Kinga Dróżdż przyszła na świat bez jednej dłoni. Jako dziecko właściwie nie czuła się niepełnosprawna i jej brak nie przeszkadzał jej w normalnym funkcjonowaniu.
– Byłam bardzo żywą dziewczynką. Podobno mało spałam w ciągu dnia i wcześnie nauczyłam się jeździć na rowerze. Lubiłam się bawić i nic nie stanowiło dla mnie problemu – opowiada 26-latka w rozmowie z WP kobieta. – Dopiero bolesne okazało się zderzenie z rzeczywistością szkolną i dokuczaniem dzieci, które przezywały mnie kaleką. To przez to zaczęłam dostrzegać w sobie mnóstwo wad i nie mogłam się pogodzić z tym, że nie mam dłoni – opowiada mieszkanka Warszawy.
Kinga jako nastolatka doświadczyła też śmierci ukochanej mamy. To był dla niej potężny cios, po którym długo nie mogła się otrząsnąć i pogodzić z jej odejściem.
Sport zmienił nastawienie Kingi do życia na bardziej optymistyczne. Zresztą jeszcze jako dziecko zaczęła trenować szermierkę na nogach. Talent odkrył w niej nauczyciel WF-u, który zauważył, że pomimo braku jednej dłoni, Kinga ma dobrą koordynację ruchową i silne nogi. Ona sama na początku nie była entuzjastką tej dyscypliny sportu. Dopiero po jakimś czasie przychodzenia na treningi zaczęła się do niej przekonywać i odkryła w niej swoją pasję. Intensywne zajęcia sportowe wymagały pewnego rodzaju poświęcenia, wiec wkrótce wyzwaniem dla dziewczynki okazało się połączenie nauki z treningami.
– Bardzo dużo wsparcia otrzymałam w tym czasie od swoich nauczycieli, czy to w szkole podstawowej, czy w gimnazjum. W liceum też mogłam liczyć na wychowawcę klasy, panią Bliźniuk, która zawsze była dla mnie takim dobrym duszkiem, zresztą do tej pory utrzymuję z nią kontakt – opowiada Kinga Drożdż.
Przeczytaj: Meghan Markle i książę Harry mieli układ. Emisja wywiadu była uzależniona od stanu zdrowia księcia Filipa
12 lat swojego życia poświęciła ukochanej szermierce. Pech chciał, że doznała paskudnej kontuzji nóg, która wykluczyła ją z tego sportu. Los kolejny raz odebrał jej to, co kochała. Nie mogła tego odżałować.
– Nie był to dla mnie łatwy moment w życiu i przetrwałam go tylko dzięki wsparciu rodziny – opowiada mieszkanka Warszawy. – Próbowałam odwrócić swoją uwagę od sportu, starałam się nie myśleć o nim i o tych wszystkich porażkach, które mnie spotykały w tym czasie. Znalazłam pracę na lotnisku w Pyrzowicach. Potem w związku z tym, że zaczęłam studia w Warszawie, przeniosłam się do pracy na tutejsze lotnisko i tak mi mijały kolejne dni. Sport, którym żyłam, zszedł na boczne tory – wspomina 26-latka.
Aż przyszedł rok 2018, kiedy ponownie uwierzyła w to, że może wszystko. Jej świat ponownie wywrócił się do góry nogami, tym razem w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pewnego dnia dostała propozycję odbycia treningu na wózku, choć nie była przekonana, że to dobry pomysł. Nie chciała, żeby ktoś pomyślał, że skoro siedzi na wózku, to nie może chodzić. Jednak nie mogła odmówić, tym bardziej że zaprosił ją sam Grzegorz Pluta, będący mistrzem paraolimpijskim w szermierce na wózkach.
– Poszłam na ten trening i wtedy właśnie odżyły we mnie wszystkie emocje związane ze sportem. Już nie byłam w stanie z niego zrezygnować i nie żałuję. Dziś cieszę się, że mogę łączyć dwie moje pasje, czyli lotnictwo z szermierką – opowiada Kinga Dróżdż, która obecnie pracuje w Polskich Liniach Lotniczych LOT i zarazem przygotowuje się do Paraolimpiady w Tokio.
Co więcej, w rankingu światowym 26-latka jest pierwsza w kolejce do medalu.
– Sam fakt, że jestem zakwalifikowana do igrzysk, to już jest dla mnie ogromne wyróżnienie. Nie popadam w euforię, bo sama kwalifikacja nie daje mi jednak poczucia zaspokojenia ambicji. Wiem, że stać mnie na medal. Stać mnie na złoto i zrobię wszystko, żeby je do Polski przywieźć – zapewnia wicemistrzyni świata w szermierce na wózku.
Czy patrząc z perspektywy minionych lat i doświadczeń czuje się spełniona jako kobieta i jako sportowiec?
– Nigdy nie jest tak, że usiądę sobie na kanapę i powiem, że już jest wszystko zrobione i mogę odpoczywać – uśmiecha się Kinga. – Chciałabym po igrzyskach w Tokio przygotować się do pracy kontrolera ruchu lotniczego, bo to jest moje wielkie marzenie. Natomiast za swoje największe osiągnięcie uważam to, że jestem samodzielna, mam super pracę, swoje mieszkanie, w szermierce odnoszę sukcesy i się rozwijam. Owszem, zdarzają się trudniejsze momenty, kiedy poleją mi się łzy, ale wtedy przypominam sobie, że przecież mam dopiero 26 lat i tyle już osiągnęłam – wzrusza się Kinga Dróżdż.
Zobacz: Shifra jest Polką. Od lat należy do chasydzkiej społeczności
Kiedy Natalia się urodziła, lekarze powiedzieli jej mamie, że ma porażenie mózgowe. Diagnoza nie dawała jej szans na to, by kiedykolwiek mogła chodzić. Początkowo rodzice byli załamani. Potem jednak postanowili zawalczyć o córkę i szukać potwierdzenia diagnozy u innych lekarzy. Ku ich zaskoczeniu, wykluczyli oni porażenie mózgowe, a stwierdzili artrogrypozę, zespół wad wrodzonych układu kostno-szkieletowego, skrzywienie kręgosłupa i zanik mięśni w prawej nodze.
Jej rzadki przypadek na oddziale ortopedii wzbudzał wśród lekarzy ciekawość. Zarówno ci młodzi, uczący się zawodu, jak i starsi, przychodzili ją oglądać i badać. W dzieciństwie przeszła szereg operacji, także rehabilitacji, której szczerze nie lubiła.
Z jakiego powodu? Rehabilitanci nie byli w stanie zainteresować jej ćwiczeniami, a przecież czuła naturalną potrzebę dziecka do poruszania się, psocenia itp. Jedyną więc formą aktywności była dla niej w tym czasie możliwość biegania za starszymi braćmi, kiedy nikt z dorosłych tego nie widział. Przecież miała zwolnienie z lekcji WF-u, a nawet sami nauczyciele woleli, żeby nie ćwiczyła, bo bali się brać za nią odpowiedzialność.
Pobyt dziecka w szpitalu zmienia jego dzieciństwo, a w przypadku Natalii nawet ukierunkował dorosłe życie. Szybko zapamiętywała medyczne terminy i analizy przypadków, które lekarze omawiali, stojąc nad jej łóżkiem. Nic dziwnego, że w którymś momencie postanowiła studiować medycynę i znaleźć się po drugiej stronie frontu jako lekarz ortopeda.
Dostała się na studia medyczne i będąc już na drugim roku, poznała charyzmatyczny duet w postaci lekarza i fizjoterapeuty, pracujących na co dzień ze sportowcami. Jak mówi, to od nich dostała porządnego kopa do działania.
– Doki, czyli doktor Bartek najpierw mnie dokładnie zbadał, a potem ochrzanił, że jak tak dalej nic nie będę robić, to za 10 lat czeka mnie endoproteza biodra – relacjonuje mieszkanka Łodzi. – Wkurzył mnie do tego stopnia, że obiecałam sobie, że ja mu jeszcze pokażę. Od razu zaczęłam rehabilitację z Konradem Waszczykowskim, a im bardziej byłam zmęczona i miałam zakwasy, tym bardziej mi się to podobało. Czułam, jakbym uruchomiła wreszcie ciało, które przez lata było zastygnięte. Ćwiczyłam na sali obok zawodników piłki nożnej czy koszykówki i muszę przyznać, że pomimo swoich ograniczeń po kryjomu z nimi rywalizowałam – uśmiecha się Natalia Siuba-Jarosz, lekarz przed rozpoczęciem specjalizacji.
To był ten moment, kiedy poczuła, że jej przygoda ze sportem właśnie się zaczyna. Ta sama dziewczyna, której jako dziecku nie pozwalano biegać, teraz jako dorosła już osoba rozpoczęła przygotowania do półmaratonu. Biegała kilka razy w tygodniu, żeby poprawić swoją wydolność. Wreszcie dopięła swego i po intensywnych treningach wzięła udział w biegu, pokonując trasę 21 km. Potem przyszedł czas na kolejne wyzwanie, którym był parasnowboard.
– Pomyślałam, że skoro mogą tę dyscyplinę uprawiać ludzie bez nóg, to ja tym bardziej – mówi parasnowboardzistka. – Co z tego, że jedna z nich jest krótsza i nie mam w niej czucia, ale przecież mam dwie. Oczywiście już nie zliczę, ile razy upadałam i wciąż próbowałam przejechać choć jeden metr. Jednak nigdy nie zwątpiłam. Nawet wtedy, kiedy bolało mnie całe poobijane ciało – wspomina Natalia.
Kiedy w prezencie od doktora z Łodzi dostała swój pierwszy profesjonalny sprzęt, była najszczęśliwszą osobą na świecie. Wkrótce pojechała z nim na zawody i zdobyła wicemistrzostwo Polski. Dla kobiety to nie lada osiągnięcie, ponieważ polski snowboard jest zdominowany przez mężczyzn. Natalia cieszy się tym bardziej, że dokonała tego pod kierunkiem kobiety trenerki, Małgorzaty Kelm.
– Lubię rywalizację, to po pierwsze. Po drugie parasnowboard dodaje mi pewności siebie i poczucia wolności. Na stoku nie ma ludzi niepełnosprawnych, tylko wszyscy są sobie równi – mówi Natalia w rozmowie z WP kobieta.
Wie, że w swoim życiu dokonała niemożliwego, patrząc z perspektywy czasu i z punktu widzenia lekarza. Tym bardziej nie może zrozumieć, że wciąż jeszcze są ludzie, którzy niepełnosprawność traktują stereotypowo.
– Całkiem niedawno, kiedy wracaliśmy ze stoku, jeden z ochroniarzy na parkingu zirytował się, że za długo szykujemy się do odjazdu i blokujemy miejsce na parkingu. Powiedziałam mu, że jestem osobą niepełnosprawną, ale potrzebuję tylko 5 minut więcej niż inni. Odparł, że niepełnosprawna to powinna siedzieć w domu, a nie na stoku jeździć. To było przykre i bardzo się wtedy zdenerwowałam… Wkrótce zresztą zwolniono tego pana – opowiada Natalia Siuba-Jarosz, lekarka i parasnowboardzistka.
Mimo wielu przeciwności losu Natalia i Kinga świetnie dają sobie radę i odnoszą sukcesy. Mogą być wspaniałą motywacją dla innych, że warto walczyć o siebie i swoje marzenia.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS