Nikola Grbić mógł we wtorek w Gdańsku przeżyć deja vu. To był pierwszy tak nierówny mecz Polaków od pierwszej porażki Serba w roli trenera polskiej kadry, z Włochami w Ottawie. Były momenty wspaniałej gry, świetnych ataków i kapitalnego przyjęcia, gdy nie dawali szans Irańczykom. To jednak głównie początek meczu, bo później mieszały się z błędami w zagrywce, obronie i przyjęciu. Polacy ulegali sile przeciwnika, który te ich chwile słabości bezlitośnie wykorzystał i wygrał 3:2 (21:25, 25:23, 25:22, 25:27, 15:7).
I choć ten mecz miał kluczowych zawodników także po polskiej stronie, to nie byli w stanie zadecydować o jego rezultacie. A młody, przechodzący rewolucję i odmłodzenie składu Iran, który wcale nie miał być trudnym przeciwnikiem, okazał się nie do przeskoczenia.
Miłość Polaków do siatkówki jest szalona, ale piękna. Pierwszy taki “Mazurek” Grbicia
Do tej pory mecze z Iranem kojarzyły się nam głównie z dużymi emocjami pod siatką, spięciami pomiędzy zawodnikami obu drużyn. Iran przez lata stał się jednym z największych siatkarskich wrogów polskiej kadry, ale tym razem – już bez Michała Kubiaka po polskiej stronie, a po irańskiej bez Sa’ida Maroufa – zapowiadało się na najspokojniejszy mecz pomiędzy obiema drużynami od lat.
Największą niewiadomą przed meczem pozostawała pierwsza szóstka. Czternastka wybrana do gry w Gdańsku wskazywała, że wielu zawodników dostanie szanse na boisku, a w składzie co mecz może się pojawiać wiele zmian. Trudno było zatem zgadnąć, na kogo za pierwszym razem postawi Nikola Grbić. Serb do hali wchodził wyluzowany, dziennikarzy witających go serbskim “Dobro jutro” poprawiał, mówiąc “Dobro vece”. Zawodników, którzy zagrają z Iranem, miał już dawno wybranych, choć długo stał jeszcze, patrząc na boisko i dyskutował z członkami swojego sztabu.
Ostatecznie jego wybór padł na Bartosza Kurka, Marcina Janusza, Jakuba Kochanowskiego, Mateusza Bieńka, Bartosza Bednorza, Aleksandra Śliwkę i Pawła Zatorskiego. Dostaliśmy zatem sprawdzian tego, jak wygląda Polska w dłuższym wymiarze bez Kamila Semeniuka. No i test dla Bartosza Bednorza, który grał pierwszy mecz w wyjściowym składzie reprezentacji w tym sezonie i pierwszy przed polską publicznością od maja 2018 roku.
Kibice swój egzamin zdali bardzo szybko: tylko zaczął wybrzmiewać riff “Sad But True” Metalliki, polscy siatkarze weszli na prezentację, a hala odezwała się znajomym rykiem kilku tysięcy gardeł. Największy aplauz trybun przy wyczytywaniu nazwisk? Trener Nikola Grbić, dla którego był to pierwszy z polską kadrą w kraju. I kilkanaście minut później pierwszy raz wysłuchał śpiewanego a cappella “Mazurka Dąbrowskiego” i na kilka chwil zapatrzył się jeszcze w wypełnione niemalże do ostatniego miejsca trybuny. Wtorek, dzień pracujący, wieczór, a w hali na oko blisko dziesięciu tysięcy osób. Szalona jest ta polska miłość do siatkówki. Szalona, ale piękna.
Bronił nogą, przyjmował niemal wszystko. Momentami to był mecz Bednorza z Iranem
Pierwszy punkt dla Polaków? Oczywiście, Bartosz Bednorz. To dla niego mecze podczas turnieju w Gdańsku są najważniejsze. We wcześniejszych spotkaniach Ligi Narodów nie grał przez kontuzje szyi i łokcia, ale Grbić już długo zapowiadał, że przyjmujący wróci właśnie na domowe spotkania w Ergo Arenie.
I wrócił z przytupem. Na początku pierwszego seta dobrze dogadywał się z Marcinem Januszem i był świetną alternatywą dla Bartosza Kurka. Gdy w końcówce na parkiecie pojawił się jednak Jan Firlej, Bednorz nie był już tak pewny i solidny, popełniał błędy. Widać było, że dużo lepiej wygląda w duecie z Januszem. Ale 50 procent skuteczności w ataku i 75 procent skuteczności w przyjęciu wyglądało imponująco.
Jeden element, w którym mu wyraźnie nie szło to zagrywka. Wszystkie wykonane przez niego serwy w drugim secie trafiły w siatkę. O wiele lepiej bronił, bo w końcówce wyciągnął nawet piłkę nogą, ale chwilę później zepsuł kolejną zagrywkę i nią zakończył drugą partię. Przyjmował jednak i atakował nadal niemal wszystko na fantastycznym poziomie. Momentami to był mecz Bednorz-Iran. W czwartym i piątym secie grał gorzej tak, jak cały zespół, ale można mieć wrażenie, że Grbić zapamięta nieco inny obrazek Bednorza. Zwłaszcza, biorąc pod uwagę okoliczności: kontuzje i brak zgrania z zespołem.
3,5 asa MVPeusza Bieńka. Drugi bohater
Drugim bohaterem meczu z Iranem okazał się Mateusz Bieniek. Po świetnym pierwszym secie, w drugiej partii u Polaków zaczęły się problemy, głównie z przyjęciem zagrywki Irańczyków. Po stronie zawodników Nikoli Grbicia w tym elemencie było zdecydowanie zbyt wiele błędów, nie robili rywalom krzywdy. To w połączeniu ze słabą grą w obronie i bloku mogło dać dość gładko przegranego seta. Mogło, ale wtedy na zagrywkę wszedł Mateusz, a może raczej MVPeusz Bieniek, jak zwykliśmy go nazywać na Sport.pl.
Ze stanu 17:21 zrobiło się 21:21, bo Bieniek zaserwował, jak słusznie zauważył dziennikarz Sport.pl, Łukasz Jachimiak, 3,5 asa: trzy czyste zagrywki punktowe i jeden serw, po którym Irańczycy oddali nam przechodzącą piłkę nad siatkę.
Inni zawodnicy tylko stali i pokazywali kibicom, żeby ich też poniosła forma “Bienia” na zagrywce. W pojedynkę odwracał im losy tego seta. Polacy przegrali go po błędach w końcówce do 23, ale ich gra była już uporządkowana. A Bieniek nie przestawał. W trzeciego seta wszedł z punktowym blokiem i asem, będącym częścią kolejnej serii silnych, trudnych do odbioru zagrywek. Później to jego chwile gorszej gry decydowały o tym, że Polacy tracili kolejne punkty. To może martwić, ale pokazuje też to, jak Bieniek w formie jest ważny dla tego zespołu. Zwłaszcza że gdy na boisko wrócił, Polacy byli w stanie doprowadzić do tie-breaka. Jeśli Nikola Grbić zastanawiał się do tej pory, kogo w polskiej kadrze może nazywać liderem środka, to chyba właśnie dostał odpowiedź.
Sygnał alarmowy. Polacy oddali rywalom 41 punktów
Niestety, żeby postacie Bednorza, Bieńka, czy bardzo solidnego na prawym ataku Bartosza Kurka, miały decydujący wpływ na wynik, Polacy musieliby nie popełniać tak wielu prostych błędów. A oni oddawali punkty rywalom aż za często. Łącznie było ich aż 41, z czego co najmniej 24 po zepsutych zagrywkach. Chwilami można też było zapytać: gdzie jest obrona? Bo podbitych piłek po walce z Irańczykami wiele razy brakowało. Czwarty set udało się Polakom wyciągnąć, ale w tie-breaku wręcz zastygli na boisku. Od stanu 2:2 dziesięć kolejnych punktów zdobywali Irańczycy. Tego nie dało się już niczym wymazać, a druga porażka Nikoli Grbicia stała się faktem.
Od drugiego seta Iran rósł przede wszystkim w ataku i to właśnie skutecznością kończonych piłek górował nad zawodnikami Nikoli Grbicia. Nie popełniał wielu błędów, więc Polacy musieli się bardzo wysilić, żeby im zagrozić. Przed meczem niewielu spodziewałoby się, że przechodzący sporą przemianę pokoleniową zespół, sprawi nam tak duże problemy. Polacy zareagowali na ich nacisk raz: doprowadzając do tie-breaka. Ale ten powrót z trudnej sytuacji przyćmił jednak przegrany piąty set.
Czy porażka z Iranem dużo zmienia? Nie, jest bardziej sygnałem alarmowym. Polacy długo nie byli w stanie wyjść z kryzysowej sytuacji, nie pierwszy raz tracili szanse na wygranie meczu, bo sami sobie byli winni. Zmiany Grbicia, pobudzenia w postaci pojedynczych efektownych zdobywanych punktów pomagały, ale chwilowo. Tu potrzeba było pełnej odbudowy zespołu w konkretnych elementach, która się nie pojawiła.
To może martwić, ale sytuacja polskich siatkarzy nadal jest bardzo dobra. Choć we wtorek nie zapewnili sobie jeszcze awansu do Final 8 Ligi Narodów i matematycznie nadal mogą zostać zrzuceni na dziewiąte miejsce, to nie zmienia faktu, że nadal jest to formalnością. Pierwszy wynik z Gdańska boli, ale chyba każdy ma świadomość, że to nie rezultaty będą na tym turnieju najważniejsze.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS