A A+ A++

Rozmowa z prof. Krzysztofem Simonem, kierownikiem Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Wydziału Lekarsko-Stomatologicznego Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, ordynatorem I Oddziału Zakaźnego Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala im. Gromkowskiego we Wrocławiu oraz konsultantem wojewódzkim w dziedzinie chorób zakaźnych dla województwa dolnośląskiego.

Jesienną falę zakażeń koronawirusem eksperci zapowiadali już wiosną, ale chyba mało kto się spodziewał aż tak gwałtownego wzrostu zachorowań.

Cały czas mówiłem, że możemy mieć z tym problem i trzeba się przygotować. Zresztą, nie tylko ja, inni zakaźnicy również.

W ostatnich tygodniach wskaźnik zakażeń wypłaszcza się w pionie, więc chyba nie do końca nam się to przygotowanie udało. Co zrobiliśmy źle? Przespaliśmy okres wakacyjny?

Ależ naturalnie! To jest ogromne zaniedbanie ministerstwa zdrowia. Szereg osób, które się na tym zna ostrzegało, że nie wiemy, jak będzie przebiegała epidemia, że trzeba przygotować obiekty i zespoły ludzkie, ściągnąć lekarzy i pielęgniarki, bo przecież tego wszystkiego nie ma. Ale przez 4,5 miesiąca kompletnie nic z tym nie zrobiono. Nic! Testów nie było, więc i wyników było mniej, poza tym żonglowano nimi w lewo i prawo, przed wyborami i po wyborach tak, że nikt ze specjalistów już nie rozumiał, co to za wyniki. Dopiero teraz nowy minister i wreszcie premier się za to wzięli i ja te obecne działania całkowicie popieram. Niestety, nie przebito się do społeczeństwa z informacją o potencjalnej skali zagrożenia i konieczności przestrzegania restrykcji i to jest podstawowy problem.

Winni są politycy?

Zachowanie polityków było skandaliczne. Dwa dni po ogłoszeniu pierwszych restrykcji, których zresztą byłem współautorem, nasi decydenci polityczni pojawili się bez masek na jakiejś uroczystości, jakiejś kolejnej rocznicy. Tu nawet nie chodzi o w sumie niewielkie ryzyko zakażenia na wolnym powietrzu, ale o demonstracyjne lekceważenie obowiązujących przepisów. Przecież to jakieś szaleństwo. Ludzie mniej zorientowani w takim przypadku od razu zadają sobie pytanie: „Skoro oni ich nie przestrzegają, to po co ja mam to robić?” I zaczynają myśleć, że wirusa nie ma. To jest chyba oczywiste przy takim podejściu. W takich sytuacjach sami sobie wbijamy gwoździe w stopę. Następne 5 miesięcy minęło nie wiadomo na czym – na potyczkach ze środowiskiem LGBT, z Unią Europejską, hodowcami, a ostatnio także z kobietami oraz wolnością osobistą i prawem wyboru, czyli podstawowymi swobodami obywatelskimi, które tak usilnie kwestionuje aktualna ekipa. W tej chwili walczymy z aborcją i konfliktujemy kraj. I to w czasie ciężkiej epidemii oraz niewydolności służby zdrowia. Tak jakby to było najważniejsze. To jest coś przerażającego, co się dzieje. Mimo bardzo pięknego przemówienia premiera, mimo poparcia w sejmie wszystkich koniecznych restrykcji. To jest, moim skromnym zdaniem, działanie na szkodę Państwa i większości obywateli.

W pewnym momencie usłyszeliśmy, że koronawirus jest już w odwrocie i nie musimy się go bać.

Cóż mogę powiedzieć? Nikt za to nie odpowiedział…

Ale sami też nie jesteśmy święci. Zapominamy maseczek, często prowadzimy zbyt aktywne życie towarzyskie, a w mediach społecznościowych grasuje spora grupa ludzi, którzy otwarcie zaprzeczają istnieniu koronawirusa lub bagatelizują wynikające z tego zagrożenie.

Mamy epidemię. Wirus się szerzy drogą kropelkowo-powietrzną, z człowieka na człowieka, a nie z komara czy motylka. I to jest fakt. To, co w tej chwili mamy, jest z jednej strony wynikiem bałaganiarstwa ministerstwa, kompletnego zlekceważenia sprawy, a z drugiej nieprzestrzegania reguł przez część społeczeństwa. Jakby wszyscy przestrzegali dystansu, myli ręce i nosili maski, choroba nie szerzyłaby się, bo nie mogłaby. Mielibyśmy do czynienia ze sporadycznymi przypadkami i to jest poza wszelką dyskusją. Dziwię się ruchowi antycowidowemu, któremu wyraźnie zależy, żeby kogoś uśmiercić. Te osoby mówią, że covidu nie ma. A może też nie ma gruźlicy, kiły czy grypy? Przecież to jest absurd. Jakiś amok ogarnął tych ludzi, a ich zachowanie jest nieobliczalne. Są absolutnie szkodliwą społecznie grupą, która naraża siebie i innych na ryzyko śmiertelnej choroby i zgonu. Miałem takich umierających antycovidowców w szpitalu. Młodzi ludzie, ale choroba u nich przebiegała ciężko. Wyszli z tego, cudem przeżyli. Teraz powiedzieli, że są po drugiej stronie mocy i będą rzucać kamieniami w innych antycovidowców. Prosiłem, żeby tego nie robili, wystarczy, że jednych głupców mamy. Twierdzenie, że covidu nie ma, jest działaniem antypolskim i antyspołecznym, niezależnie od opcji politycznych i poglądów. To szkodzi społeczeństwu, szczególnie starszym i podatnym na zakażenie osobom. W tym kraju jest 9 milionów ludzi, którym grozi ciężki przebieg choroby. Jeśli nie byłoby służby zdrowia, respiratorów, nas i naszych umiejętności, to umarłoby ok. 450 tys. osób. Tylko dlatego, że kilku pajaców uznało, że tej choroby nie ma. Czy to oznacza, że część osób, opowiadając takie brednie zamierza zamordować inną grupę ludzi? Jakie mają prawo decydować o życiu innych?

Nie wiem czy robią to świadomie. Mało osób osobiście zna kogoś ciężko chorego na covid, obostrzenia denerwują, a oficjalny przekaz w sprawie pandemii co jakiś czas się zmienia.

Wie pan, oczywiście określeni politycy stanowili podłoże tego nieszczęścia. Ja się zgadzam, że to można cholery dostać, gdy są ogłaszane restrykcje, a politycy na nie gwiżdżą. To rzeczywiście jest skandaliczne, ale taką mamy aktualnie klasę polityczną.

Jak zakażeni koronawirusem przechodzą chorobę?

Wszystko zależy od stanu pacjenta. Przecież 80 procent osób zakażonych SARS-CoV-2 nie wymaga leczenia szpitalnego i ta część powinna pozostawać i ewentualnie być leczona w domu. W ich przypadku choroba najczęściej przebiega bezobjawowo lub łagodnie, a u dzieci to w ogóle bezobjawowo. U młodych dorosłych i ludzi w średnim wieku różnie to bywa, ale generalnie przebiega w postaci takiej przeziębieniowej, grypopodobnej lekkiej choroby. Natomiast 20 procent ludzi z predyspozycjami – najczęściej starszych, obarczonych wielochorobowością, ale czasem też młodych – jest w grupie ryzyka. U nich choroba może przebiegać bardzo ciężko, włącznie ze zgonem, którym choroba się kończy w 3-4 przypadkach na 100 zakażonych, czyli czterokrotnie częściej niż przy grypie jako takiej, tylko że na grypę można kupić leki i można się zaszczepić.

Coraz częściej docierają do nas informacje o braku miejsc na oddziałach zakaźnych.

O jakim braku Pan mówi? W ogóle ich nie ma. Mamy do czynienia z zarżnięciem służby zdrowia. Oczywiście, jak ktoś umrze, to miejsce się zwalnia, ale oddziały zakaźne dawno wyczerpały swoje możliwości, bo ich nie było, bo ministerstwo podawało fałszywe dane dotyczące liczby oddziałów zakaźnych i zakaźników.

Sytuację próbuje ratować wojewoda, zamieniając inne szpitale w jednoimienne szpitale covidowe. Szpital Powiatowego Centrum Medycznego w Wołowie także zaczął pełnić taką funkcję.

Jako doradca wojewody i konsultant wojewódzki postulowałem już w maju, żeby się przygotować na ten gigantyczny wzrost zachorowań, tym bardziej, że nie egzekwowano tych resztkowych reguł sanitarnych, a część społeczeństwa ich nie przestrzegała. Proponowałem wojewodzie, a on na szczęście teraz to wprowadza, przygotować oddziały dla pacjentów covidowych wszędzie tam, gdzie istnieją oddziały intensywnej terapii. Nawet kosztem interny, chirurgii plastycznej czy laryngologii – wszędzie, gdzie nie trzeba robić zabiegów nagłych czy ratujących życie. Pan mówi o szpitalach monotematycznych, a to nie jest taki szpital covidowy, jak na nieszczęście zdarzyło nam się funkcjonować wiosną. Szpital nie może być z natury rzeczy poświęcony jednej chorobie, bo i pacjent nie jest jednochorobowy. Może mieć cukrzycę, może rodzić, może być dializowany, może mieć jakiś incydent chirurgiczny lub zawał serca. Szpital musi być wieloprofilowy. Oczywiście my, jako szpital na Koszarowej, jesteśmy jakby w centrum tego wszystkiego, ale coraz więcej szpitali się otwiera, bo po prostu brakuje miejsc, nie ma gdzie pacjentów covidowych przyjmować. Teoretycznie jeśli w szpitalu jest 200 miejsc i leży w nim 50 osób, to 150 łóżek jest wolnych, ale nie do końca tak właśnie jest. Wielu pacjentów w trakcie diagnostyki nie można kłaść razem z innymi, bo istnieją jakieś wątpliwości. Kolejni mają np. inne choroby zakaźne, Clostridium, zakażenia szpitalne, bo to są często starsi ludzie. Jak położę kolejną osobę na tej sali, to ona przeżyje covid, ale umrze z powodu powikłań, jakiejś niewyleczalnej choroby zakaźnej. Nie możemy tego robić. To u urzędnika wygląda, że jest 200 łóżek, u mnie nie. Trzeba to zrozumieć. My nie ukrywamy miejsc i chcemy przyjmować pacjentów, ale ktoś to musi robić, a zespoły są skrajnie przepracowane. Niewielka część nie tylko starszych lekarzy odmówiła pracy, część pielęgniarek również. Na szczęście większość pracuje szlachetnie, z ogromnym wysiłkiem i wysłuchuje tego typu bredni, że nie ma covidu i nie ma zakażenia SARS-CoV-2.

W Powiatowym Centrum Medycznym nie ma OIOM-u. By zapewnić wskazaną przez wojewodę liczbę miejsc, zawieszono działanie dotychczasowych oddziałów, m.in. chirurgii i interny. Łóżek covidowych wprawdzie przybyło, ale odczuwalne są braki wyspecjalizowanej kadry medycznej i sprzętu. Poza tym, co dalej z dotychczasowymi pacjentami, tymi niecovidowymi?

Covid jest dodatkowym obciążeniem naszej słabej służby zdrowia. Mówi się, że mamy 10 tys. łóżek covidowych, ale to nie są dodatkowe łóżka. Zabrano je z innych działów, których pacjenci pozostali, jak się wydaje, bez opieki. I to jest dramat, bo przecież ludzie będą zapadali i na covid, i na pozostałe choroby, ale ponieważ covid jest chorobą zakaźną i bardzo zaraźliwą, to trzeba tych ludzi izolować od innych chorych, a to już zupełnie inny standard. Jeśli chodzi o braki kadry medycznej to od lat wiadomo było, że brakuje zakaźników i anestezjologów, ale nikogo z rządzących to nie obchodziło. Są jednak interniści. Oni leczyli zapalenia płuc. U większości osób z covidem zapalenie płuc przebiega dość specyficznie. Jest to zapalenie śródmiąższowe z towarzyszącą zakrzepicą naczyń krwionośnych, ale interniści potrafią to jakoś leczyć, więc w sytuacji tak dużego zagrożenia epidemicznego nie można mówić, że kadry nie ma. Rozumiem, że istnieje problem, co zrobić z innymi pacjentami internistycznymi, ale może niektóre osoby uderzą się wreszcie w piersi, jakieś sumienie je ruszy i zabiorą ze szpitali leżące tam miesiącami babcie i dziadków, którymi nie chcą zajmować się w domu.

Od długiego czasu zalecał Pan omijanie cmentarzy w Święto Zmarłych. Premier zwlekał z decyzją o ich zamknięciu na czas świąt do ostatniej chwili, ale w końcu ją podjął.

Być może gwałtowna decyzja premiera wynikała z danych statystycznych. Ja nigdy nie mówiłem, żeby zamykać cmentarze. Apelowałem za to o odwiedzanie grobów w dłuższym odcinku czasowym i unikanie tłumów na cmentarzach. Czy o zmarłych powinniśmy pamiętać tylko w tym jednym dniu w roku? Groby moich bliskich są rozsiane po całym świecie, od Mohylewa, Orszy, poprzez Kobryń na Kresach, gdzie dwa lata temu odnalazłem miejsce pochówku babci, Dolny Śląsk, aż po Hawaje. Nie wszędzie mogę pojechać, ale zachowuję o zmarłych gorącą pamięć. Jednak przebywanie w takim tłumie, jaki co roku 1 listopada widzimy np. na Powązkach, nie ma dziś nic wspólnego z szacunkiem dla tych, co odeszli. Na szczęście, wiele osób wysłuchało naszych apeli i odwiedziło groby swoich bliskich już jakiś czas temu. Można je odwiedzać także po świętach. Po prostu rozłóżmy te wizyty jak najbardziej w czasie.

wm

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBIOS Radeona RX 6800 XT ujawnia więcej informacji na temat trybu RAGE
Następny artykułRobert Lewandowski najlepszym piłkarzem października w Europie według “Whoscored”