5 maja obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Położnej, święto ustanowione w 1991 roku. Od ilu lat pracuje pani w tym zawodzie i dlaczego pani go wybrała?
W kwietniu minęło 45 lat pracy. Pełnej emocji, trudnych, ale i bardzo przyjemnych chwil. Dlaczego zostałam położną? Dobre pytanie. Tu muszę wrócić do wydarzeń z przeszłości. Kiedy miałam siedem lat widziałam krzątaninę w domu mojej koleżanki, gdy jej mama rodziła kolejne dziecko. Oczywiście, samej akcji porodowej nie widziałyśmy, ale pamiętam, jak przyjechała położna. Zobaczyłam ją ukradkiem. Była taka opanowana, stanowcza. To zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Przyjechała i pomogła przyjść dziecku na świat. A po kilku latach mój tato opowiedział o tym, jak odebrał w domu poród swojego pierworodnego syna, ja urodziłam się dwa lata później. Słuchał rad, ale sam poradził sobie ze wszystkim. Opowiadał o tym tak, jakby to było jakieś przecudowne wydarzenie. Myślę, że właśnie te przeżycia miały duży wpływ na wybór mojej drogi zawodowej. Po maturze rozpoczęłam naukę w studium medycznym dla położnych we Wrocławiu. I nie żałuję ani jednego dnia. Ciągnęło mnie do bezbronnych maleństw.
Jak wspomina pani pierwszą domową wizytę u pacjentki?
To było w maju 1985 roku. Pamiętam, że jednego dnia były trzy urodzenia. Najpierw spędziłam kilka godzin na zastępstwie w poradni „K”, a potem poszłam na trzy pierwszorazowe wizyty domowe do pacjentek po porodzie. Nie czułam tremy, bo przez dziesięć poprzednich lat pracowałam w lubińskim szpitalu. Byłam w przygotowana, ale praca w szpitalu a praca w środowisku to przepaść.
Położna najczęściej kojarzy się z opieką nad kobietą w ciąży, podczas porodu i okresie połogowym, do drugiego miesiąca życia noworodka. A to tylko ułamek zadań.
Ogólnie można powiedzieć, że położna jest samodzielną specjalistką zajmującą się opieką zdrowotną nad kobietami, od urodzenia do późnej starości. Zajmuje się dziewczętami w okresie dojrzewania, a także edukacją przedporodową. Uczy samobadania piersi, doradza w sprawach dotyczących planowania rodziny, a także w okresie menopauzy. Chcę podkreślić, że w tych działaniach bardzo pomaga nam gminny program walki z rakiem piersi. Nie tylko uczymy samobadania piersi, ale same też badamy i w razie potrzeby od razu kierujemy do lekarzy na szybką diagnostykę. Dzięki takiej edukacji można zaradzić wielu problemom. Ale zależy nam przede wszystkim na tym, aby kobiety, bardzo młode i te starsze, miały świadomość i wiedziały, że w każdej sytuacji mogą zwrócić się do położnej.
Wstydzą się przyjść?
Te bardzo młode bardziej się boją i często jest tak, że przyprowadzają je mamy. A starsze, rzeczywiście, wstydzą się przyjść i powiedzieć, że mają problem.
To idą, a w obecnej sytuacji raczej dzwonią, do lekarza ogólnego.
Tylko, czy powiedzą lekarzowi o swoim problemie? Do położnej zawsze mogą się zwrócić, choćby o radę. My nie wykonujemy zleceń lekarzy. Przypomnę, że jesteśmy samodzielne w zakresie bardzo szerokiej pomocy kobiecie na każdym etapie życia.
W każdej chwili?
Uczono nas, żeby problemów pacjentów nie zabierać ze sobą do domu, ale przyznam, że ja tak nie potrafię. Dla mnie jest to misja. Jak jedno życie uratuję, to tak jakbym cały świat uratowała – tak to odczuwam i jest to moje motto życiowe. Wcześniej bardzo często pacjentki opowiadały mi o sprawach, o których nie mówiły nawet rodzonej matce, nikomu. Miały i myślę, że nadal mają do mnie zaufanie. To ważne. Cieszę się, jak mówią, że przychodzę do nich uczyć jak mama, wspierać i doradzać. Mogą zadzwonić do mnie w każdej chwili. I dzwonią, gdy jestem po pracy, a nawet – na urlopie. Odbieram telefony, doradzam doraźnie, jeśli tylko mogę, albo kieruję do odpowiedniego lekarza. Czuję się emocjonalnie związana z pacjentką do czasu rozwiązania jej problemu.
Pani Danusia, bo tak pacjentki zwracają się do pani, zawsze w pracy. Jak na to reaguje rodzina?
Rodzina przyzwyczaiła się i wszyscy bardzo mnie wspierają. Są dumni z tego, że jestem potrzebna i to jest dla mnie ważne. Pamiętam, że kiedy były telefony stacjonarne, to w czasie mojej nieobecności w domu, syn zapisywał zgłoszenia, a ja potem oddzwaniałam. Teraz wnuczki też wiedzą, że babcia chodzi do dzidziusiów.
Do położnej zgłaszają się tylko kobiety?
Nie tylko. Szczególnie w ostatnich latach zgłaszają się również mężczyźni, także wtedy, gdy ich żony czy partnerki są w ciąży. Chcą być przy porodzie, zajmować się noworodkiem, więc uczą się, na przykład, przewijania maleństwa, noszenia czy układania do odbijania.
Można sobie tylko wyobrazić, ile różnych sytuacji pani przeżyła. Która z nich szczególnie utkwiła pani w pamięci?
Staram się bardziej pamiętać o dobrych chwilach, a jedną z takich bardzo przyjemnych przeżyłam będąc na wycieczce. W pewnej chwili podeszła do nas kobieta i powiedziała do swoich znajomych: „To jest nasza położna, a moja córka słuchała jej we wszystkim, co doradzała i przez półtora roku wnuczka nie miała nawet kataru”. Miło jest usłyszeć takie słowa. Obejmuję opieką różne środowiska, także te zaniedbane. Zdarzają się różne sytuacje. Czasem muszę wyegzekwować choćby kącik dla dziecka. Ale ostatnio udało się pomóc kobiecie z dziećmi i poprawić ich sytuację. Dostała przydział na mieszkanie i uwolniła się od poprzedniego środowiska. Dużym wsparciem w tym wszystkim był ośrodek pomocy społecznej.
Wspomniała pani o egzekwowaniu pewnych rzeczy. Trudno uwierzyć, że takie historie jeszcze się zdarzają.
Niestety, tak. Jeśli chodzi o dobro dziecka, to jestem stanowcza. Interweniuję w różnych instytucjach. Nie ma pobłażania, mówienia, że „jakoś to będzie”. Trzeba działać od razu i być konsekwentnym.
Położnictwo to dziedzina medycyny bardzo sfeminizowana.
To prawda, choć są też położni, nie mylić z położnikiem, a dokładnie jest to lekarz ginekolog-położnik. Nasza dziedzina związana jest z intymną sferą życia i myślę, że w takich sytuacjach kobiety bardziej się sprawdzają, dlatego są w zdecydowanej większości. Dodam tylko, że w naszej przychodni nie ma ani położnego, ani pielęgniarza.
Od wielu miesięcy, z powodu pandemii koronawirusa, żyjemy w innej rzeczywistości, z mniej lub bardziej restrykcyjnymi obostrzeniami. Jak to wpłynęło na pracę położnych?
Od początku pandemii nie opuściłyśmy naszych pacjentek nawet na jeden dzień. Nawet gdy były w izolacji czy na kwarantannie. Zachowując wszelkie środki ostrożności chodziłyśmy do ich domów. Było trudno, ale dałyśmy radę.
Na początku naszej rozmowy wspomniała pani o pięknym jubileuszu pracy zawodowej. Czuje się pani spełniona?
Czuję się spełniona w życiu zawodowym, jako położna, a także w życiu prywatnym. Marzeniem moim było rozwijać się, zdobywać wiedzę, umiejętności i wykształcenie wyższe w Akademii Medycznej we Wrocławiu.
……………………..
5 maja Międzynarodowy Dzień Położnej
To ustanowione przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Położnych święto obchodzone jest od 1991 roku. Ale mało kto wie o tym, że polskie położne mają też własne święto, bez oficjalnego ustanowienia. Wiele lat temu, jako najważniejszą dla nich datę w roku przyjęły 8 maja, w rocznicę urodzin bohaterskiej polskiej położnej Stanisławy Leszczyńskiej. Za pomoc Żydom w czasie drugiej wojny światowej trafiła do obozu koncentracyjnego Auschwitz – Birkenau. Tam, mimo fatalnych warunków i sprzeciwów niemieckich lekarzy przyjmowała na świat dzieci więźniarek i starała się jak najlepiej nimi zaopiekować. Wiedząc nawet, że groziła jej za to śmierć. Przez dwa lata odebrała ponad 3000 porodów i wszystkie dzieci urodziły się żywe. 30 z nich przeżyło do wyzwolenia. Dla położnych jest wzorem do naśladowania. Słowa: „Nie, nigdy! Nie wolno zabijać dzieci” są tytułem jej książki, a zarazem przesłaniem.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS