”.
Okręty podwodne mogły liczyć jedynie na łup w postaci niedużych jednostek zaopatrujących niemieckie garnizony na wyspach. I tak też było w praktyce. Większymi statkami, jakie widywano, były jednostki tureckie, z półksiężycami wymalowanymi na burtach. Należały do neutralnego państwa, więc ich nie atakowano. Jednak pewnego razu spostrzeżono statek. „Półksiężyce nie zdobiły jego burty”… – wspominał Romanowski. Kazał wystrzelić cztery torpedy. Usłyszano dwie eksplozje. „Wkrótce znane nam dobrze odgłosy zasygnalizowały tonięcie statku”. Romanowski wziął życzenia za rzeczywistość. W dodatku, jak stwierdzają Borowiak i Kasperski, zaatakował statek turecki. Widać nie dostrzegł półksiężyców. W tym przypadku na szczęście żadna z czterech torped nie trafiła.
W swoich wspomnieniach Romanowski odnotował tylko jeden sukces na Morzu Egejskim – ostrzelanie i przechwycenie szkunera, który wiózł kilkunastu żołnierzy niemieckich. Gdy załoga „Dzika” dokonała abordażu, na pokładzie nie było już Niemców. Wyskoczyli do wody. Znajdująca się na pokładzie krowa została zabita strzałami z „Dzika” i obok kiełbasy wzbogaciła menu załogi. Zdobyczą Romanowskiego był pistolet vis. „Słusznie mi się należał, bo w 1939 roku ściągnięto ze mnie, jak z każdego oficera, 300 złotych na »visa«, którego jednak nigdy nie dostałem, tak jak i inni”.
Więcej szkunerów miał na swoim koncie „Sokół”. Podczas abordażu na jeden z nich, który opuściła w popłochu niemiecka załoga, znaleziono w ładowni krowy z cielętami. Jerzy Pertek w swojej książce cytował wpis zastępcy dowódcy z dziennika okrętowego: „Przykro nam wszystkim było bardzo – bo wiadomo, krowy bydlęta bardzo pożyteczne i żyć chcą nie mniej od człowieka […]. Po dokładnym przeszukaniu szkunera oddział abordażowy opuścił pokład, na pożegnanie zakładając ładunek dynamitu i zapalając lont. Niedługo męczyły się biedne zwierzęta w zamkniętej ładowni”…. Pocieszono się zdobytymi zapasami masła i jajek.
Czytaj także:
Polskie plany wojny morskiej z III Rzeszą – „Worek” i „Rurka”
W rywalizacji „bliźniaków” wygrał „Sokół” pod względem liczby zniszczonych okrętów statków wroga. „Dzik” mógł się jednak pochwalić znacząco większym unicestwionym tonażem jednostek wroga. Obaj kapitanowie – Romanowski i Koziołkowski – nielubiący się zresztą i rywalizujący ze sobą, umieścili na flagach „Jolly Roger” więcej naszywek, niż mieli sukcesów.
Mariusz Borowiak i Tadeusz Kasperski stwierdzili, że Romanowski świadomie jednak nie „fałszował” ani nie dodawał żadnego zatopienia, zwłaszcza wtedy, gdy wiedział, że atak jest niecelny. A nadmierna liczba naszywek brała się z jego przekonania, że zniszczył wrogą jednostkę. Inaczej jednak miała się rzecz z Koziołkowskim, który dokonał ewidentnego przekłamania, żeby liczba naszytych pasków podczas kampanii śródziemnomorskiej w latach 1943 i 1944 była wyższa niż na fladze „Dzika”. I oznaczał na fladze zatopienia, do których nie doszło. Umieścił nawet na fladze „sukces bojowy”, jakim było zatopienie włoskiego statku w wyniku zderzenia z „Sokołem”, i to już po kapitulacji Italii.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS