Ewa zgłosiła się z miesięcznym synkiem do szpitala z powodu kataru. Był wrzesień. Pismo zaniepokojonej lekarki wysłane do sądu wystarczyło, żeby Jaś już do domu nie wrócił. – Szpital wysłał notatkę, sąd przyklepał. Runęłam wtedy – mówi Ewa. – Takiej osobie jak ja, matce z przeszłością, nikt nie uwierzy.
To będą pierwsze święta Bożego Narodzenia Jasia. Ma cztery miesiące. Z rodzicami spędził tylko jeden. – Dla mnie i męża to wszystko jest jak film – opowiada Ewa.
Wysoka, ładna blondynka, 38 lat. Kiedy rozmawiamy, bardzo stara się nie płakać. – Budzę się rano, patrzę do łóżeczka, jest puste. I wtedy wiem, że to wszystko się dzieje naprawdę. Patrzę na zdjęcia, płaczę. Płaczę ciągle. Był taki czas, że nie miałam siły rozmawiać, wychodzić z domu. Spotykam znajomych, takich, co mnie widzieli z wózkiem, pytają: „A gdzie maluszek?”. Co mam im powiedzieć? – pyta. – Nasi sąsiedzi długo nie widzieli Jasia, już mieli dzwonić na policję. I bardzo dobrze, to znaczy, że się interesują. Ale najpierw zapukali do nas, zapytali. Powiedzieliśmy, co się stało. Rozumieją.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS