A A+ A++

Niewielu już pamięta, ale epidemia koronawirusa doprowadziła w Polsce do tego, że wiele rozmów, które zazwyczaj odbywały się w studiach telewizyjnych, zostało przez pewien moment zastąpionych łączeniem na żywo z poszczególnymi rozmówcami w ich domach. W przeważającej mierze gadające głowy były ujmowane – do dziś też są – na tle regałów pełnych książek.

To ewidentna korzyść.

To pokazuje, że Polacy jednak czytają i tego się nie wstydzą. Nie podejrzewam bowiem, że zaproszeni do rozmów goście przed każdym programem zbierali książki po sąsiadach i prosili ich o pożyczenie półek, by ładnie wyglądały w tle. Zakładam, że to ich półki i ich książki.

A to oznacza, że czytają. Bo też nie podejrzewam, że nie czytają; że tylko je kupują i wystawiają na półkach, bo ładnie wyglądają. Wówczas kupowanie książek nie miałoby sensu, choć słyszałem o takich, którzy skupują książki cięte na pół tylko po to, że ładnie prezentują się na ścianie. Jednak te na filmach na cięte nie wyglądają.

Jasne, nie muszą czytać wszystkiego od razu i wszystko co na półkach mają. Ale wiem, że przeczytają. Prędzej czy później. Tak zakładam. Ale przy okazji sam uspokoiłem swoje sumienie – że wydaję pieniądze na książki i pakuję je na półki. I czytam. Nie wszystkie na raz, ale czytam. Miewałem już takie momenty, że myślałem, iż jestem dziwakiem – że może zamiast kilogramów na półkach powinienem te pieniądze przeznaczyć na bilety do ciepłych krajów lub choćby do swojej ukochanej Ameryki Północnej, a wtedy pokój inaczej byłby umeblowany? Nie da się – wracając ze Stanów przywiozłem sześć książek…

Na szczęście żona nie narzeka, jedynie od czasu do czasu pyta, gdzie „to wszystko” chcę upchnąć. Dała mi więc do zrozumienia, że poza istniejącą półką z książkami na jednej ścianie, na nowe półki i zaanektowanie innych ścian się nie zgadza. Szanuję to i nie szarżuję. Czasami tylko, przed wydaniem jakiejś partii książek, do których już nie wrócę, nowe wożę w samochodzie. He, he…

Choć ostatnio rzadko kupuję. Ten sam koronawirus, który pokazał półki książek w różnych domach, zablokował moje chodzenie do księgarń. Uznaję je za takie samo potencjalne źródło zarazy jak szkoły, kościoły, galerie handlowe i szpitale. Gromadzenie się ludzi w jednym zamkniętym pomieszczeniu to jednak ryzyko. Chociaż dziś, dla ratowania jednej z małych księgarń, na chwilę do jednej wszedłem. Kupiłem, com ujrzał w witrynie sklepowej i wyszedłem. Obyśmy zdrowi byli.

Dawniej, w sensie miesiąc temu, wiele księgarń było zamkniętych, więc nie miałem pokus. Choć trafiłem na ogłoszenie jednej z nich, że wprowadza sprzedaż „na wynos”. Jak kawę w kawiarniach „na wynos” i pizzernie. Dziś, po otwarciu galerii, sklepów, kawiarni, informacje o tym, że coś tak oczywistego jak księgarnie było zamknięte, czyta się jak opowieści z pradawnych czasów.

A wiec księgarnię jakoś dyszą. „Dyszą” to może najlepsze określenie, bo chyba rzadko kto zbija kokosy na sprzedaży książek, a nie każdy jest Empikiem, a Polska to nie Niemcy, Wielka Brytania czy Czechy, gdzie czytanie jest tak samo oczywiste, jak jedzenie, picie i wydalanie.

A właśnie, kibelek. Może kibelek lub łazienka byłyby dobrym miejscem na przechowywanie książek? Niee, głupio palnąłem. Mam w zwyczaju wąchać czytane książki. Wyobraźcie sobie, że robię to w toalecie. Trzymanie książek w łazience też nie wchodzi w rachubę, bo kusiłyby do czytania podczas kąpieli w wannie. Mi już, co prawda, to przeszło, jak kiedyś skąpałem pożyczoną książkę, ale pokusa byłaby duża, by spróbować ponownie. Nie, nie topić książek, ale czytać w wannie. Wymokniętą książkę kupiłem i oddałem.

Na dobrą sprawę ani księgarnia, ani biblioteka nie są mi chwilowo do niczego potrzebne, bo eksploatuję własne zasoby książkowe. Nie umiem być wiernym przyjacielem biblioteki, choć jestem zapisany, bo jeśli coś mi się spodoba, kupuję. Nawyk? Choroba?

Czytanie w tym roku idzie mi generalnie łatwiej, i to już przed pandemią. Zazwyczaj kończenie jednej wywoływało dylematy „która następna”. Moje dylematy wywoływały rozbawienie u małżonki, bo przyrównała kiedyś do babskich, gdy kobiety stoją przed szafą pełną ciuchów z westchnieniem „w co ja mam się ubrać”.

Czytanie idzie łatwiej, bo chwytam „pierwszą lepszą” i szybko wgłębiam się w treść, jakby w obawie przed odłożeniem jej i ponownymi bolesnymi dylematami. Nie, nie mam żadnych „planów czytelniczych”, a więc jakiegoś harmonogramu tytułów, tematów. „Skaczę” między kontynentami – zazwyczaj między Polską a Stanami Zjednoczonymi, między epokami – raz wiek XVIII, raz początek XX… Nie ma w tym żadnej logiki, poza perwersyjną radością samego czytania.

Książek mam na rok czytania, ale gdy zacząłem pisać ten tekst w szczycie narodowej kwarantanny miałem nadzieję, że mimo wszystko ta tak długo nie potrwa. Dzisiaj, w połowie czerwca, prawie wszystko zostało „odmrożone”, choć radykalnie pnąca się ku górze krzywa zachorowań budzi obawy, że szybko nam ta swoboda się skończy.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRafał Trzaskowski ma już ponad milion podpisów. We wtorek rejestracja kandydatury
Następny artykułPonad 3,1 mln dla podlaskich OSP