A A+ A++

Zanim wylądowała w Melbourne, mieszkała w Berlinie. Tam poznała swojego obecnego partnera – Australijczyka, który przebywał w Niemczech na wizie ”work and travel”. Na Antypody przeprowadziła się w grudniu 2017 r. Z zawodu jest lektorem językowym oraz lifecoachem.

Anna Jastrzębska: Kilka dni temu świat obiegły zdjęcia tłumów na plażach w Australii. Nie boicie się koronawirusa?
Julita Wojciechowska: Myślę, że tak, jak każdy inny kraj, Australia przechodzi przez pewne etapy: najpierw było niedowierzanie i “śmieszkowanie”, później lekceważenie, nieprzyjmowanie do wiadomości, a następnie zaprzeczanie. Stąd też wzięły się te tłumy na plażach. W takich sytuacjach rząd musi stać się bardziej stanowczy i wymusić na swoich obywatelach pewne zachowania. Tak się na szczęście stało. Po tym feralnym piątku plaża Bondi w Sydney, jak i parę innych, zostało zamkniętych. Nie spotkało się to z dużym zrozumieniem mieszkańców.

Australijczycy niechętnie stosują się do ograniczeń związanych z koronawirusem?
Myślę, że większość osób zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Atmosfera się zmieniła i teraz już nie jest tylu osobom do śmiechu. Ale ludzie są trochę zagubieni i dostają sprzeczne informacje od rządu. Z jednej strony oglądamy sytuację we Włoszech, Chinach czy Hiszpanii, rząd nakazuje zachować dystans 1,5 m, wprowadza zakaz masowych imprez, a w tym samym czasie pozwala szkołom publicznym, w których na raz przebywają tysiące uczniów, na dalsze funkcjonowanie. Wiele osób myśli, że w takim razie nie może być aż tak źle i bagatelizują sprawę.

Mam znajomych Australijczyków, którzy ze względu na pandemię poodwoływali wszelkie inne imprezy, podeszli do tematu poważnie. Generalnie jednak Australiczycy słyną z luźnego podejścia do życia, więc to też nie pomaga. Zanim zamknięto puby, restauracje, kawiarnie (a to nastąpiło dopiero w poniedziałek 23 marca), nadal można było spotkać grupki osób, które na pewno nie zachowywały zalecanego dystansu.

Podejście Australijczyków wydaje się trochę skrajne. Bo z jednej strony do sklepów były tak gigantyczne kolejki, że sieć supermarketów wprowadziła racjonowanie papieru toaletowego, a z drugiej zasłynęli z tego, że na forach internetowych radzili, aby na palce zamiast rękawiczki, zakładać prezerwatywy.

Powstało bardzo dużo memów na temat zachowań Australijczyków w związku z wybuchem pandemii. Wiele osób, z którymi tutaj rozmawiałam, jest zawstydzonych zachowaniem swoich rodaków i absolutnie się z nim nie utożsamiają. Jak to jednak bywa, zawsze się znajdą ekstremalne jednostki, które psują wizerunek całego narodu. To samo tyczy się przecież nas, Polaków wyjeżdżających za granicę. Legendy krążą o tym, do czego jesteśmy zdolni i wielu osobom jest po prostu czasem wstyd.

Jeśli chodzi o obecną sytuację w Melbourne, niestety dalej brakuje w sklepach nie tylko papieru toaletowego, ale także innych produktów: mięsa, makaronu, sosów czy produktów higieny osobistej. Wprowadzono także limity na zakup pewnych towarów – jednorazowo można kupić jedynie np. dwa kartony mleka czy dwa słoiki sosów. Na papier toaletowy, chusteczki dla niemowląt, ręczniki papierowe oraz ryż obowiązuje surowszy limit: jedna paczka na osobę. Można odczuć duże poirytowanie sytuacją w sklepach i brakiem towarów.

Dlaczego szkoły publiczne wciąż są otwarte?
Szkoły są kontrowersyjnym tematem. Premier Australii opowiada się za ich niezamykaniem. Argumentuje to tym, że w Singapurze szkoły również nie zostały zamknięte i tam skutecznie udało się spłaszczyć krzywą zachorowań. A także tym, że nie ma dowodu na to, jakoby zamknięcie szkół pomagało w zastopowaniu rozprzestrzeniania się wirusa. Niektóre stany w Australii wprowadzają jednak swoje rozporządzenia. Np. stan Wiktoria, w którego obrębie znajduje się Melbourne, zdecydował się przyspieszyć ferie wielkanocne i tam zamknięto szkoły tydzień wcześniej, już od 24 marca.

Jak ty sobie radzisz w całym tym zamieszaniu?
Mnie ta sytuacja dotknęła osobiście, ponieważ po raz pierwszy, odkąd przeprowadziłam się do Melbourne, mieli do mnie przyjechać moi rodzice. Zamierzaliśmy spędzić razem Wielkanoc, chciałam im pokazać, jak mieszkam, jak się żyje w Australii. Ze względu na pandemię loty zostały jednak odwołane. Nie jest to łatwe, zwłaszcza że nie wiem, jak długo to potrwa. Do tej pory zawsze w tyle głowy miałam tę myśl, że w każdej chwili mogę wsiąść w samolot i przylecieć do Polski. Teraz granice zostały zamknięte i nie jest już to możliwe. Trudniej się żyje z taką świadomością. Na szczęście mieszkam tu z moim partnerem, w którym mam duże oparcie. Jego rodzina mieszka jednak w Australii Południowej, ale jako że granice między stanami również zostały zamknięte, z nimi też nie zobaczymy się na święta.

Żałuję tego, także ze względu na miasteczko Robe, gdzie mieszkają rodzice mojego partnera i zawsze tam jeździliśmy na święta lub gdy mieliśmy tzw. długi weekend. Jest to bardzo urokliwe miejsce, leży nad samym oceanem i można tam wspaniale wypocząć. Ale myślę, że najważniejsze w tym momencie jest stosowanie się do zaleceń i pozostanie zdrowym.

Na pocieszenie – Melbourne chyba też nie jest najgorszym miejscem na ziemi?
Zdecydowanie! Melbourne ma wiele do zaoferowania i nawet mieszkając w tak ogromnym mieście, mam wrażenie, jakbym ciągle była na wakacjach. Do plaży mam 20 minut rowerem, a jadąc pół godziny samochodem z Melbourne możemy się przenieść do innego świata i spacerować po lesie deszczowym, w którym można podziwiać bardzo różnorodną faunę i florę. Te zwierzęta tutaj są cudowne, czasem czuję się jak w zoo, gdy papużki siadają mi na parapecie, gdy jadąc samochodem, widzę kicającego obok kangura lub gdy spotykam na poboczu kolczatkę czy wombata. Wracając rowerem przez park do domu, bardzo często widuję także kitankę (rodzaj torbaczy). Przyroda tu nie przestaje mnie zaskakiwać. Mogłabym zresztą opowiadać bez końca o plusach z życia w Australii! W Melbourne pożegnałam się z długimi kozakami oraz puchową kurtka do kostek. Mimo że zimy potrafią być tu dość mroźne, nigdy nie pada śnieg, a temperatura bardzo rzadko spada poniżej zera.

Olbrzymim plusem życia w Australii są również bardzo mili oraz uprzejmi ludzie. W restauracjach, barach, kawiarniach normalne jest to, że obsługa do ciebie zagaduje. Choć wiele osób twierdzi, że to powierzchowne, to i tak miło się robi, jak ktoś wykazuje zainteresowanie twoim samopoczuciem, miejscem pochodzenia itd. Również gdy idziesz ulicą i spotkasz się z kimś wzrokiem, ludzie uśmiechają się do ciebie, a nie odwracają się speszeni.

Ale chyba są też jakieś minusy?
Najtrudniejsze jest chyba to, że przyjeżdżając do Australii, zupełnie oderwałam się od korzeni i nie mam tu rodziny ani przyjaciół, których bym znała od dawna. Wszystkie relacje trzeba budować od nowa i jest to długotrwały proces. Jest mi o tyle łatwiej, że mój partner pochodzi z Australii i ma tutaj wielu znajomych oraz rodzinę, więc nie czuję się samotna. Odnalazłam swoje miejsce na ziemi.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJolanta Rutowicz o koronawirusie. “To jak trzecia wojna światowa”
Następny artykułWładze Gliwic apelują: nie zamykajcie wiat śmietnikowych