A A+ A++

Radosław Gil zaledwie kilka dni temu szukał pracodawcy po przedwczesnym zakończeniu występów w cypryjskim Pafiakosie Pafos. Miał oferty, które dałyby mu raczej zatrudnienie na dłuższy czas niż potrzebująca koła ratunkowego Grupa Azoty Zaksa. Zdecydował się jednak dołączyć do ekipy trzykrotnego triumfatora Ligi Mistrzów. – Są kluby, którym się nie odmawia – przyznaje wprost. W sobotnim meczu z Asseco Resovią Rzeszów (0:3) kędzierzynianie wystąpili w bardzo eksperymentalnym składzie. Gdyby nie pozyskanie Gila, to byłby on jeszcze bardziej eksperymentalny, bo planem B wobec urazów obu rozgrywających było przesunięcie na tę pozycję gwiazdy reprezentacji Polski.

Zobacz wideo
“To nie miało prawa się wydarzyć”. Aleksander Śliwka zaskoczony po zdobyciu AL-KO Superpucharu Polski

Telefon z Zaksy, który wszystko zmienił. Gil trochę pod kreską

Jeszcze we wtorek Gil trenował gościnnie z BBTS-em Bielsko-Biała. Był zawodnikiem tego pierwszoligowego znów klubu (w sezonie 2022/23 drużyna występowała w PlusLidze) w latach 2021-23. Wówczas prowadził grę zespołu, teraz awaryjnie był atakującym.

– Chłopaki mieli problem z tą pozycją, a ja chciałem się trochę poruszać – relacjonuje 26-latek.

Brakowało mu gry, bo obecny sezon zaczął na Cyprze, ale występy w Pafiakosie zakończył już po dwóch miesiącach. Nie mówi wiele na ten temat, bo sprawa prawdopodobnie trafi do sądu. Rzuca ogólnie, że drogi jego i tego klubu się pokomplikowały. Do Polski wrócił w poprzedni piątek i szukał nowego pracodawcy. Dostał wcześniej dwie oferty, ale wszystko zmieniło się we wtorkowy wieczór, gdy otrzymał telefon z Kędzierzyna-Koźla. Ta znalazła się w bardzo trudnej sytuacji pod kątem rozegrania wobec kłopotów z kręgosłupem Marcina Janusza i będącego jego zmiennikiem Przemysława Stępnia.

– Rozmawiałem z klubem z 1. ligi, odezwał się też zespół z Turcji, a następnie przez cztery dni była kompletna cisza. Potem wracam z treningu i nagle wszyscy naraz się odezwali. Zaksa podświetliła mi się mocno i nie było innej opcji, pozostałym klubom podziękowałem. Są po prostu kluby, którym się nie odmawia. Spakowałem się i pojechałem do Kędzierzyna-Koźla. Scenariusz nie do przewidzenia – wspomina szalone dni Gil.

W nowym klubie pojawił się w środę, ale wtedy nie trenował z pierwszym zespołem. – Nie było jeszcze wiadomo, czy będą mną zainteresowani i czy prawnie da się wszystko dogadać. Na szczęście udało się to dopiąć – dodaje.

Z nowymi kolegami z drużyny trenował przed meczem z Resovią dwukrotnie – w czwartek w Kędzierzynie-Koźlu i w piątek w Rzeszowie. Nie ukrywa, że teraz dla niego kluczowe są właśnie treningi.

– Po pierwsze, muszę fizycznie wrócić do formy. Troszkę jestem pod kreską, mam za sobą dwa tygodnie przerwy. Każdy trening działa na korzyść moją i zespołu. Będziemy ćwiczyć dogrania, ataki z różnych stref. Część chłopaków wróci. Może jeszcze nie będziemy w pełnym składzie, ale prawie w komplecie i będzie to lepiej wyglądało – analizuje.

“Zaksafamily to nie jest tylko hasztag”. Waleczność, o której nie trzeba nawet mówić

26-latek przyznaje, że pierwsze spotkanie z nowymi, bardzo utytułowanymi kolegami z drużyny było dla niego dużym przeżyciem. W minionych latach miał okazję grać przeciwko nim w barwach różnych zespołów w PlusLidze.

– Chyba bardziej stresowało mnie teraz przebywanie z nimi i przyjście na trening niż wcześniejsze mecze przeciwko nim.  Wejście do szatni, trening – początkowo miałem duży stres – opowiada z uśmiechem gracz, który w przeszłości był związany m.in. z Jastrzębskim Węglem, Indykpolem AZS Olsztyn i BKS-em Visłą Bydgoszcz.

Od razu też zapewnia, że siatkarze Zaksy przyjęli go bardzo życzliwie i byli pomocni. – To bardzo profesjonalna drużyna, bardzo otwarci ludzie. Ten powtarzany wszędzie hasztag Zaksafamily, to nie jest tylko hasztag. Tak naprawdę jest – panuje tu rodzinna atmosfera, każdy sobie pomaga – podsumowuje.

Jego pozyskanie załatwiono w ostatniej chwili i na sobotę nie było dla niego jeszcze gotowej koszulki. Wystąpił z numerem cztery, który należy do Stępnia, a nazwisko tego ostatniego zaklejono taśmą. Gil starał się jednak w Rzeszowie, by jego nazwisko zapamiętano. Był bohaterem najbardziej widowiskowej akcji spotkania. Najpierw popisał się efektowną obroną, podbijając piłkę nogą przy bandzie, a chwilę potem – w tej samej akcji – zatrzymał pojedynczym blokiem Stephena Boyer.

– Taki już chyba mam charakter, staram się iść do każdej piłki. A po drugie, jestem w takim zespole, że chcę jak najbardziej mu pomóc i pokazać się z dobrej strony. Robię, co mogę – tłumaczy 26-latek.

Trener wicemistrzów Polski Tuomas Sammelvuo w rozmowie ze Sport.pl jasno zaznacza – waleczność w jego drużynie musi być czymś logicznym. I to niezależnie od sytuacji kadrowej.

– Nie ma potrzeby nawet o tym mówić. To musi być automatyczne. Walczymy do końca – podkreśla Fin.

Przyznaje, że Gil musi się jeszcze przyzwyczaić do intensywności wysiłku, jaki go czeka w Zaksie. Nie dość bowiem, że ma za sobą przerwę w treningach, to jeszcze wcześniej rywalizował na niższym poziomie sportowym. Ale szkoleniowiec jest dobrej myśli.

– Jestem pewny, że z dnia na dzień będzie coraz lepiej. W sobotę dał maksimum tego, co był w stanie – ocenia.

Ciche marzenie Śliwki. Takvam zapominał o nowej roli

Nie wiadomo jeszcze, jak długo dokładnie trzeba będzie czekać na powrót Janusza i Stępnia. Prawdopodobnie zajmie to ok. cztery tygodnie. Gdyby na czas nie udało się zakontraktować Gila, to w Rzeszowie na rozegraniu miał wystąpić Aleksander Śliwka. Zaksa kilka dni temu zamieściła w sieci krótki filmik, na którym widać, jak przyjmujący ćwiczy wystawianie piłki.

– Miałem gdzieś tam dwa treningi, podczas których próbowałem wystawiać chłopakom. To takie moje ciche marzenie było, żeby kiedyś zagrać mecz ligowy na rozegraniu. Ale nie wiem, czy chcę, by się spełniło, bo to będzie oznaczać kłopoty zdrowotne naszych rozgrywających – zaznaczył w wywiadzie opublikowanym na stronie PlusLigi kapitan Zaksy.

W ostatnich miesiącach już raz zaliczył zmianę pozycji – w reprezentacji Polski awaryjnie pojawił się kilka razy na ataku. W sobotę w Zaksie na ataku zagrał zaś Andreas Takvam, nominalny środkowy. Stało się tak dlatego, że Łukasz Kaczmarek przeszedł na przyjęcie. Kłopoty rozgrywających to bowiem jedynie część obecnych problemów kędzierzynian.

Na kilka miesięcy wypadł przyjmujący Wojciech Żaliński, który pod koniec października przeszedł operację kolana. Potem do grona kontuzjowanych dołączyli drugi atakujący Bartłomiej Kluth i przyjmujący Daniel Chitigoi. Ostatnio przemęczenie dawało się we znaki Kaczmarkowi i Śliwce. Do Rzeszowa Zaksa pojechała w zaledwie 10-osobowym składzie, gdzie jedynie na chwilę na boisku pojawiło się dwóch podstawowych graczy – środkowy David Smith i przyjmujący Bartosz Bednorz.

– Skład wyjściowej szóstki wymyśliłem dzień przed meczem. Obecnie musimy szukać rozwiązań, bazując na tym, co mamy. Ze względu na przeszłość “Zwierza” (Kaczmarek na początku seniorskiej kariery grał na tej pozycji) uznaliśmy, że przy odbiorze zagrywki będzie lepiej krył boisko niż Andreas. Czy takie ustawienie może się powtórzyć w kolejnym meczu? Nie wiem. Sytuacja zmienia się z dnia na dzień. Zobaczymy – zaznacza Sammelvuo.

Takvam, który w przeszłości kilka razy wystąpił na skrzydle, przyznaje, że w sobotę zdarzyło mu się zapomnieć o nowej roli. Przez to kilkakrotnie chciał zejść z boiska tak/ jak robi to środkowy, zamieniając się z libero.

“To nie czas na załamywanie rąk”. Bez wymówek i gdybania

Sammelvuo nie chce się skupiać na kłopotach kadrowych. – Wszyscy na około mówią: “Oj, nie ma u was tego i tamtego”, a ja nie chcę poświęcać czasu na rozmowę o tym, kto nie może grać. Nie ma ich, nic nie zrobią. Nasz sztab medyczny robi wszystko, co możliwe, by wrócili tak szybko, jak to tylko możliwe i pracujemy z zawodnikami, których mamy do dyspozycji. Musimy się skupić na tym, co jesteśmy w stanie zrobić – podkreśla.

Nie chce rozwodzić się nad pechem Zaksy, ale przyznaje, że obecnie sytuacja jest bardzo trudna. Zwraca też uwagę, że takie momenty są dobrym testem dla zespołu.

– Chłopaki i sztab – wszyscy musimy być w tym razem i pracować. Jeśli przepracujemy tę sytuację tak, jak możemy, to coś dobrego może z tego wyniknąć. Na pewno nadejdą lepsze dni. To nie czas na załamywanie rąk – zaznacza szkoleniowiec.

Te wszystkie zmiany pozycji i kombinacje były też dodatkowych wyzwaniem dla Gila. Przyznaje on, że pierwsze manewry na czwartkowym treningu, gdy poszczególni zawodnicy atakowali z różnych stref, sprawiły, że miał trochę zagwozdkę.

– Potem już było łatwiej, bo trener pomyślał, jak to zrobić, by było jasno i klarownie. Podczas meczu przed każdą akcją chłopaki mówili też, kto gdzie atakuje. Starałem się myśleć i nie popełnić jakiegoś dużego błędu – wspomina rozgrywający.

W hali Podpromie cudu nie było – mocno osłabiona Zaksa przegrała 0:3. Choć w pierwszej partii, która zakończyła się wynikiem 30:32, miała swoje szanse. Nie wykorzystała trzech piłek setowych.

– Czy ten mecz potoczyłby się inaczej, gdybyśmy wygrali tę odsłonę? Nie wiem. Mielibyśmy przynajmniej na koncie seta. Nie lubię szukania wymówek czy gdybania. Skupiam się na faktach, a rzeczywistość jest, jaka jest. Teraz przed nami cztery bardzo ważne mecze – trzy ligowe i inauguracja rywalizacji w Lidze Mistrzów. Znów będziemy próbować znaleźć rozwiązanie – podsumowuje trener wicemistrzów Polski, którzy w poniedziałek przegrali w poniedziałek z beniaminkiem Exact Systems Hemarpolem Częstochowa 1:3.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPan Piotr i jego zmiana na stałe! -24 kg robi wrażenie!
Następny artykuł120-lecie domu przedpogrzebowego w Gliwicach. W planie jest spotkanie i projekcja filmów