Jastrzębski Węgiel jest o jeden krok od walki o najważniejsze klubowe trofeum w Europie, a może i na świecie. A może i tylko trochę więcej niż pół kroku, bo przecież, żeby awansować do finału po zwycięstwie w czterech setach w pierwszym spotkaniu, za tydzień będą im potrzebne – tylko lub aż – dwa wygrane sety. I choć ten środowy mecz w Ankarze nie był idealny, pojawiło się trochę niepotrzebnych nerwów, a rywale, Halkbank, pokazali swoją jakość i pogrozili palcem Polakom, to oni udowodnili swoją wartość i że są gotowi na pierwszy finał Ligi Mistrzów w swojej historii.
Turecki kocioł nie zawiódł. Kibice pragnęli wielkiego zwycięstwa Halkbanku
W półfinale Ligi Mistrzów Jastrzębski Węgiel ostatni raz grał rok temu. Walczył z Zaksą Kędzierzyn-Koźle, ale zaskakująco nieskutecznie – przegrał, nie wygrywając w tym dwumeczu nawet seta, zanim wszystko w kwestii awansu nie było rozstrzygnięte. To jasne, że chciał się poprawić, tym razem wykorzystać swoje możliwości. Zwłaszcza że rywal wyglądał na nieco słabszego niż rok wcześniej.
Ale to dla Halkbanku Ankara ten mecz był najważniejszym od aż 3294 dni, czyli nieco ponad dziewięciu lat. W końcówce marca 2014 roku Turcy też grali z Jastrzębskim Węglem, też w Ankarze i też walczyli o awans do finału Ligi Mistrzów. Wtedy w innym systemie rozgrywek, przy tylko jednym meczu, w turnieju Final Four, a nie dwumeczu. I jako gigant, faworyt spotkania ograli polski zespół aż 3:0. Potem przegrali finał z Rosjanami z Biełogorje Biełgorodu w czterech setach. Zagrali jedyny mecz o to trofeum w swojej historii. I na blisko dekadę praktycznie zniknęli z siatkarskiej mapy Europy – w LM najdalej zaszli do 1/6 finału, w dwóch sezonach po srebrnym medalu. W ostatnich latach albo nie grali na tym poziomie, albo nie wychodzili z grupy.
Od wejścia do hali Polakom musiał dawać się we znaki ten turecki kocioł. Owacje, klaskacze, wrzaski, bębny, a nawet oprawa z flagą z siatkarzami tureckiego zespołu idącymi w kierunku wzgórza, na którym stoi puchar Ligi Mistrzów. Wszystko z napisem “You are not alone on this way” (pol. “Nie jesteście sami na tej drodze”). No i te przeraźliwe gwizdy słyszane najpierw co zagrywkę, a z biegiem meczu obecne już nie tylko przy akcjach Polaków, ale zawsze, gdy piłka była po ich stronie boiska.
W Ankarze miało być “prawie niemożliwie do wygrania”. Fornal wybijał im to z głów
Nie bez powodu trener Halkbanku Taner Atik mówił przed meczem, strasząc Polaków, że gdy do Ankary przyjeżdżają rywale z innych części Europy, to te mecze wyjazdowe są dla nich “prawie niemożliwe do wygrania”. Jakby nawet delikatnie prowokował jastrzębian. Ale punkt do punktu w pierwszym secie i Jastrzębski Węgiel nie musiał już się przejmować tym, co na trybunach.
Przede wszystkim takimi akcjami jak genialna wystawa Benjamina Toniuttiego do Tomasza Fornala. – Zagranie premium – opisał komentujący spotkanie jako ekspert w Polsacie Sport Wojciech Drzyzga. Można było się zachwycać także pojedynczym blokiem Trevora Clevenot, po którym na parkiecie lądował atakujący nieskutecznie Nimir Abdel-Aziz. Jastrzębski miał wszystko pod kontrolą.
Na koniec seta swoje dołożył jednak właśnie Abdel-Aziz. Holender zagrywał, Dołożył swoje Abdel-Aziz. Silna zagrywka, celne, zabójczo dokładne ataki i wydawało się, że 30-latek ma swój moment. Z chwilą gdy przestrzelił serwis i zrobiło się 21:19, Turcy się jednak pogubili.
Jastrzębianie do końca seta pozwolili im tylko na jeden punkt, a samemu genialnie bronili i wykorzystywali swoje szanse. Chętnie grali piłkę do niemalże bezbłędnego w pierwszej partii Tomasza Fornala. Przyjmujący utrzymał skuteczność na poziomie aż 88 procent, grał wręcz poetycko. Wygrał do 22 i choć na boisku momentami dyspozycja Polaków falowała, to dominowali.
Lider Halkbanku jakby pomylił koszulki. Był dodatkowym graczem u Polaków
Fornal w pierwszej części meczu głównie kiwał, grał bardzo technicznie. Potem zmienił jednak nastawienie, zaczął wprowadzać różnorodność w ataku. Przede wszystkim dokładał siły, choć jego skuteczność nieco spadła. Został pierwszy raz zablokowany, Jastrzębski Węgiel nie wykorzystywał wszystkich nadarzających się szans. Tym samym pojawiły się pierwsze momenty, kiedy to zawodnicy drużyny z Ankary prowadzili i wydawało się, że to oni przejmą inicjatywę.
Ale nawet z takich tarapatów wicemistrzowie Polski wyszli. Trevor Clevenot aż się zaśmiał, gdy zmylił techniczną zagrywką dwóch zawodników Halkbanku, przed którymi piłka kończyła lot w boisku. Grał na miarę tytułu mistrza olimpijskiego, którym może się chwalić od półtora roku.
Inny Francuz ze złotej drużyny z Tokio – Stephane Boyer – do tej pory grał dość słabo w ataku. Miał momenty, gdy kompletnie nie potrafił się przebić przez blok rywali. W drugiej partii kończył ataki i to nawet po wystawie sytuacyjnej Fornala. Piłka za piłką poprawiał swoją skuteczność i zdobył w ten sposób aż pięć punktów.
Był spokój, bo jastrzębianie grali z dodatkowym wsparciem. To dlatego, że dotychczasowy lider Halkbanku Nimir Abdel-Aziz, człowiek, dzięki któremu w dużej mierze Turcy walczą o grę w finale Ligi Mistrzów, wyglądał, jakby pomylił koszulki. Jakby miał pomarańczowy trykot, taki jak te Polaków, choć grał dla klubu z Ankary, a nie swojej reprezentacji Holandii. Zawodnicy trenera Marcelo Mendeza, a zresztą i argentyński szkoleniowiec Jastrzębskiego Węgla, się rozluźnili. Na boisku pojawili się zmiennicy. A Halkbank właśnie się spiął i zrobiło się 23:22, gospodarze byli już blisko wyrównania. Pojawiły się kontrowersje, Polacy mieli piłkę setową i musieli unosić ręce do sędziów podczas akcji po zagraniach Turków. Szybko się jednak uspokoili, zagrali swoje, a w ostatniej sytuacji na siatce jakby siłą woli piłkę przepchnął Tomasz Fornal. W hali zamurowane twarze wpatrzone w boisko. To kibice świadomi wyniku – 0:2 dla jastrzębian i wymykającej się szansy na własny sukces.
Jastrzębski zapomniał o trzecim secie. Nerwy i niepewność przestały się liczyć w jednym momencie
Można było się cieszyć dobrym atakiem Polaków, ich płynną grą w tym elemencie, ale trudno było nie zwracać uwagi na pozostałe. Do trzeciego seta zbyt rzadko Jastrzębski Węgiel błyskotliwie pokazywał się na zagrywce i zbyt dużo piłek niedokładnie przyjmował. Doigrali się za błędy w tym elemencie. Grali w nim, ale i ogólnie w meczu zbyt nierówno, żeby nie zejść z wysokiego poziomu.
W trzeciej partii Halkbank szybko wyrobił sobie przewagę, którą obrazował nie tylko świetny wynik – 7:14, ale i styl gry. Po stronie jastrzębian wszyscy rozbici, zamyśleni, próbowali się uspokajać. Marcelo Mendez nie reagował zmianami personalnymi i jego siatkarze wyraźnie spuścili z tonu. Mentalnie przygotowywali się już na pełne skupienie, które musiało przyjść w secie numer cztery. Istniało ryzyko, że spotkanie wymknie im się spod kontroli.
Tak się jednak nie stało. Bo jastrzębianie zagrali tak, jakby zapomnieli o trzecim secie, jakby go w ogóle nie było. Nadal nie wystrzegali się błędów, momentami dali się nabrać na sztuczki zawodników Halkbanku, ale wrócili do spokojnego prowadzenia. Ależ odetchnął przy 22:17 Benjamin Toniutti w drodze na zagrywkę.
Widać było, jak wiele nerwów kosztowało i jego i resztę zespołu to spotkanie. Zwłaszcza gdy, nawet w czwartej partii, Polacy w końcówce popełniali kosztowne, proste błędy i dopuszczali blisko siebie rywali. Przy takim scenariuszu za każdym razem, trzykrotnie udało ich się jednak zatrzymać. Nie były to najpewniejsze zwycięstwa w setach Jastrzębskiego Węgla w tym sezonie, ale to i zszargane nerwy, nie liczyły się już w momencie, gdy czwartą piłkę meczową kiwką skończył Trevor Clevenot. Liczył się tylko wynik, kluczowe zwycięstwo.
Ankara zamilkła. Kibice natychmiastowo opuścili trybuny, zawodnicy ruszyli do szatni
Bo w hali w Ankarze zapanowała kompletna cisza. Przerwała ją tylko chwila radości polskiego zespołu, choć niedługa. Może ze względu na zmęczenie, może ze względu na świadomość, że zadanie zostanie wykonane dopiero po wygranej w rewanżu, w Polsce.
Ale już ten obrazek – gdy tureccy kibice natychmiastowo, zawiedzeni opuścili trybuny, a zawodnicy Halkbanku nawet nie usiedli na boisku, tylko ruszyli wściekli na samych siebie do szatni – pokazał, że Jastrzębski wykonał wielki krok w stronę gry w finale. W rewanżu, który zaplanowano na środę, 5 kwietnia, na graczy z Ankary wciąż trzeba będzie uważać. Nie będą mieli nic do stracenia, od początku muszą wejść na swój najwyższy możliwy poziom. Dwa wygrane przez Polaków sety wystarczą, żeby pozbawić ich marzeń i wyrzucić za burtę Ligi Mistrzów.
Każdą końcówkę seta z Ankary trzeba jednak kilkukrotnie przeanalizować, żeby u siebie stracić mniej nerwów, a pokazać jeszcze więcej klasy. Z wyniku w Turcji trzeba być zadowolonym – mogło być tylko nieco lepiej. Ale czy w pełni usatysfakcjonowanym? Trener Marcelo Mendez przy ławce na takiego nie wyglądał. I dobrze, bo tylko dążąc do ideału, do którego jeszcze trochę tu zabrakło, da się wygrywać mecze na tym poziomie. I oby ta perfekcja przyszła przy dwóch kolejnych szansach. Najpierw zapewnieniu awansu i święcie przed własną publicznością, a potem wymarzonym wyjeździe do Turynu po historyczną szansę na triumf w Lidze Mistrzów. Takiej jastrzębianie przecież jeszcze nigdy nie mieli, a teraz za chwilę mogą ją sobie przywłaszczyć i kto wie, może wykorzystać.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS