Starszym pokoleniom represje ze strony policji przywodzą pewnie na myśl obrazki ze stanu wojennego. Młodzi brutalność służb mundurowych znają głównie z wydarzeń ze Stanów Zjednoczonych. Pamiętam, co działo się, gdy w maju ciemnoskóry George Floyd został niesłusznie przyduszony i zabity przez amerykańskiego policjanta. Kiedy rozmawiałam wtedy z przyjaciółmi zza oceanu, rzeczywistość, w której policja jest narzędziem represji i dopuszcza się nadużyć władzy i siły, wydawała mi się całkowicie nieprzystająca do polskich realiów. Długo nie trwało, aż władza wyprowadziła mnie z błędu.
Strach wychodzić na ulice
Sierpień 2020. Po aresztowaniu Margot ze Stop Bzdurom społeczność LGBT+ i jej sojusznicy wyszli na ulicę. Podczas protestów pod komendą policji w Warszawie powalano manifestantów na ziemię, zatrzymano kilkadziesiąt osób – na skutek łapanki także przechodniów nieuczestniczących w demonstracji. Media obiegły zdjęcia i nagrania z krwawiącymi ofiarami brutalności policji.
Nie inaczej było, kiedy zaczęły się protesty po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, uznającego aborcję embriopatologiczną za niezgodną z Konstytucją RP. Przyznam, że po tym, jak brutalnie próbowano stłumić protesty na warszawskim Żoliborzu, trochę bałam się wyjść na ulicę w Toruniu. W stolicy użyto gazu. Zdjęcia młodych ludzi, którzy wyszli, żeby pokojowo zaprotestować przeciwko odbieraniu kobietom wolności wyboru, polewających twarze mlekiem, żeby złagodzić pieczenie po tym, jak potraktowano ich gazem, były przerażające, drastyczne i po prostu smutne.
Policja może być przyjazna
Ale w Toruniu protesty w obronie praw kobiet przebiegały spokojnie. W pierwszych dniach Anna Lamers z Manify Toruńskiej powiedziała, że przedstawiciele służb mundurowych poprosili ją o maseczki z piorunem.
Pamiętam też dwie czarne wózkowe masy krytyczne.Na nagraniu z pierwszej z nich pokazano rozmowę organizatorki z funkcjonariuszem, który poproszony o eskortę, wysiadł z radiowozu i powiedział, że policjanci zrobią wszystko, co mogą, żeby zapewnić bezpieczeństwo protestującym matkom z dziećmi. Zgodził się iść na czele grupy, a z tyłu eskortował ją radiowóz. Nie sprzeciwiano się blokadzie Szosy Chełmińskiej, a trasa spaceru biegła jednym jej pasem od targowiska przez skrzyżowanie z ul. Odrodzenia, al. Solidarności do pomnika Kopernika. Na kolejnej wózkowej masie krytycznej dzieci wręczyły policjantom laurki i dziękowały im za zapewnianie bezpieczeństwa.
Pamiętam też moją rozmowę z podinspektor Wiolettą Dąbrowską, oficer prasową Komendy Miejskiej Policji w Toruniu, o obecności i zadaniach funkcjonariuszy na protestach kobiet. – Zaangażowane są duże siły policji, bo jesteśmy tam po to, żeby chronić – powiedziała mi 30 października podinsp. Dąbrowska. – Robimy wszystko, żeby zapewnić bezpieczeństwo protestującym, jak i osobom postronnym.
Policja nie przeszkadzała blokującym, nie rozganiała tłumów, chociaż były ogromne. W pierwszych dniach protestów przychodziły na nie tysiące torunian. Funkcjonariusze podczas blokad po prostu kierowali ruchem, nie znosili protestujących z jezdni, jak to niekiedy miało miejsce w innych miastach.
Druga twarz policji
Działania policji z ostatnich dni mają mniej wspólnego z przytoczonymi słowami podinspektor Dąbrowskiej. Przymierze między mundurowymi a manifestantami zostało zerwane 12 listopada podczas pikiety pod toruńską delegaturą Kuratorium Oświaty, kiedy to po raz pierwszy wylegitymowano uczestników protestów. „Dzisiaj została przekroczona pewna granica” – napisała Toruńska Brygada Feministyczna na Facebooku po tym zdarzeniu. „Zarówno my, aktywistki i aktywiści Brygady czy Manify, ufałyśmy w pokojowe intencje i wsparcie deklarowane przez toruńską policję. Jednocześnie spodziewałyśmy się, że w końcu ten spokój zostanie zakłócony. I tak się właśnie stało”.
Czarny spacer w Toruniu fot. Maciej Wasilewski
Głównym powodem do legitymowania pod kuratorium miało być zajęcie pasa ruchu drogowego. Dziwne, że dopiero na kolejnym, 12. czy 13. proteście, policja zaczęła spisywać za zajęcie jezdni. Robiono to za każdym razem, od 23 października począwszy. Blokowano najbardziej ruchliwe punkty w mieście, ale policja akurat przy ul. Moniuszki postanowiła wyciągnąć konsekwencje. Nie wiadomo jeszcze, co czeka osoby spisane pod kuratorium. W ubiegły piątek oficer prasowa policji mówiła, że sprawa będzie analizowana. Może dostaną mandaty, może lista nazwisk zostanie przekazana do sądu, może też nic się dalej nie stanie.
Podobnie pewnie będzie z osobami wylegitymowanymi po sobotnim czarnym spacerze, tym razem za udział w „nielegalnym zgromadzeniu”. Tam policja zaskoczyła nie tylko spisywaniem danych. Od 22 października protestujący dwukrotnie byli pod Radiem Maryja. Za pierwszym razem przed płotem ustawił się kordon policjantów z tarczami i w hełmach. Za drugim było zaledwie kilku funkcjonariuszy, już z mniejszym ekwipunkiem. Nie było żadnych przesłanek do tego, żeby zwiększać ochronę siedziby stacji podczas pokojowych protestów.
Natomiast 14 listopada policja zablokowała ul. Legionów i nie pozwoliła protestującym przejść pod Radio Maryja – do o. Tadeusza Rydzyka miał przyjechać wicepremier Jacek Sasin. Nic więc dziwnego, że policja zablokowała przejście – przecież od kiedy PiS jest u władzy – jednym z ich głównych zadań jest ochrona polityków opcji rządzącej.
Policjanci, przywołując obowiązujący zakaz zgromadzeń, wezwali protestujących, by się rozeszli. Ci najpierw nie reagowali na ich prośby. Toczyły się indywidualne rozmowy z funkcjonariuszami. Pytano ich, czemu zatrzymali marsz i czemu jego uczestnicy nie mogą przejść nawet chodnikiem. – Ulica i chodnik będą blokowane aż do odwołania – mówili policjanci bez zbędnych tłumaczeń.
Policja interweniowała też podczas środowego protestu. W połowie ul. Szerokiej czoło czarnego spaceru, na którym niesiono baner z napisem: „Prawa kobiet”, napotkało na blokadę funkcjonariuszy. Kiedy zatrzymano marsz, policjant powiedział, że uczestnicy zostaną wylegitymowani za udział w nielegalnym zgromadzeniu. Spisano dane 18 osób. Policjantów było znacznie więcej niż protestujących. Radiowozów przyjechało co najmniej kilkanaście, funkcjonariuszy kilkadziesiąt. Jeden z nich odepchnął mężczyznę, który był świadkiem legitymowania protestującej kobiety.
Policja: robimy swoje, wam nic do tego
Funkcjonariusze w ogóle nie są najlepsi w wyjaśnianiu i znajomości podstaw prawnych swoich działań. Według relacji uczestniczek pikiety pod kuratorium podobno jeden z funkcjonariuszy miał powiedzieć, że nie zna powodu do wylegitymowania, szef mu po prostu kazał. Kto kazał jego szefowi? Nietrudno się domyślić. Władza liczyła pewnie, że protesty kobiet to gwałtowny i efektowny, ale krótkofalowy zryw. Tymczasem one się nie poddają i już nie tylko protestują przeciwko wyrokowi TK, ale walczą o legalizację aborcji w Polsce bez uzasadnienia, co pewnie nie śniło się Jarosławowi Kaczyńskiemu nawet w koszmarach.
Dokręcono więc śrubę, co widać na protestach w całym kraju mniej więcej od 9 listopada.
Nasi policjanci na szczęście na razie tylko negocjują i legitymują, jeszcze nie pałują i nie traktują manifestujących gazem. Na razie próbują ich zastraszyć. W sobotę legitymowali bardzo młode osoby, szczególnie dziewczyny. Dla wielu to pierwszy raz, kiedy policja spisuje ich dane. Na pewno część się przestraszyła i przez jakiś czas na protest nie pójdzie. Poniedziałkowy protest był wyjątkowo mało liczny, co dałoby policji świetną okazję do legitymowania uczestników. Ale oni przechytrzyli funkcjonariuszy. „Psikus!” – krzyknęła Anna Lamers, a zgromadzeni momentalnie się rozbiegli.
„Zdejmij mundur, przeproś matkę” – skandowali w sobotę protestujący. I mają rację. Funkcjonariusze chyba nie pamiętają, że są synami, partnerami, często ojcami córek. Oczywiście, łatwiej jest być służbistą niż nonkonformistą. Ale toruńska policja, decydując się na to pierwsze, zawiodła społeczeństwo, a szczególnie kobiety. Na czarnej wózkowej masie krytycznej funkcjonariusze dostali od dzieci laurki. Chyba powinni je teraz oddać.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS