Asia mieszka w Kenii od 14 lat. Tu założyła rodzinę i otworzyła firmę Costo Tours, zajmującą się organizacją safari i wypraw górskich. Dziś oprowadza nas po swojej drugiej ojczyźnie.
Magda Bukowska: Zjechałaś pół świata. Dlaczego wybrałaś akurat Kenię?
Asia Sznajderska: Trafiłam tu przypadkiem. Po studiach szukałam pracy gdzieś poza Europą. W czasie nauki przejechałam nasz kontynent autostopem wzdłuż i wszerz, chciałam się wyrwać gdzieś dalej. Wysłałam mnóstwo aplikacji i dostałam odpowiedź właśnie z Kenii. Miałam tu spędzić 3 miesiące, a niedawno minęło 14 lat (śmiech).
Zostałam, bo to jest miejsce, gdzie panuje ogromna wolność. Obowiązuje tu naprawdę niewiele zasad, a i do tych mało kto się stosuje (śmiech). Nie ma spinki, pośpiechu, pędu przez życie. Jest za to fantastyczna natura i wspaniałe widoki, które nigdy się nie nudzą. Cisza, spokój, natura, otwarci, ciepli ludzie. Życie toczy się zgodnie z naszymi pierwotnymi potrzebami i wartościami.
Oczywiście ten życiowy luz bywa czasem frustrujący (śmiech). Niewiarygodna wprost niepunktualność czy raczej nonszalancja w stosunku do czasu, jest czymś niezwykłym dla osoby z zewnątrz i nawet po tylu latach w Kenii, nadal muszę sobie chwilami tłumaczyć: “nie denerwuj się, tak po prostu jest” (śmiech). Cały czas trenuję swoją cierpliwość.
W tej chwili jesteś na safari. Gdzie cię złapałam?
W Masai Mara, czyli królowej kenijskich parków. Oglądaliśmy dziś z grupą nosorożce, których jest niestety coraz mniej. Jedliśmy śniadanie w buszu. Potem jeden z uczestników safari zorganizował nam sesję jogi pod akacją. Podziwialiśmy cudowny zachód słońca. Mieliśmy też okazję przyglądać się lwom w czasie posiłku. To był piękny dzień, pełen wrażeń i fantastycznych widoków. Takie dni zawsze są cudem, a w dobie pandemii to prawdziwy dar od losu.
Jak pandemia wpłynęła na życie w Kenii i na branżę turystyczną, której jesteś częścią?
Żeby wjechać do Kenii trzeba mieć negatywny wynik tekstu PCR. W miejscach publicznych należy też nosić maseczki, a od godz. 22:00 do 4:00 rano obowiązuje godzina policyjna. Jeśli chodzi o ogólną sytuację wydaje mi się, że nie jest tak źle. Nie znam nikogo, ani nie słyszałam o żadnym “znajomym znajomego”, który miałby ciężki przebieg czy zmarł na covid. Znam tylko dwie osoby, które miały pozytywne testy na obecność koronawirusa. Znajomi mają podobne obserwacje, więc nasze poczucie zagrożenia nie jest aż tak duże.
Jeśli chodzi o branżę turystyczną to sytuacja nie jest łatwa. Gości jest niewielu. Część hoteli zamknięto, ale nie z powodu zakazu działalności, tylko ze względów ekonomicznych. Przy tak małym obłożeniu, stałe koszty stają się po prostu zbyt wysokie. Wydaje się, że ekonomiczny wymiar pandemii jest w Kenii większym problemem niż sam wirus. Cały czas rośnie liczna ofiar biedy i głodu.
A jeśli chodzi o turystów? Przyjeżdża wiele osób z Polski?
Generalnie turystów jest niewielu, ale Polacy przylatują chętnie. Myślę, że po części ze względu na ten turystyczny spokój, wyjątkową możliwość obcowania z naturą bez tłumów. W parkach narodowych jest bardzo mało turystów. Można doświadczać cudów tutejszej natury w niemal intymnych okolicznościach. Do tego bilety są o połowę tańsze niż normalnie. Także część hoteli obniżyła ceny. Kenia stała się więc bardziej dostępna finansowo. Dla porównania cena dwudniowego safari rok temu temu zaczynała się od 200 dolarów (784 zł). Dziś jest to 150 (588 zł).
Mieszkasz w Kenii od 14 lat, masz status rezydenta, wyszłaś za Kenijczyka. Czy jesteś już “tamtejsza” czy nadal traktują cię jako osobę z zewnątrz?
Rodzina, sąsiedzi, przyjaciele, czyli ludzie, którzy znają mnie od lat, traktują mnie jak jedną z nich. Kogoś, kto należy do społeczności. W nowych miejscach zawsze będę obcokrajowcem. Zwykle w pierwszej chwili nieznajomi biorą mnie za turystkę (śmiech). Ale wystarczy, że zacznę mówić w swahili i już jestem przyjmowana jako “swoja”.
A jak wygląda twoje życie codzienne w Kenii? Co w nim lubisz najbardziej?
Jest super. Uwielbiam to, jak w Kenii wychowuje się dzieci. Myślę, że jest to proces znacznie łatwiejszy, przyjemniejszy i bardziej naturalny niż w Europie. Dzieciaki latają na bosaka, większość dnia spędzają na dworze z rówieśnikami. Raz przybiegną na obiad do mnie, innym razem do sąsiadki. Nie ma wszechobecnej elektroniki. Mój 11-letni syn nie ma telefonu, podobnie jak jego koledzy i nikogo to nie dziwi. Ich dzieciństwo bardziej przypomina moje w czasach PRL-u, niż to, które jest typowe dla dzisiejszych dzieciaków w Europie.
Dużo czasu spędzamy razem. Nie tylko w najbliższym gronie, bo Kenijczycy są bardzo stadni, rodzinni. I nie znaczy to, że robimy duże imprezy, zapraszamy gości, szykujemy coś specjalnego. Tutaj te spotkania są spontaniczne, ktoś zajrzy, ktoś wpadnie – po prostu. Rodziny trzymają się razem, dzielą obowiązkami, wspierają. A rodziny są tu liczne. Ja do tej pory nie znam wszystkich kuzynów czy ciotek męża (śmiech). Każde z moich teściów ma po około 10 braci i sióstr, więc kiedy jedziemy np. do babci mojego męża zawsze pojawia się 10 wujów, 20 kuzynów itd. To są naprawdę duże spotkania (śmiech).
Wróćmy jeszcze na koniec do samej Kenii. Cały kraj jest jedną wielką atrakcją turystyczną. Nie opowiemy o wszystkim. Czy mogłabyś wskazać takie 5 miejsc, które twoim zdaniem są szczególnie warte odwiedzenia?
Tylko pięć? Trudne zadanie (śmiech). Na pierwszym miejscu jest wspomniana już przeze mnie Masai Mara. Najlepiej w czasie wielkiej migracji czyli między lipcem, a październikiem. Nie tylko miłośnicy zwierząt będą zachwyceni. Kolejne miejsca to też Parki Narodowe: Amboseli z Kilimandżaro i Tsavo, gdzie żyją słynne czerwone słonie. Żeby trochę urozmaicić tą listę, dorzucę jeszcze stare miasto w Mombasie, a dla wodniaków – piękne plaże i zatoki nieopodal Mombasy, gdzie są świetne warunki do uprawiania kitesurfingu czy snorkelingu.
Pracujesz jako organizator safari. Zapraszasz gości do świata, w którym królują dzikie zwierzęta. Zdarzały się jakieś niebezpieczne przygody?
Na szczęście nic spektakularnego. Szczerze mówiąc ja zawsze najbardziej się boję, że kogoś ugryzą pawiany. Dokarmianie zwierząt jest zabronione, nie wolno też próbować ich dotykać, ale ludzie mają różne pomysły i nie zawsze łatwo ich upilnować (śmiech). Kiedyś mojemu mężowi zdarzyła się pewna niezwykła przygoda.
W Tsavo znajduje się sierociniec dla słoni. Młode są otoczone opieką ludzi, a gdy dorastają, wracają na wolność. Ale słonie mają doskonałą pamięć i te, które się z ludźmi zetknęły, nie mają oporów, by szukać kontaktu z turystami. No i kiedyś, gdy mój mąż był z grupą w Tsavo, słoń po prostu podszedł do samochodu i, zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wsadził trąbę do środka i obwąchał turystów. Nic złego się nie stało. Goście byli zachwyceni, jeden zdążył nawet zrobić zdjęcie.
Za to mój mąż dostał roczny zakaz wstępu do Tsavo, bo władze parku uznały, że pewnie zwabił zwierzę, dla uciechy gości. To było dla nas dotkliwe, ale na szczęście rok minął i dziś mamy zabawną anegdotkę do opowiadania (śmiech).
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS